Выбрать главу

Ci­sza.

– Jed­no.

– Słu­cham, ge­ne­ra­le La­skol­nyk.

– Cze­go od nas ocze­ku­jesz?

* * *

Nie po­wi­nien o to py­tać, po­my­śla­ła Ka­ile­an tego sa­me­go dnia wie­czo­rem. Choć za­pew­ne i tak ni­cze­go by to nie zmie­ni­ło – bo Are­don-hea-Cy­ren jako Łow­czy Pani Laal miał pra­wo zmu­sić ich do udzia­łu w mi­sji, jaką było znisz­cze­nie ban­dy Po­miot­ni­ków – to le­piej by było, gdy­by kha-dar nie za­py­tał. Od­po­wiedź na to py­ta­nie była bo­wiem wła­ści­wie roz­ka­zem, i to ta­kim, któ­re­go nie dało się zi­gno­ro­wać.

– Chcę, że­by­ście za­mknę­li ob­ła­wę od po­łu­dnia – po­wie­dział wte­dy Łow­czy. – Tyl­ko za­mknę­li ob­ła­wę, nie żą­dam, że­by­ście wzię­li udział w ata­ku – nie mu­si­cie wjeż­dżać na te­ren Uro­czy­ska, tym ju­tro o świ­cie zaj­mą się od­dzia­ły Świą­ty­ni, któ­re do tego cza­su do nas do­łą­czą, i Bły­ska­wi­ce. Ale to Uro­czy­sko ma milę sze­ro­ko­ści i czte­ry dłu­go­ści, a od po­łu­dnia wła­ści­wie nie mamy w jego oko­li­cy żad­nych od­dzia­łów. Dla­te­go chciał­bym, hm... Świą­ty­nia by chcia­ła, aby wa­sze cza­ar­da­ny, wraz ze wszyst­ki­mi ochot­ni­ka­mi, któ­rych zdo­ła­cie ze­brać, jesz­cze dziś ob­je­cha­ły Uro­czy­sko i za­ję­ły po­zy­cję w tym miej­scu.

Wska­zał punkt na ma­pie.

– Ju­tro może się oka­zać, że nie uda nam się za­bić ich wszyst­kich, nie­któ­rzy na pew­no będą pró­bo­wa­li uciec. Je­śli z Uro­czy­ska wy­je­dzie na was ktoś nie­no­szą­cy barw Świą­ty­ni lub Jeźdź­ców Bu­rzy... – mnich za­wie­sił zna­czą­co głos. – No cóż, sami wie­cie, co ro­bić.

W ten wła­śnie spo­sób znów wy­lą­do­wa­li na Ste­pie. W li­nii pro­stej do Li­th­rew mie­li oko­ło czte­rech mil, w prak­ty­ce po­nad dzie­sięć, bo mu­sie­li­by ob­jeż­dżać po­dłuż­ne Uro­czy­sko. Cza­ar­dan La­skol­ny­ka li­czył w tej chwi­li osiem­na­stu lu­dzi, resz­ta – ran­na – zo­sta­ła w za­jeź­dzie. We­thorm przy­pro­wa­dził dwu­dzie­stu dwóch jeźdź­ców, do­łą­czy­ła do nich dwu­dziest­ka ochot­ni­ków, le­d­wo trze­cia część tych, któ­rzy szy­ko­wa­li się do wal­ki z Bły­ska­wi­ca­mi. Gdy wy­szło na jaw, że spra­wa bę­dzie nie z Se-koh­land­czy­ka­mi, ale z wła­da­ją­cy­mi ma­gią Po­miot­ni­ka­mi, i to na do­da­tek w po­bli­żu Uro­czy­ska, więk­szość miej­sco­wych za­bi­ja­ków wy­mknę­ła się chył­kiem do do­mów. Pra­wie ża­ło­wa­ła, że też tak nie może.

Łow­czy po­je­chał z nimi. Na­wet La­skol­nyk wy­glą­dał na za­sko­czo­ne­go jego de­cy­zją. Are­don-hea-Cy­ren uśmiech­nął się wte­dy na wpół kpią­co i do­tknął ręką pier­si.

– Moje płu­ca, a tak­że oj­ciec Sen­res, Pierw­sze Ostrze, i Ce­etron-deg-La­nes, Dru­gie Ostrze Świą­ty­ni, zde­cy­do­wa­li, że nie we­zmę udzia­łu w ata­ku. Zo­sta­łem przy­dzie­lo­ny do od­dzia­łu miej­skie­go jako łącz­nik, bo z po­wo­du cho­ro­by nie­wiel­ki był­by ze mnie po­ży­tek na Uro­czy­sku. Tam­tej­sze wy­zie­wy wy­łą­czy­ły­by mnie z wal­ki sku­tecz­niej niż cios mie­cza. Ale je­śli zda­rzy się, że ja­kiś Po­miot­nik wy­je­dzie stam­tąd na nas... – po­ło­żył dłoń na rę­ko­je­ści mie­cza – nie od­mó­wię so­bie drob­nej przy­jem­no­ści.

I tak sześć­dzie­się­ciu jeźdź­ców i Łow­czy Pani Laal zna­leź­li się na gra­ni­cy Uro­czy­ska.

Roz­bi­li obóz na wznie­sie­niu, z któ­re­go mie­li wi­dok na całą oko­li­cę. Uro­czy­sko roz­cią­ga­ło się na pół­noc od ich po­zy­cji i praw­dę po­wie­dziaw­szy, nie wy­róż­nia­ło ni­czym szcze­gól­nym. Po pro­stu te­ren płyn­nie prze­cho­dził w płyt­ką niec­kę, któ­rej śro­dek za­wsze, od­kąd Ka­ile­an się­ga­ła pa­mię­cią, wy­peł­nia­ła mgła. Nie było ja­kiejś okre­ślo­nej gra­ni­cy, żad­ne­go na­głe­go pasa zwię­dłych traw czy wy­pa­lo­nej zie­mi. Opa­ry na tym te­re­nie zmie­nia­ły tyl­ko swo­ją wiel­kość, pul­su­jąc w dziw­nym, nie­zro­zu­mia­łym ryt­mie. Jed­ne­go dnia mia­ły śred­ni­cę le­d­wo kil­ku­set stóp, by na­stęp­ne­go roz­ro­snąć się na milę i wy­peł­nić całe za­głę­bie­nie. Za umow­ną gra­ni­cę prze­klę­tej zie­mi uzna­wa­no ich naj­dal­szy za­sięg.

Ka­ile­an sta­nę­ła przy tej gra­ni­cy i pa­trzy­ła na kłę­bią­cy się tu­man. Wy­glą­dał... zwy­czaj­nie. Ber­deth przy­drep­tał i otarł się o jej nogę.

– Je­steś – mruk­nę­ła z roz­tar­gnie­niem. – Co o tym my­ślisz?

Za­skom­lał ci­cho, po­tem wark­nął.

– Tak. Ja też tak są­dzę. – Opu­ści­ła dłoń i po­dra­pa­ła go za uchem. – Może być cie­ka­wie.

Pies par­sk­nął i znik­nął w wy­so­kiej tra­wie. Ktoś zbli­żał się od stro­ny obo­zo­wi­ska. Ko­ci­mięt­ka. Bły­snął uśmie­chem pod pło­wym wą­sem.

– Ga­dasz do sie­bie, Ka­ile­an?

– Pra­wie. Gło­śno my­ślę. Bę­dzie­my wy­sy­łać pa­tro­le na boki?

Po­krę­cił gło­wą.

– Nie. Mnich twier­dzi, że wy­czu­je każ­de­go Po­miot­ni­ka, któ­ry bę­dzie pró­bo­wał wyjść z Uro­czy­ska. I mam wra­że­nie, że sta­ry też nie pali się do roz­dzie­la­nia sił. Coś mi tu śmier­dzi.

– Nie tyl­ko to­bie. Roz­ma­wia­łam z dziew­czy­na­mi. Lea mówi, że cały czas ma gę­sią skór­kę, a Da­ghe­na ob­wie­si­ła sie­bie i swo­je­go ko­nia taką ilo­ścią amu­le­tów, że wy­glą­da­ją jak prze­bie­rań­cy na Świę­to Lata. Mam wra­że­nie, że nikt dzi­siaj nie bę­dzie spał.

– Co ra­cja, to ra­cja. Sta­ry cho­dzi w kół­ko i mam­ro­cze pod no­sem, a Lans i Ge­ro­nes omal się nie po­bi­li. Mnie też ciar­ki cho­dzą po grzbie­cie – splu­nął. – Cho­ler­ne Uro­czy­sko. Na­praw­dę wo­lał­bym, żeby wszyst­ko było prost­sze, Bły­ska­wi­ce są po tej stro­nie rze­ki, no to ich tłu­cze­my, a nie peł­ni­my rolę saka, do któ­re­go na­pę­dza­ją ryby. Zo­ba­czysz, skoń­czy się tym, że bę­dzie­my im jesz­cze opa­try­wać rany, trzy­mać za rącz­ki i pod­cie­rać tył­ki.

– Nie­do­cze­ka­nie. – Uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko.

– Zo­ba­czysz. – Od­wró­cił się. – Wi­taj, Dag.

Z pa­gór­ka wła­śnie scho­dzi­ła Da­ghe­na. La­skol­nyk przy­jął dziew­czy­nę do cza­ar­da­nu le­d­wo przed mie­sią­cem, a Ka­ile­an już zdą­ży­ła ją po­lu­bić. Dag po­cho­dzi­ła z He­ary­sów, jed­ne­go z miej­sco­wych ple­mion, któ­re po na­jeź­dzie Se-koh­land­czy­ków nie pod­po­rząd­ko­wa­ły się ich do­mi­na­cji, tyl­ko po­szu­ka­ły azy­lu na te­re­nie Im­pe­rium, i była ra­czej ty­po­wą przed­sta­wi­ciel­ką swo­je­go ludu – wy­so­ką, czar­no­wło­są i śnia­dą, z lek­ko sko­śny­mi ocza­mi. Skó­rza­ną kurt­kę i spodnie ob­wie­si­ła pta­si­mi pió­ra­mi, ko­ść­mi, wo­recz­ka­mi wy­peł­nio­ny­mi zio­ła­mi, wi­sior­ka­mi z ko­lo­ro­wych ka­my­ków i musz­li. Przy każ­dym ru­chu wszyst­kie amu­le­ty ocie­ra­ły się o sie­bie i po­stu­ki­wa­ły.