– Ale mężczyzna z jej opisu wygląda rzeczywiście bardzo interesująco.
– To z całą pewnością brutal.
– Dobrze jej tak!
– Ale co to za ludzie? – zachodziła w głowę Gudrun.
– Cyganie? – podpowiedział Morten.
– Nie – wyjaśnił Pedro. – Cyganie mają swój własny język, a ci tutaj mówili po baskijsku, jak większość mieszkańców kraju Basków i Nawarry w tamtych czasach.
– Czego więc oni chcą?
– Ha, no właśnie!
– Wydaje mi się, że to dobrze, iż Estella wyrwała się na trochę z domu – powiedziała w zamyśleniu Vesla. – Przynajmniej zetknęła się z rzeczywistością. W dodatku ma na widoku przystojnego mężczyznę.
– Ja odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z jakimiś dwiema grupami – myślała na glos Gudrun. – Nie wszyscy zachowują się równie poddańczo wobec tego „Sztyletu”. Czy to nie trąci jakimś buntem?
– Wydaje mi się, że Estelli ani trochę to nie obchodzi – zaprotestowała Vesla. – Ona sprawia wrażenie, jakby wszystkie jej myśli krążyły jedynie wokół pięknego wybranka.
– Obawiam się, że się sparzy – powiedziała Gudrun z troską.
– Ale dla nas nic ciekawego w tym rozdziale nie było – podsumował Antonio. – Czy tak będzie do końca?
Unni i Jordi nic nie powiedzieli. Oni przecież znali już prawdę.
Staraj się zawsze dobrze wyglądać! Kto powiedział, że miłość oślepia?
M. W.
Pireneje, A. D. 1628
El Fuego, ogień, płomień, jęzor ognia. Bardzo odpowiednie imię.
Potrzebowałam zaledwie chwili, żeby nad sobą zapanować.
„Nikt nie ma prawa mówić o mnie w taki sposób! Nikomu nie wolno nazywać mnie nudną. Przecież wy nic o mnie nie wiecie!”
Odwrócił się i popatrzył na mnie zimno.
„Ależ owszem, większość już wiemy. I po dziurki w nosie mamy tej twojej dziecinnej pyszałkowatości i samolubstwa”.
Z wściekłości, urażona do głębi, mało nie wzbiłam się w powietrze. W głowie miałam już przygotowanych tysiąc obelżywych słów, lecz przecież on właśnie nimi gardził, nie mogłam więc wypowiedzieć żadnego z nich. Nie mogłam też milczeć z godnością, bo i to również mi wypomniał.
Jedyną więc rzeczą, jaką mogłam zrobić, to odwrócić się, oświadczywszy uprzednio:
„Nie mam ochoty więcej z wami rozmawiać”.
„My z tobą również” – odparł ostro i wyszedł.
Ogarnęła mnie złość, a jednocześnie zrobiło mi się okropnie przykro. Byłam ogromnie rozczarowana tym, że najciekawsze spotkanie mego życia zakończyło się w taki właśnie sposób.
I czułam się samotna, taka samotna.
Wyrzucono mnie z dworu stryja Dominga, po cichu odesłano do domu, korzystając z nieobecności ojca. A w tym miejscu najwyraźniej wszyscy mnie nienawidzili.
Nigdzie nie byłam mile widziana. Czy dusza może czuć się bardziej nieszczęśliwa?
Gdzieś w głębi tej samotnej duszy jakiś uparty głos po cichu mamrotał, iż być może sama jestem wszystkiemu winna, ale skutecznie zdusiłam go obcasem. Byłam przecież, do diabła, córką dona Sevastina i miałam prawo wskazywać ludziom, gdzie ich miejsce!
Czarna cząstka mej duszy przypomniała mi bardzo nieprzyjemną prawdę, a mianowicie fakt, że to właśnie pokrewieństwo z don Sevastinem de Navarra y Rioja y Euskadi, panem na Castillo de Ramiro, stanowiło mój główny kłopot. Gdybym nie była jego córką, nigdy nie zostałabym narażona na taką sytuację.
Rzeczywiście, odezwała się ta trzeźwa cząstka. Po prostu leżałabym teraz zakłuta nożem gdzieś w rowie, wyrzucona z pędzącego powozu.
Musiałam wyglądać dość nędznie, gdy tak stałam w poczuciu urażonej i chwilowo bezwartościowej dumy rodowej, nie mając na kogo krzyczeć. Kobieta mieszkająca w tej nędznej chałupie pokornie poprosiła mnie, żebym usiadła przy ogniu i zaczekała, aż ona przyniesie mi trochę wody do mycia.
Usiadłam z demonstracyjnie kwaśną miną, nie dziękując, bo przecież dama szlachetnego rodu nie dziękuje sługom, nawet na nich nie patrzy.
„Bagaże waszej miłości wkrótce nadejdą – oświadczył gospodarz.
– Choć obawiam się, że zostały nieco naruszone. Musi łaskawa pani zrozumieć, że potrzebujemy pieniędzy”.
„Ale przecież ja nie miałam żadnych pieniędzy?”
„To wiemy, lecz suknie dobrej jakości można wymienić na żywność i ubranie dla ubogich mieszkańców gór”.
Niewiele z tego pojmowałam, niezbyt mnie to również interesowało. Myślałam jedynie o moich pięknych sukniach i obszywanej koronkami bieliźnie. Na cóż tym łajdakom moje rzeczy?
To złodzieje!
Doprawdy, najwyższa pora, żeby ktoś po mnie wreszcie przyjechał!
Ale która ze znanych mi osób zechce dla mnie zaryzykować życie i zdrowie?
Kogo to w ogóle będzie obchodzić?
Ojca? Przecież on jest daleko, na służbie u króla, walczy o prawdziwą wiarę i o to, by zapewnić Jej Królewskiej Mości bezpieczeństwo, a także odpowiedni dopływ złota do kiesy.
Gospodarz odprawił wszystkich niepowołanych, a potem posłał paru mężczyzn, by przynieśli resztki mojego podróżnego kufra.
Nie zabrzmiało to obiecująco.
„Czy ja mam tu mieszkać?” – spytałam ostro, próbując ukryć niesmak, jaki ogarnął mnie na samą myśl.
„Tak. Przez dzisiejszą noc – odparła kobieta, która została teraz ze mną sama. – Pora już późna, lecz jutro rano, nim El Punal się obudzi, zostaniesz, pani, wywieziona w góry”.
„Do pasterzy. Słyszałam, że o tym mówiono”.
„Właśnie. No, ale woda jest już ciepła. Jeśli więc chcesz się, pani, obmyć w tej misce, to wyjdę na chwilę. A jeśli odpowiada ci, to miejsce dla spania, to możesz się od razu położyć. Przyniosę łaskawej panience do łóżka miskę zupy do zjedzenia”.
Oczywiście miałam wielką ochotę zaprotestować, ale na cóż by się to zdało? Kiwając z godnością głową, dałam kobiecie do zrozumienia, że chociaż ogromnie przewyższam ją urodzeniem, to mimo wszystko potrafię się znaleźć w tej jakże trudnej i nieprzyjemnej sytuacji.
Na legowisko, bo przecież nie dało się tego nazwać łóżkiem, składała się wiązka słomy za niską przegrodą, narzucona brudnym kocem. A miednica? Marzenie o kąpieli odpłynęło przy akompaniamencie moich westchnień.
Miednica okazała się niewiele większa od chochli do zupy i zawierała ledwie odrobinę lekko podgrzanej wody.
Za cóż więc miałam dziękować?
Zaraz kiedy kobieta wyszła, przyniesiono mój kufer.
Tak, tak, byłam już zahartowana i na nieliczne szmatki, jakie jeszcze pozostały, patrzyłam niczym na jałmużnę. Gniew na nic by się tu nie zdał, byłoby to bezużyteczne marnotrawienie sił, a już i tak byłam znużona i zmęczona.
Cóż to za dzień!
Nareszcie znalazłam się w łóżku.
Nim upłynęło dziesięć minut, ugryzła mnie pierwsza pchła.
Jeszcze kogut nie zdążył zapiać, a już przyszli po mnie ci, którzy mieli mnie zaprowadzić wyżej w góry.
Później dowiedziałam się, że w tej górskiej wiosce od dawna już nie było żadnego koguta. Ostatni został zjedzony.
Mężczyźni dali mi znak, że mam się zachowywać cicho, udałam, ze ich nie słyszę, ale też i się nie odzywałam. Przełknęłam kilka łyżek ohydnej polewki. Zresztą każdy poranek zawsze napełnia mnie nową otuchą. Do diaska, przecież nareszcie przeżywam prawdziwą przygodę! Bez względu na wszystko, to znacznie ciekawsze od siedzenia w wieży w domu czy też wysłuchiwania nieprzyjemnych komentarzy ciotki Juany. Byłam wolna i musiałam jakoś wytrzymać z tymi prostakami, poziomem nie różniącymi się od małp, dopóki nie spotkam znów łudzi mego rodzaju.