Pokiwała głową.
– Ale dowódca wciąż wydaje rozkazy. W ten sposób. – Na oczach zdumionego Aberlena jej dłoń wykonała w powietrzu kilka gestów, „zwrot w lewo”, „wolno naprzód”, „mglisty księżyc”, „nawała”. Wiedziała, że wojskowe komendy w jej wykonaniu zrobią takie wrażenie. Zwłaszcza na wysokim oficerze.
– Aaaa, rozumiem. – Dowódca pułku spojrzał na Laskolnyka. – Prawie zapomniałem, kto jest waszym kha-darem.
– A o tym, że co trzeci jeździec z wolnych czaardanów służył kiedyś w imperialnej kawalerii, pamiętał Pan, generale? – Pozwoliła sobie na uśmiech. – Sami używamy podobnych sygnałów, choć z konieczności uproszczonych, bo trudno wykonać „nawałę” w trzydzieści koni. Gdy przychodzi do bitki, nie ma to znaczenia, dowódca chorągwi mógłby sobie nawet pomalować hełm na czerwono, a nie będzie bardziej widoczny. Ale jeśli czaimy się w zasadzce, a wrogi oddział manewruje, czesze step... W trzech przypadkach na cztery mogę wskazać oficera. Zresztą jest też inny sposób.
– Jaki? – Zdumiewające, ale generał wyglądał na autentycznie zaciekawionego.
Spojrzała na kha-dara, ten skinął głową.
– No więc, panie generale, to wygląda tak, że dowódca chorągwi wydaje polecenia gestami, a oficerowie i podoficerowie przekazują je dalej tym. – Wskazała na srebrny gwizdek zawieszony na szyi Aberlena. – Ale to znaczy, że zawsze kilku lub kilkunastu żołnierzy wpatruje się w jednego, jakby byli w nim zakochani. Nawet jak nie padają żadne rozkazy, to po pewnym czasie, patrząc na żołnierzy, da się ustalić, kto dowodzi.
Gdy mówiła, Aberlen-gon-Sawe poczerwieniał lekko i wyglądał, jakby zaraz miał urwać komuś głowę. Najwyraźniej źle znosił nie tylko przegrane zakłady.
– Dobra jest, prawda? – Laskolnyk posłał jej uśmiech. – pierwsza na to wpadła, gdy obserwowaliśmy pułk w czasie ćwiczeń. Zrezygnujcie z komend gestami, zostawcie tylko gwizdki. Co z naszym wyścigiem?
Dowódca pułku otworzył i zaraz zamknął usta.
– Może mały, honorowy zakład – wycedził. – Podwajam to, co wygrałeś do tej pory.
Jej kha-dar popatrzył na oficera, mrużąc lekko oczy. Znała ten wyraz twarzy, najwyraźniej Laskolnyk zaczynał się irytować. Powoli skinął głową.
Czwórka mających brać udział w wyścigu jeźdźców była już gotowa. Kailean z uznaniem obejrzała konie kawalerzystów. Dwa kasztany i jeden siwy ogier wyglądały jak duma imperialnej jazdy. Szerokie piersi, potężne zady, muskularne nogi. Ich jeźdźcy spoglądali z góry na mającą się z nimi ścigać dziewczynę. Jej konik miał o dobre dwie pędzi mniej w kłębie od wierzchowców żołnierzy, a i ona sama nie była zbyt wysoka, więc dzieliły ich jakieś dwie stopy wysokości.
– Wygląda na to, że koza chce się ścigać z chartami – skomentował mag. – Nasz generał chyba odzyska swoje wino.
– Skąd wiesz, że zakładają się o wino?
– Służę z nim od ośmiu lat. Zawsze zakłada się o wino. Uważa, że zakład o pieniądze uwłacza dumie oficera.
– A jak z dumą maga? – Właściwie sama nie wiedziała, co skłoniło ją do tej zaczepki. Chyba też uznała, że trzeba utrzeć nosa zarozumiałym cesarskim. No i ta uwaga o kozie...
– Maga, który ma stopień starszego porucznika – uściślił. – Więc również nie powinien zakładać się o nic innego. W Siódmym to już tradycja.
– Jak teraz obstawiają?
Czarodziej przywołał jednego z kręcących się w pobliżu żołnierzy. Wokół wzgórza trwały przygotowania, kilkunastu jeźdźców okrążało je właśnie powoli, wydeptując w suchej trawie w miarę równą trasę – dwie lance wbito w ziemię w odległości około dwudziestu stóp jedna od drugiej, tworząc prowizoryczną linię początku i końca wyścigu. Niemal cała chorągiew zgromadziła się już na wzgórzu. Żołnierze pokrzykiwali, udzielając biorącym udział w zawodach żartobliwych rad. W tych najmniej złośliwych powtarzały się przestrogi, żeby jeźdźcy uważali, bo dziewczyna ze swoją szkapiną może przemknąć się im pod końskimi brzuchami.
Vanhen-kan-Lewav odprawił żołnierza i powiedział:
– Cztery do jednego na naszych chłopców. Aż dziwne, że tak nisko. Widocznie żal im tej małej.
Prowokował ją, wyraźnie ją prowokował, głosem, intonacją, ledwo skrywanym pokpiwaniem.
– O jakie wino zazwyczaj zakłada się wasz generał?
– O złote kalańskie – wymówił nazwę powoli i dobitnie. – Nektar z Waeh, jak też je zwą. Ale to drogi trunek, org za flaszkę. – Wzruszył ramionami.
Znów ten na wpół lekceważący ton i gest. Nie stać cię, dzikusko. Po co w ogóle o tym rozmawiamy, skoro i tak nie stać cię na taki zakład?
– Postawiłabym ze dwie, albo trzy.
– Trzy?
Nie musiała patrzeć na niego, żeby widzieć wysoko uniesione brwi i wyraz niedowierzania na twarzy. Za trzy orgi można było kupić pół krowy.
Chyba w końcu zrozumiała, o co mu chodziło. Wiedząc, że spędzi pół dnia lub więcej w jamie, przykryta pledem i wysmarowana popiołem i sadzą, Kailean założyła kupione specjalnie na tę okazję stare szmaty. Dziurawe spodnie i za dużą o kilka rozmiarów, przewiązaną w pasie sznurkiem koszulę, której powstydziłby się nawet żebrak. Warkocz przewiązała rzemykiem. Była boso. Przez chwilę miała ochotę zaśmiać mu się w twarz. Jak można być tak... powierzchownym?
– Rodzina kan-Lewav ma nadane szlachectwo?
Zdziwił się, że zadała tak oczywiste pytanie.
– Od czasów Starego Meekhanu.
Co zapewne miało znaczyć „od niezliczonych wieków”.
– Trzy – powtórzyła. – Na Leę. Chyba że się boisz.
Zawahał się, po czym przywołał kolejnego żołnierza i w jego obecności potwierdzili zakład. Już się nie uśmiechał.
Zakończono przygotowania do wyścigu i czwórka jeźdźców stanęła na linii startu. Zasady były jasne. Nieważne, który z kawalerzystów okrąży wzgórze dwa razy jako pierwszy – jeśli choć jeden będzie na mecie przed dziewczyną, Druga Chorągiew nie zaliczy tego dnia do całkowicie zmarnowanych. Jeśli ona im umknie, dowódca pułku będzie uboższy o kilkadziesiąt orgów.