Выбрать главу

– Dla­cze­go oni są tu­taj, a nie po swo­jej stro­nie gra­ni­cy, i gdzie są nasi?

– Po ich stro­nie gra­ni­cy, oczy­wi­ście – par­sk­nął Łow­czy. – Nocą na­sza sta­ran­nie za­pla­no­wa­na ak­cja pra­wie wzię­ła w łeb, wszyst­ko się prze­mie­sza­ło. Ta ban­da li­czy ja­kichś dzie­się­ciu Po­miot­ni­ków, kil­ku z nich po­tra­fi wła­dać po­tęż­ny­mi cza­ra­mi. Wo­dzi­li nas za nos, nie ukry­wam, że pra­wie uda­ło im się uciec. Ten od­dział Bły­ska­wic w ostat­niej chwi­li prze­szedł gra­ni­cę, od­ci­na­jąc im dro­gę w głąb Im­pe­rium. Te­raz do­kład­nie wie­my, gdzie są, i mam na­dzie­ję, że ju­tro rano z nimi skoń­czy­my.

– Do­pie­ro ju­tro? – We­thorm nie krył wąt­pli­wo­ści.

Łow­czy wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Na pew­no nie wcze­śniej. Ta ban­da ukry­ła się tu­taj. – Po­stu­kał pal­cem w pla­mę wi­docz­ną na ma­pie. – Na Uro­czy­sku.

La­skol­nyk chrząk­nął.

– Nie wiem dla­cze­go, ale od chwi­li, gdy zo­ba­czy­łem tę mapę, cze­goś ta­kie­go wła­śnie się spo­dzie­wa­łem.

– A ja nie – mruk­nął We­thorm. – Nikt nie prze­ży­je nocy na Uro­czy­sku, więc chy­ba nie ma sen­su się mar­twić. Bły­ska­wi­ce mogą wra­cać do sie­bie.

– Ko­lej­na mą­drość z ust ka­pi­ta­na We­thor­ma – hea-Cy­ren wy­pro­sto­wał się. – I ko­lej­ne strzę­pie­nie ję­zy­ka. Po­bi­tew­ne Uro­czy­ska są roz­rzu­co­ne po ca­łym Im­pe­rium oraz poza jego gra­ni­ca­mi. Naj­słyn­niej­sze i naj­więk­sze to Szkar­łat­ne Wzgó­rza na po­łu­dnie od Pon­kee-Laa i wen­der­ladz­kie Ba­gno, po­ło­żo­ne ja­kieś sto mil na pół­noc­ny za­chód od Sta­re­go Me­ekha­nu. To, któ­re ma­cie na po­łu­dnie od mia­sta, jest tak małe, że nie za­wsze jest na­wet od­no­to­wy­wa­ne w księ­gach gil­dii ma­gicz­nych.

Na­lał do kub­ka wino, prze­płu­kał gar­dło i kon­ty­nu­ował:

– Je­śli za­py­ta­cie o Uro­czy­ska cza­row­ni­ków, to usły­szy­cie, że to miej­sca ze szcze­gól­nie ak­tyw­ny­mi Źró­dła­mi Mocy, za­rów­no aspek­to­wa­ny­mi, jak i dzi­ki­mi. Po­wie­dzą wam, że po­ja­wia­nie się tam stwo­rów jest skut­kiem od­dzia­ły­wa­nia wła­śnie tych dzi­kich Źró­deł. Okre­ślą Uro­czy­ska jako rzecz ma­ją­cą swo­je miej­sce w na­tu­ral­nym po­rząd­ku. – Wy­dał z sie­bie dziw­ny dźwięk, na poły par­sk­nię­cie, na poły śmiech, i za­niósł się su­chym, świsz­czą­cym kasz­lem.

– Wy­bacz­cie. – Ża­den ze zgro­ma­dzo­nych wo­kół sto­łu męż­czyzn nie drgnął. – Zbyt wie­le nocy na mo­krej zie­mi i w sio­dle. He, he, słu­ga Pani Ste­pów, a ła­mie go w ko­ściach i rwie w płu­cach od spa­nia na tra­wie. – Wró­cił do te­ma­tu. – Du­cho­wień­stwo, ka­pła­ni i mni­si na­to­miast po­wie­dzą wam, że Uro­czy­ska to wi­do­my ślad obec­no­ści Nie­chcia­nych w na­szym świe­cie, po­zo­sta­łość po Woj­nach Bo­gów. Że to miej­sca, któ­re mogą być bra­ma­mi do in­nych miejsc, do in­nych... re­jo­nów Wszech­rze­czy. Naj­czę­ściej są to te ob­sza­ry, na któ­rych w cza­sach Wo­jen Bo­gów sto­czo­no ja­kąś więk­szą po­tycz­kę czy bi­twę z uży­ciem nie­wy­obra­żal­nych dla nas Mocy. Na Uro­czy­skach bo­go­wie bądź Nie­chcia­ni zstą­pi­li na zie­mię w peł­nym lub nie­mal w peł­nym wy­mia­rze – i od­mie­ni­li je.

– My to wie­my. – La­skol­nyk zdjął z per­ga­mi­nu je­den z kub­ków i też na­lał so­bie wina. – Ży­je­my w po­bli­żu po­ło­żo­ne­go le­d­wo trzy mile na po­łu­dnie od mia­sta Uro­czy­ska tyl­ko dla­te­go, że jak do tej pory nic stam­tąd nie wy­ła­zi. Je­dy­ną jego za­le­tą jest to, że nie mu­si­my się oba­wiać ata­ku ko­czow­ni­ków z tam­tej stro­ny. Ale nie od­po­wie­dzia­łeś na py­ta­nie We­thor­ma. Dla­cze­go są­dzisz, że Po­miot­ni­cy prze­ży­ją tam noc?

Ka­ile­an uśmiech­nę­ła się pod no­sem. Jej kha-dar nie prze­pa­dał za zbyt dłu­gi­mi prze­mo­wa­mi i za­czy­nał się nie­cier­pli­wić.

Łow­czy wy­jął z tuby ko­lej­ną mapę, tro­chę więk­szą. Wska­zał na nie­bie­ską li­nię, wi­ją­cą się przez śro­dek per­ga­mi­nu.

– Tu jest rze­ka Amer­tha. Gra­ni­ca mię­dzy Im­pe­rium a Se-koh­land­czy­ka­mi. Ta plam­ka przy za­chod­niej kra­wę­dzi to Uro­czy­sko zwa­ne Dzi­ką Łąką, mało ak­tyw­ne i mało zna­ne. Na­stęp­na pla­ma, w li­nii pro­stej to bę­dzie ja­kieś czter­dzie­ści mil, to Prze­kleń­stwo Ger­tys­sa, po­tem mamy Krwa­wy Las, Uro­czy­sko zna­ne i bu­dzą­ce gro­zę. Na­stęp­ne jest wa­sze, tak spo­koj­ne, że na­wet nie do­ro­bi­ło się wła­snej na­zwy.

Z góry Ka­ile­an wi­dzia­ła tyl­ko dło­nie Łow­cze­go, po­ru­sza­ją­ce się od jed­nej plam­ki do dru­giej.

– Za rze­ką, na Ste­pach, mamy ko­lej­ne, przed przy­by­ciem se-koh­landz­kich ple­mion zna­ne jako Pu­sty Śmiech, hm, miej­sco­wi ko­czow­ni­cy mie­li dziw­ne po­czu­cie hu­mo­ru. Na­stęp­ne Uro­czy­sko znaj­du­je się tu­taj, obok Grel-Renn, Se-koh­land­czy­cy zwą je Dregh-on­nen, Ciem­ne Miej­sce. Ostat­nie za­zna­czo­ne na ma­pie to słyn­ne, a ra­czej nie­sław­ne Len­ryss.

Wska­za­ne przez nie­go miej­sca two­rzy­ły na ma­pie li­nię pro­stą.

– Jak wi­dać, od­le­gło­ści po­mię­dzy nimi są mniej wię­cej jed­na­ko­we, tak­że wiel­kość Uro­czysk jest zbli­żo­na. Gdy­bym miał więk­szą mapę, zo­ba­czy­li­by­ście, że cała ta li­nia – pa­lec Łow­cze­go wska­zał rząd ciem­nych plam – koń­czy się ja­kieś pięć­set mil da­lej na wschód wiel­kim Uro­czy­skiem zwa­nym Len­netr Owerth. Jest tak duże, że nikt nie zna jego praw­dzi­wych roz­mia­rów. Czy coś wam to mówi?

– Len­netr Owerth w ję­zy­ku szcze­pów daw­ryj­skich zna­czy Śmierć Ower­tha albo Upa­dek Ower­tha. – La­skol­nyk po­wo­li od­sta­wił ku­bek na stół. – Daw­ryj­czy­cy mó­wią, że prze­ję­li tę na­zwę od po­przed­nich ple­mion, któ­re ode­szły z tych ziem na wschód pra­wie pięć­set lat temu. Wie­rzą, że w tym miej­scu zgi­nął Owerth, syn...

– On nie był sy­nem ani cór­ką, ani nie na­zy­wał się Owerth – Are­don-hea-Cy­ren po­wie­dział to z na­ci­skiem. – Praw­dzi­wej na­zwy, bo nie było to imię, nie zna­my. Owerth był ja­kimś ro­dza­jem stwo­rze­nia, któ­re nie wy­stę­pu­je w na­szym świe­cie, z parą Nie­chcia­nych łą­czy­ło go nie tyl­ko po­kre­wień­stwo krwi, ale też dusz i umy­słów. Był bar­dziej na­rzę­dziem, ema­na­cją niż świa­do­mym, nie­za­leż­nym by­tem. Ale miał po­tę­gę oboj­ga swo­ich stwór­ców, co zmu­si­ło Pana Burz... – Roz­kasz­lał się po­now­nie.

– Gal­le­ga – pod­po­wie­dział bur­mistrz i za­raz jego ły­si­na po­kry­ła się ru­mień­cem.

– Zna­my imio­na Wiel­kie­go Ro­dzeń­stwa – mruk­nął We­thorm. – I zna­my le­gen­dy z cza­sów wo­jen Bo­gów.

– Le­gen­dy? – Łow­czy zła­pał wresz­cie świsz­czą­cy od­dech i wy­pro­sto­wał się. – Za­py­taj miesz­ka­ją­cych na za­cho­dzie Len­dor­czy­ków, po­roz­ma­wiaj z sza­ma­na­mi ahe­rów, po­jedź ty­siąc mil na po­łu­dnie i spo­tkaj się z kry­ją­cy­mi twa­rze Is­sa­ra­mi. Oni wszy­scy byli tu­taj, gdy bo­go­wie cho­dzi­li po zie­mi. Opo­wie­dzą ci hi­sto­rie, po któ­rych spę­dzisz resz­tę ży­cia za­mknię­ty w ciem­nej wie­ży, wy­jąc po no­cach ze stra­chu. Na tym te­re­nie, trzy i pół ty­sią­ca lat temu, Pan Burz zmie­rzył się z Ower­them. Obaj przy­by­li w peł­ni swo­jej Mocy. Pan Burz ze­brał w jed­nym miej­scu wszyst­kich swo­ich awen­de­ri, zstą­pił ze swe­go kró­le­stwa i ob­ja­wił się świa­tu oso­bi­ście. Owerth za­czerp­nął peł­nię Mocy swych twór­ców i przy­był jako czte­ro­rę­ka be­stia z gło­wą zwie­rzę­cia. Ich ra­mio­na się­ga­ły po­nad chmu­ry, je­den krok miał dzie­sięć mil, a sto­py rzeź­bi­ły w zie­mi do­li­ny. Wal­czy­li od świ­tu do zmierz­chu, a wie­czo­rem Owerth od­wró­cił się i za­czął ucie­kać, krwa­wiąc z licz­nych ran. Prze­biegł kil­ka­set mil i da­le­ko na wscho­dzie padł od cio­su bo­żej włócz­ni. Tu, na tej ma­pie, ma­cie za­zna­czo­ne miej­sca, gdzie krew Nie­chcia­ne­go spa­dła na zie­mię. To Uro­czy­ska. A Po­miot­ni­cy nie są już tak na­praw­dę ludź­mi, zbyt głę­bo­ko się­gnę­li poza Mrok i nic im tam nie gro­zi. Jesz­cze ja­kieś py­ta­nia?