Выбрать главу

– Nie wąt­pię w to, ka­pi­ta­nie. Nie wąt­pię, że woj­sko­we­go, jak pan, ob­cho­dzą tyl­ko ma­sze­ru­ją­ce ar­mie, woj­ny mię­dzy kró­le­stwa­mi i bój­ki w karcz­mach – Łow­czy po­wie­dział to ci­cho i po­wo­li, ale ta­kim to­nem, że po­wie­trze wo­kół zda­wa­ło się krzep­nąć. – Bo dla mnie nie ma wiel­kiej róż­ni­cy mię­dzy ban­dą osił­ków, okła­da­ją­cych się po­ła­ma­ny­mi ła­wa­mi w za­dy­mio­nej i śmier­dzą­cej rzy­go­wi­na­mi izbie, a ban­dą osił­ków, okła­da­ją­cych się że­la­zem na ja­kimś polu. Li­czeb­ność jest w tym przy­pad­ku spra­wą dru­go­rzęd­ną. Ja, ka­pi­ta­nie, pa­trzę na świat jak na pole bi­twy po­mię­dzy Świa­tłem a Ciem­no­ścią. Po­mię­dzy na­szą Pa­nią, jej Mat­ką i Ro­dzeń­stwem a de­mo­na­mi z dru­giej stro­ny Mro­ku, Nie­chcia­ny­mi i ca­łym ich po­mio­tem. Od Wo­jen Bo­gów mi­nę­ło trzy i pół ty­sią­ca lat i pra­wie wszy­scy zdą­ży­li za­po­mnieć, o co w tym cho­dzi. Nie o gra­ni­ce, nie o to, komu pła­ci­my po­dat­ki i komu ca­łu­je­my ciż­my. Je­den czło­wiek może dru­gie­go znie­wo­lić, ogra­bić, za­bić wresz­cie, ale Nie­chcia­ny może spra­wić, że ty i two­je dzie­ci prze­sta­nie­cie być ludź­mi, może uni­ce­stwić was tak do­kład­nie, jak­by­ście się ni­g­dy nie uro­dzi­li, ode­brać wszel­ką na­dzie­ję, wy­rwać du­szę i po­de­trzeć so­bie nią ty­łek. Dla­te­go tych, któ­rzy kła­nia­ją się Nie­chcia­nym, któ­rzy się­ga­ją poza Mrok w po­szu­ki­wa­niu Mocy i po­tę­gi, będę ści­gał za po­mo­cą wszyst­kich do­stęp­nych środ­ków. I bia­da każ­de­mu, kto spró­bu­je sta­nąć mi na dro­dze.

Ka­ile­an, le­żąc na pod­ło­dze, za­czę­ła kląć w my­ślach. Cho­le­ra, cho­le­ra, cho­le­ra. Gada jak ja­kiś...

– Chę­do­żo­ny fa­na­tyk. – Przy­bysz znów się ode­zwał. Bez tru­du wy­obra­zi­ła so­bie jego uśmiech. – Tak wła­śnie so­bie po­my­śle­li­ście, praw­da?

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, kon­ty­nu­ował:

– Wolę za­czy­nać w ten spo­sób, że­by­śmy nie wda­wa­li się tu­taj w teo­lo­gicz­ne dys­ku­sje, bo nie mamy na to cza­su. Nie będę wni­kał, czy ta wy­kład­nia, któ­rą was ura­czy­łem, jest praw­dzi­wa, czy nie, wie­lu w nią wie­rzy, inni wy­śmie­wa­ją, ich rzecz. Spra­wa jest pro­sta. Od roku śle­dzi­my ban­dę Po­miot­ni­ków, któ­rzy prze­śli­zgu­ją się tam i z po­wro­tem przez gra­ni­cę. Cza­sem sie­dzą mie­siąc czy pół­to­ra u nas, po­tem u nich, po­tem znów u nas, i tak w kół­ko. Kie­dy pę­tla za­czy­na­ła się za­ci­skać z jed­nej stro­ny gra­ni­cy, ucie­ka­li na dru­gą, a my, Łow­czy, tyl­ko raz prze­szli­śmy za nimi w po­ści­gu na wschod­ni brzeg rze­ki. Brat reh-De­ron wraz z trzy­dzie­sto­ma żoł­nie­rza­mi wpadł na je­den ze szcze­pów i wró­cił z po­ło­wą lu­dzi. Dla­te­go przed mie­sią­cem na­wią­za­li­śmy wresz­cie kon­takt z Dru­gą Tar­czą Bły­ska­wic, ich do­wód­cą na za­cho­dzie Ste­pów, i uzgod­ni­li­śmy wspól­ny po­ścig. I pę­tla za­ci­snę­ła się zno­wu. Tym ra­zem nie tyl­ko po jed­nej stro­nie. Ja­kieś py­ta­nia?

– Ban­da Po­miot­ni­ków mó­wisz... oj­cze – mruk­nął We­thorm – dla­cze­go nic o niej do tej pory nie sły­sze­li­śmy?

– Ależ sły­sze­li­ście, sły­sze­li­ście – stwier­dził ła­god­nie Łow­czy. – Osiem mie­się­cy temu, ma­sa­kra na trak­cie do We­rlen, ta mała ka­ra­wa­na ku­piec­ka, któ­rą wy­rżnię­to do nogi. Nowe Leth, mała wieś, le­d­wo dzie­sięć cha­łup, dziś są tam tyl­ko zglisz­cza. Pół roku nie mi­nę­ło od tego na­jaz­du. Dwo­rek ba­ro­na ker-Hy­ten­na, ogra­bio­ny do cna i spa­lo­ny, pa­ste­rze z Na­wesh, któ­rzy za­gi­nę­li przed dwo­ma mie­sią­ca­mi. Mó­wić da­lej?

– Pa­mię­tam więk­szość tych wy­da­rzeń. – La­skol­nyk ode­rwał się od ławy i znik­nął na chwi­lę z pola wi­dze­nia Ka­ile­an. – Wszy­scy mó­wi­li, że to spraw­ka ko­czow­ni­ków, śla­dy wio­dły na dru­gą stro­nę gra­ni­cy. Wina? Gdzieś z boku za­brzę­cza­ły me­ta­lo­we kub­ki.

– Chęt­nie. – Mnich za­czął otwie­rać tubę.

Bur­mistrz, do tej pory mil­czą­cy, wy­jął z rę­ka­wa nową chust­kę i otarł czo­ło. Ma­te­riał mo­men­tal­nie prze­siąkł po­tem.

– Po­miot­ni­cy – wy­szep­tał. – Po­miot­ni­cy czczą Nie­chcia­nych i skła­da­ją im ofia­ry z lu­dzi. Do­brze mó­wię?

– Ow­szem. – Łow­czy ski­nął gło­wą.

– Przy­zy­wa­ją de­mo­ny i stwo­ry zza gra­ni­cy świa­tów, uży­wa­ją złej ma­gii.

– Nie­aspek­to­wa­nej ma­gii, bur­mi­strzu. Nie czer­pią Mocy z bez­piecz­nych dla lu­dzi Źró­deł, nie kro­czą Ścież­ka­mi, ale się­ga­ją poza nie, do ma­gii du­chów, do Mocy drze­mią­cych na gra­ni­cy Mro­ku albo i poza nią. – Łow­czy wy­jął z tuby kil­ka zwo­jów per­ga­mi­nu i roz­ło­żył je na ła­wie. – Na­wet ma­gia aspek­to­wa­na, obej­mu­ją­ca uzna­wa­ne za bez­piecz­ne źró­dła Mocy, po­tra­fi wy­pa­czyć ludz­ki umysł, zmie­nić go, przy­pra­wić o sza­leń­stwo. To dla­te­go ma­go­wie, cza­ro­dzie­je, prze­cho­dzą wie­lo­let­nie szko­le­nia i przez kil­ka po­cząt­ko­wych lat uczą się przede wszyst­kim, jak się przed tym bro­nić. O cza­rach nie­aspek­to­wa­nych nie wie­my pra­wie nic. Wiel­ki Ko­deks w swo­im osta­tecz­nym kształ­cie po­wstał prze­szło trzy­sta lat temu, a uło­że­nie go za­ję­ło ćwierć wie­ku. I nie zro­bio­no tego po to, żeby wła­da­ją­cy aspek­to­wa­ną ma­gią cza­ro­dzie­je mo­gli wy­du­sić kon­ku­ren­cję, ale dla­te­go, że inne ro­dza­je cza­rów za­wsze, po­wta­rzam, za­wsze wy­pa­cza­ją ludz­ki umysł, a naj­czę­ściej i cia­ło. Ahe­ro­wie na pół­no­cy uży­wa­ją ma­gii du­chów, ale to nie są lu­dzie, w kró­le­stwach poza Im­pe­rium tak­że dość czę­sto ma­go­wie, a na­wet całe gil­die, pró­bu­ją się­gnąć po za­ka­za­ną wie­dzę. Za­wsze koń­czy się to źle. Tu, na Wscho­dzie, zresz­tą też...

Do ławy pod­szedł La­skol­nyk. Trzy­mał czte­ry kub­ki i cy­no­wy dzban.

– O, do­brze, że są. – Mnich za­brał mu kub­ki i użył jako przy­ci­ski, przy­trzy­mu­ją­ce rogi naj­więk­sze­go per­ga­mi­nu. – To mapa naj­bliż­szych oko­lic.

Per­ga­min pysz­nił się róż­ny­mi ko­lo­ra­mi. Ka­ile­an roz­po­zna­ła Amer­thę, głów­nie dla­te­go że za­ak­cen­to­wa­no ją wście­kłym błę­ki­tem i wy­róż­nio­no zna­kiem „woda”.

– Miał pan ra­cję, ge­ne­ra­le, wspo­mi­na­jąc, że wszyst­kie na­pa­dy Po­miot­ni­ków przy­pi­sy­wa­no ko­czow­ni­kom. Oni tak dzia­ła­ją, wpro­wa­dza­ją fer­ment, mylą tro­py, rzu­ca­ją po­dej­rze­nia na in­nych. Im moc­niej gra­ni­ca pło­nie, tym dla nich le­piej. Może za­cie­ka­wi was in­for­ma­cja, że gdy na­pa­da­li na Se-koh­land­czy­ków, to śla­dy jed­no­znacz­nie wska­zy­wa­ły na atak jed­nej z na­szych cho­rą­gwi albo któ­re­goś z luź­nych cza­ar­da­nów. Im wię­cej nie­na­wi­ści mię­dzy nami a ko­czow­ni­ka­mi, tym le­piej.

Po­chy­lił się nad mapą i Ka­ile­an stra­ci­ła ją z oczu.

– Od dzie­się­ciu dni trwa wiel­ka ob­ła­wa na tę ban­dę. Z na­szej stro­ny bio­rą w niej udział pra­wie wszy­scy straż­ni­cy, ja­kich Świą­ty­nia Pani Ste­pów mo­gła po­słać, oraz sied­miu Łow­czych. Ze stro­ny Se-koh­land­czy­ków – trzy­stu Jeźdź­ców Bu­rzy i kil­ku po­mniej­szych Źre­bia­rzy. To dla­te­go na­tknął się pan, ge­ne­ra­le, na Bły­ska­wi­ce tak da­le­ko na pół­noc­nym za­cho­dzie Ste­pów. Nie szu­ka­li was, tyl­ko sta­ra­li się za­mknąć pu­łap­kę. Ja­kieś py­ta­nia?