– Żaden koń nie prześcignie strzały.
Laskolnyk zatrzymał się i dziwnie uśmiechnął.
– Nie sądzę, żeby strzelali, dzieci...
* * *
Po nerwowej, niespokojnej nocy ruszyli rankiem wprost między wzgórza. Tuż przed świtem Laskolnyk zebrał wszystkich i jeszcze raz powtórzył, że ci, którzy chcą, mogą wrócić. Odpowiedziało mu kilka kpiących parsknięć. Czaardan to czaardan, nie porzuca się go, żeby chronić własną skórę.
Jechali stępa, żeby spokojnie rozgrzać konie, z bronią w ręku i czujkami rozstawionymi z przodu i szeroko po bokach. Oddział połykał milę za milą i wydawało się, że przed wieczorem spokojnie miną Lanwaren i wyjadą na trakt do Lithrew.
Byli mniej więcej w połowie drogi, gdy jadący z przodu Janne Newaryw zatrzymał się i uniósł lewą dłoń. Kłopoty.
Wjechali na szczyt wzgórza i już wiedzieli, że jest źle. Jakieś trzysta jardów przed nimi z mgły zalegającej płytką nieckę zaczęły się wynurzać karne szyki jazdy. Długie lance, wysokie hełmy zwieńczone końskim włosiem, migdałowe tarcze. Błyskawice Zawyra z Klahhyrów. Dokładnie tak, jak przewidywał Laskolnyk.
– Jeden. Dwa. Trzy – Kocimiętka liczył półgłosem. – Co najmniej trzy a’keery. Dobre czterysta koni. Tuż pod nosem Siódmego.
Mężczyzna uśmiechnął się nagle szeroko, z trochę dzikim grymasem.
– Przypomnijcie mi, dlaczego to robię?
– Pewnie dlatego, że jesteś głupi i szalony. – Kailean wsunęła szablę do pochwy i sięgnęła po łuk. Okręciła wodze wokół łęku. – Jak my wszyscy.
– To dobrze. Już się bałem, że to z powodu jakiejś durnej odwagi, bohaterstwa czy innego choróbska.
Koczownicy ruszyli w ich stronę.
Laskolnyk włożył gwizdek do ust. Odwrót. Luźno. Galop.
Zawrócili i pomknęli przed siebie.
Trzysta jardów, które dzieliło ich od Se-kohlandczyków, to sporo, zważywszy, że napastnicy musieli je przebyć pod górkę, a ich konie z pewnością nie były rozgrzane. Dlatego gdy wreszcie wynurzyli się zza wzgórza, odległość dzieląca oba oddziały wynosiła ponad ćwierć mili. Mimo to Błyskawice nie zrezygnowały. Zagon ruszył ich śladem, jego skrzydła od razu rozciągnęły się i wygięły w szeroki półksiężyc. Kailean rzuciła okiem za siebie. Zapowiadał się długi, wyczerpujący pościg, w którym zwycięzcą zostanie ten, kogo wierzchowce zachowają więcej sił.
Gwardia Zawyra była przygotowana do takiej właśnie pogoni. Konie nie miały założonych pikowanych pancerzy i jeśli dobrze widziała, do siodeł nie przytroczono żadnych sakw ani innych pakunków. Wiedzieli, że będą ścigać lekką jazdę, i przygotowali się na to. A jeśli tak, to zapewne i konie dobrali najlepsze do takich gonitw.
A to znaczyło, że dobrze wiedzieli, kogo będą ścigać. Zgrzytnęła zębami. Laskolnyk znów miał rację.
* * *
– Dlaczego nie poczęstują nas strzałami?
Dziwne, ale Kocimiętka wyglądał na szczerze zaintrygowanego. Jakby pytanie dotyczyło kogoś innego.
– Bo będą wiedzieli, kogo ścigają. I za wszelką cenę chcą go dopaść żywego.
– Niby dlaczego?
– Bo ja, Sarden, to Genno Laskolnyk, generał Pierwszej Armii Konnej, zwycięzca w bitwie pod Meekhanem, Szary Wilk – kha-dar mówił takim tonem, jakby chodziło o innego Genna Laskolnyka. – I ktokolwiek dowodzi Błyskawicami Zawyra, wie, że w ten sposób może zyskać sławę, która przetrwa na Stepach sto lat, bo pogromca Szarego Wilka będzie nieśmiertelny. Gdyby napotkali zwykły podjazd, mogliby go zignorować, ale takiej pokusie się nie oprą. A jeśli schwytają mnie żywego... – wzruszył ramionami. – Moje imię wciąż ma wystarczającą siłę, żeby nawet Imperium się z nim liczyło. Mając Laskolnyka, można wynegocjować okup albo nawet neutralność Meekhanu. A w ostateczności postarać się, żebym długo i boleśnie umierał.
– Oby tylko nas nie przegapili, kha-dar.
– Nie. Nie przegapią. Postawię własnego konia, że Błyskawice mają kogoś w stanicy.
Czaardan zaszemrał.
– Cicho. – Laskolnyk uniósł rękę. – Jak mówiłem, przez ostatnie miesiące straciliśmy w pobliżu wzgórz cztery patrole. Ale dowódca Siódmego wysłał ich tam ponad trzydzieści. Reszta nie natknęła się nawet na końskie bąki, nie mówiąc już o oddziale Błyskawic. Generał gon-Sawe zastanawiał się, dlaczego jedne oddziały znikły, a inne nie, i wyszło na to, że te, które zostały wybite, wjechały w Lanwaren przypadkiem. Wracając z objazdu albo błądząc po zmroku. Żołnierze nie znają jeszcze dobrze terenu, więc to możliwe. Wychodzi na to, że jeśli wysyłali patrol między wzgórza oficjalnie, to Błyskawice o tym wiedziały i się kryły, jeśli jednak jakiś wjechał tam niespodziewanie, to mógł się na nich natknąć i wtedy go wyrzynali. W stanicy oprócz gwardii jest około siedem setek nieregularnych i ze trzy setki pomocników, kucharzy, stajennych, nawet kilkunastu pastuchów, bo wojsko ma własne stado bydła, żeby nie brakowało świeżego mięsa. Nie dam głowy za żadnego z nich.
Zamilkł i powiódł wzrokiem wokół.
– To przedstawienie na wzgórzu było po to, żeby wszyscy, od dowódców chorągwi po ostatniego pachołka, wiedzieli, że Genno Laskolnyk został wyrzucony ze stanicy i pojechał do Lithrew. Przez Lanwaren. Nawet teraz nocujemy tutaj, żeby wiadomość na pewno dotarła do dowódcy Błyskawic. Będą wiedzieli, kogo ścigają, zapewniam was.
Wyszczerzył się z dzikim grymasem.
– Więc łuki pójdą w ruch dopiero w ostateczności.
* * *
Obie grupy galopowały w dół wzgórza, rozpędzając się powoli. Przed sobą miały płytką dolinkę i kolejne wzniesienie. Tu odległość między ściganymi i ścigającymi powinna się zmniejszyć, bo przez chwilę to czaardan Laskolnyka będzie galopował pod górę, a koczownicy zapewne puszczą konie w pełny cwał. To była dobra okazja, żeby rozgrzać wierzchowce.
Z przodu rozległo się kilka ostrych gwizdów. Łuki. Igły.
Uśmiechnęła się pod nosem. Kha-dar czasem powtarzał najzupełniej oczywiste rzeczy.
Igły i szydła. Jak większość stepowych jeźdźców, miała dwa kołczany z dwoma rodzajami strzał. Pierwszy zawierał lekkie strzały o szerokich, długich i ostrych jak brzytwy grotach, drugi – ciężkie, masywniejsze niemal o połowę, z grotami czworokątnymi i krótkimi. Lekkie – igły, niosły skutecznie na ponad trzysta jardów, ciężkie – szydła, nie więcej niż sto pięćdziesiąt. Pierwsze skutecznie raniły konie i ludzi, drugie z pięćdziesięciu jardów dziurawiły kolczugę, a człowieka bez zbroi przeszywały na wylot. Igły do kłucia, szydła do przebijania, jak powiadano na Stepach. To, że Błyskawice zdjęły swoim koniom pikowane pancerze, mogło się okazać błędem.