Выбрать главу

To oczy­wi­ście na­rzu­ca­ło żoł­nie­rzom pro­stą i sku­tecz­ną tak­ty­kę – co wi­dać było, jak tyl­ko sta­nę­li na star­cie. Si­wek za­jął po­zy­cję po we­wnętrz­nej, bli­żej wzgó­rza, oba kasz­ta­ny mię­dzy nim a Leą, jej sa­mej zo­sta­ła po­zy­cja na sa­mym skra­ju. Ka­ile­an przyj­rza­ła się uważ­niej ko­niom żoł­nie­rzy. Siwy ogier miał wszyst­kie ce­chy szyb­ko­bie­ga­cza, dłu­gie, szczu­płe nogi, smu­kłą szy­ję, sze­ro­ką pierś. Dro­bił ko­py­ta­mi z nie­cier­pli­wo­ścią, po­trzą­sał kształt­ną gło­wą, wy­ry­wał się na­przód. Lu­bił się ści­gać. Za­pew­ne w go­ni­twie na pół mili ża­den koń w puł­ku nie mógł go po­ko­nać. Kasz­ta­ny były nie­co ma­syw­niej­sze, za­pew­ne nie do­rów­ny­wa­ły mu szyb­ko­ścią, lecz z pew­no­ścią bie­ga­ły nie­wie­le wol­niej. Wy­glą­da­ły za to na spo­koj­niej­sze. Ty­po­we ko­nie bo­jo­we, przy­uczo­ne do szar­żo­wa­nia, na­głych zwro­tów i po­ści­gów w szy­ku. One będą blo­ko­wać ko­ni­ka Lei, a siwy ogier ru­nie do przo­du. Wzgó­rze mia­ło oko­ło stu pięć­dzie­się­ciu jar­dów śred­ni­cy, dwa razy do­oko­ła nie­go da­wa­ło dy­stans mniej wię­cej pół mili. Ide­al­ny do koń­skie­go sprin­tu, a je­śli si­wek na star­cie od­sa­dzi się o dwie lub trzy dłu­go­ści, wy­gra bez żad­nych pro­ble­mów.

To samo mu­siał po­my­śleć mag, bo gdy ko­nie sta­nę­ły w rzę­dzie, mruk­nął:

– Dzie­sięć ude­rzeń ser­ca i wy­ścig się skoń­czy... Ju­tro wie­czo­rem będę po służ­bie – do­dał.

W sen­sie: ju­tro wie­czo­rem będę mógł wy­pić wy­gra­ne od cie­bie wino.

W ostat­niej chwi­li ugry­zła się w ję­zyk. Mag był prze­wi­dy­wal­ny, za­du­fa­ny i naj­wy­raź­niej nie­zbyt roz­gar­nię­ty. Wstrzy­ma­ła się z od­po­wie­dzią.

Ko­nie prze­bie­gną pół mili bar­dzo szyb­ko.

Do­wód­ca puł­ku uniósł dłoń w górę, zie­lo­na szar­fa za­ło­po­ta­ła na wie­trze. Mach­nął.

Si­wek wy­strze­lił do przo­du, jak­by ktoś przy­piekł mu zad że­la­zem do zna­ko­wa­nia. Nie­mal od razu, w kil­ku kro­kach, prze­szedł w cwał – dłu­gie nogi pcha­ły go do przo­du, na­da­jąc zna­ko­mi­tą pręd­kość. Wy­da­wa­ło się, że pły­nie, leci, nie­sio­ny ja­kąś ta­jem­ną siłą. W kil­ka chwil był już dwie-trzy dłu­go­ści przed po­zo­sta­łą trój­ką.

A ta roz­pę­dza­ła się wol­niej. Tak jak wszy­scy prze­wi­dy­wa­li, oba kare ogie­ry za­raz po star­cie za­ję­ły po­zy­cję przed ko­ni­kiem Lei i sku­tecz­nie od­cię­ły ją od siw­ka. Szły ga­lo­pem, bok przy boku, ja­kimś szó­stym, koń­skim za­my­słem wy­czu­wa­jąc, gdzie jest ich ry­wal, i nie po­zwa­la­jąc się wy­prze­dzić. Po kil­ku pró­bach, gdy si­wek był już o pięć dłu­go­ści przed resz­tą, wy­da­ło się, że Lea pod­da­ła się, zre­zy­gno­wa­ła, jej my­szo­wa­ty wierz­cho­wiec ga­lo­po­wał smęt­nie na koń­cu staw­ki, a gdy prze­bie­gał obok Ka­ile­an, dziew­czy­na wy­raź­nie zo­ba­czy­ła, że zwie­rzę cięż­ko dy­szy i sa­pie. Becz­ko­wa­ty tu­łów i krót­kie nogi upo­dab­nia­ły go do tych za­pa­sio­nych nie­mal na śmierć ku­ców, któ­ry­mi me­ekhań­ska szlach­ta lu­bi­ła ob­da­ro­wy­wać swo­je dzie­ci. Wy­pcha­ne sa­kwy obi­ja­ły się o boki zwie­rzę­cia.

Po chwi­li wszyst­kie wierz­chow­ce znik­nę­ły za wzgó­rzem.

– Pew­nie od po­cząt­ku wie­dzia­ła, że prze­gra, bo na­wet nie od­cią­ży­ła ko­nia – Van­hen-kan-Le­wav wes­tchnął dra­ma­tycz­nie. – Gdy­bym za­uwa­żył te sa­kwy wcze­śniej, nie przy­jął­bym za­kła­du.

Iry­ta­cja, któ­ra w niej kieł­ko­wa­ła od kil­ku chwil, wresz­cie wy­bu­chła.

– I to dla­te­go wga­pia­łeś się w jej ko­nia przez pół mi­nu­ty? Za­nim wspo­mnia­łeś coś o ko­zie i char­tach? I za­nim rzu­ci­łeś mi­mo­cho­dem, że w puł­ku ofi­ce­ro­wie za­kła­da­ją się tyl­ko o wino, o któ­rym ja­kaś ubo­ga dzi­ku­ska na­wet nie sły­sza­ła? Może li­czy­łeś na to, że ta dzi­ku­ska bę­dzie mu­sia­ła zro­bić coś wię­cej, żeby spła­cić dług?

– Ja nie...

– Patrz i myśl – prze­rwa­ła mu. – Je­steś na Ste­pach. Nie w sto­li­cy, gdzie gwar­dia robi za eskor­tę ho­no­ro­wą dla ce­sar­skiej ro­dzi­ny.

– Nie tyl­ko – za­pe­rzył się.

– Oczy­wi­ście, że nie – wy­ce­dzi­ła. – Pew­nie jesz­cze bie­rze udział w wy­ści­gach mię­dzy róż­ny­mi puł­ka­mi, gdzie ofi­ce­ro­wie za­kła­da­ją się o wino.

Za­tka­ło go.

Brzęk­nę­ła na cię­ci­wie łuku, żeby wresz­cie otwo­rzyć mu oczy, a gdy zmarsz­czył tyl­ko brwi, pod­su­nę­ła mu broń pod nos. Przez chwi­lę prze­no­sił wzrok to na nią, to na łuk, wresz­cie znie­cier­pli­wio­na po­stu­ka­ła pal­cem w zna­ki ce­cho­we. Otwo­rzył usta, szcze­rze zdu­mio­ny.

Ra­mio­na bro­ni były kle­jo­ne przez Gre­wy­sa Fen­do­ry­ka. Nie tyl­ko w jego warsz­ta­cie, ale i przez nie­go oso­bi­ście. Sam do­bie­rał drew­no, róg, ścię­gna i klej. Sam pra­co­wał nad kształ­tem i siłą na­cią­gu. Za­nim wy­ko­nał dla niej łuk, ba­dał, jak na­pi­na broń, jak strze­la, jaki ma za­sięg ra­mion i jak sie­dzi w sio­dle. Jego pra­ca kosz­to­wa­ła sto or­gów, a gra­we­ru­nek na brzu­ś­cu po­kry­tym war­stwą laki da­wał świa­dec­two kunsz­tu mi­strza i przede wszyst­kim war­to­ści sa­mej bro­ni. Maj­dan zo­stał wy­ko­na­ny w warsz­ta­cie w Ka-berd, wy­rzeź­bio­no go pod dłoń strzel­ca, uwzględ­nia­jąc wszyst­ko, łącz­nie z dłu­go­ścią pal­ców i ulu­bio­nym chwy­tem. Kosz­to­wał dzie­sięć or­gów. Cię­ci­wę zro­bio­no w Ma­ko­nenn, a Im­pe­rium nie mia­ło lep­szych rze­mieśl­ni­ków wy­ra­bia­ją­cych cię­ci­wy. Dwa orgi sztu­ka, a nie za­ło­ży­ła naj­droż­szej, bo było jej szko­da. Ale mo­gła­by po­sta­wić do­wol­ną ilość wina, że w ca­łym Siód­mym Puł­ku nie zna­la­zła­by ani jed­ne­go łuku z cię­ci­wą z Ma­ko­nenn. Po pro­stu kosz­to­wa­ły za dużo dla ar­mii.

– Wi­dzisz, cza­ro­dzie­ju, my tu na gra­ni­cy ży­je­my ina­czej, niż to so­bie wy­obra­ża­łeś. Tak, zda­rza się, że cho­dzi­my głod­ni i spra­gnie­ni, ale na dwóch rze­czach ni­g­dy nie oszczę­dza­my. Pierw­szą z nich jest broń, bo do­bry łuk, sza­bla czy kol­czu­ga to two­je ży­cie lub śmierć. Więc je­śli stać mnie na taką broń, to flasz­ka ja­kie­goś wina nie robi na mnie wra­że­nia. A ty masz ten łuk przed ocza­mi, lecz i tak wi­dzisz tyl­ko dziew­czy­nę w łach­ma­nach, któ­rą moż­na trak­to­wać uprzej­mie, ale taką uprzej­mo­ścią, co to kulą żół­ci pod­jeż­dża pod gar­dło. Że niby za­kład, ale z wa­ha­niem, bo wy­so­ka staw­ka, i w ogó­le czy to wy­pa­da, żeby ofi­cer za­kła­dał się z nie wia­do­mo kim. Kie­dy mia­łeś za­miar wspo­mnieć, że je­śli nie stać mnie na spła­tę dłu­gu, to mo­że­my po­roz­ma­wiać o tym u cie­bie na kwa­te­rze? Naj­le­piej wie­czo­rem?

Po­czer­wie­niał w mgnie­niu oka.

– Nie – wark­nę­ła. – Nie ga­daj, patrz na wy­ścig. Ucz się.

Ko­nie wy­ło­ni­ły się zza za­krę­tu w ta­kiej ko­lej­no­ści, jak zni­kły, tym ra­zem jed­nak wszyst­kie ga­lo­po­wa­ły, jak­by żoł­nie­rze nie chcie­li ich bez po­trze­by prze­mę­czać. Naj­pierw pę­dził si­wek, ma­ją­cy już prze­wa­gę sze­ściu dłu­go­ści nad resz­tą, po­tem dwa kare i my­szo­wa­ty ko­nik Lei, dziel­nie po­dą­ża­ją­cy na koń­cu staw­ki. Za­dzi­wia­ją­ce było je­dy­nie to, że od­le­głość mię­dzy nim a koń­mi żoł­nie­rzy nie zwięk­szy­ła się ani odro­bi­nę. Jed­nak­że jeźdź­cy do­sia­da­ją­cy ka­rych wierz­chow­ców ga­lo­po­wa­li już spo­koj­nie, na­wet nie pró­bu­jąc za­jeż­dżać dziew­czy­nie dro­gi. Si­wek wła­śnie mi­nął dwie lan­ce na li­nii star­tu, prze­kra­cza­jąc po­ło­wę dy­stan­su, i nic na świe­cie nie mo­gło ode­brać mu zwy­cię­stwa.