Z czasem jednak zaczęłam przywykać do otartych kostek, a także zrozumiałam, że nic się nie dzieje, jeśli mam dziurawe pończochy albo plamy na sukni. W pierwszych dniach takie rzeczy ogromnie mi dokuczały, teraz przestałam na nie zważać.
Chociaż nie całkiem. Rano starałam się jako tako doprowadzić do porządku, oczywiście zupełnie na próżno, lecz te zabiegi dodawały mi sił i pewności siebie, pozwalały także zachować choć odrobinę godności.
Pewnego dnia, kiedy stałam na wałach i zalepiałam gliną przestrzenie między kamieniami, akurat przechodził tamtędy El Fuego i odezwał się do mnie:
„Obserwowałem cię”.
„Naprawdę?” – Serce podskoczyło mi w piersi.
„Świetnie sobie radzisz”
To wszystko. Poszedł dalej i jak zwykle o wiele dłużej rozmawiał z innymi ludźmi, ale przynajmniej przypomniał sobie o moim istnieniu!
Ogarnął mnie zapał. Pracowałam jak szalona, z radością, zarówno tego dnia, jak i następnego, ukradkiem rozglądając się, żeby sprawdzić, czy on mnie widzi.
Wieczorem drugiego dnia spożywaliśmy kolację na dworze przy ognisku, co wcale nie zdarzało się często. Wciąż jednak mieliśmy spore zapasy jedzenia i wydaje mi się, że coś świętowaliśmy, lecz nigdy nie dowiedziałam się, co. Był tam również El Fuego, raz udało mi się pochwycić jego spojrzenie, a on się do mnie uśmiechnął.
Gotowa byłam umrzeć ze szczęścia. Życie nagle stało się takie cudowne. Pragnęłam być blisko niego, już na zawsze.
Przy El Fuego siedziała jakaś kobieta. Zachowywała się wobec niego uwodzicielsko i pochlebczo. Ujmowała go za rękę, lekko ją pieszcząc, tuliła się policzkiem do jego ramienia, a ja na ten widok wpadłam w taką złość, że gotowa już byłam podejść i ją uderzyć.
Kobieta nie przestawała się do niego umizgiwać, a gdy posiłek dobiegł końca i zapadła ciemna noc, El Fuego szepnął jej coś do ucha. Wstali i poszli do jego domu. Razem.
Kilka osób popatrzyło za nimi, lecz tylko wzruszyli ramionami.
Siedziałam jak sparaliżowana. Ludzie zaczęli się rozchodzić do swoich chałup, a mnie w duszy tak bolało, że nie mogłam się ruszyć.
Tego wieczoru ostatecznie się załamałam.
Chwiejąc się, przeszłam do domu kobiet, wciąż jak odrętwiała, lecz przeniknięta wewnętrznym bólem.
Consuela i Rosita już leżały w łóżku, obie rozdzierająco płakały.
Rzuciłam się na posłanie obok nich, położyłam na plecach z podciągniętymi kolanami, kuląc się w niewysłowionym smutku, i ja także wybuchnęłam niepohamowanym płaczem. Dziewczęta objęły mnie i dzieliłyśmy żal, zazdrość, rozczarowanie i tęsknotę. Nigdy jeszcze nie zbliżyłam się do drugiego człowieka tak, jak wówczas do nich. Po raz pierwszy zrozumiałam, że być może również inni ludzie mają swoje pragnienia i potrzeby, a moje nie zawsze muszą stawać na pierwszym miejscu.
Ja musiałam się wypłakać również z innych powodów. Moje poczucie dumy zabraniało mi okazywania uczuć, dławiłam je w sobie już od chwili, gdy uprowadzono mnie z powozu. Zdawało się, ze od tamtej pory upłynęła cała wieczność. Teraz się im poddałam.
Gdy wreszcie wszystkie trochę się uspokoiłyśmy, ułożyłyśmy się w naszym wspólnym łóżku, a ja, wciąż jeszcze z zatkanym nosem, spytałam:
„Kim ona jest?”
„Phi! Nikim! – odparła Consuela. – Przechodzi z objęć w objęcia i jeszcze otrzymuje za to zapłatę”.
I on sobie wybrał kogoś takiego! Wybrał ponad… Nie, nie chciałam o tym myśleć.
„Czy wiele kobiet się w nim kocha?” – spytałam.
„Prawie wszystkie w obozie. Większość jest gotowa dla niego umrzeć”.
Doskonale je rozumiałam. Prawie niemożliwe było nie zakochać się w El Fuego, mężczyźnie o tak olśniewającej urodzie. Przecież wszyscy kochają piękno. Piękne kobiety przyciągają spojrzenia mężczyzn, dlaczego więc miałoby nie być również odwrotnie?
Dlaczego piękni mężczyźni nie mieliby wabić kobiet, tak jak światło przyciąga ćmy?
El Fuego jednak miał również szlachetne serce. Był człowiekiem ze „wszech miar godnym podziwu. Walczył za wszystkich tych, którzy znaleźli się w potrzebie, starał się jak mógł, by wiodło im się lepiej. El Fuego. Płomień. Ach, jakże to bolało!
Zaczęłam w końcu rozumieć prawo innych ludzi do posiadania uczuć. Gdybym jednak nie wypłakała swego bólu wspólnie z Consuelą i Rositą, prawdopodobnie wciąż gorzałabym egoistycznym, jak mówiłam, uzasadnionym gniewem, zawiązując swoją duszę w jeszcze ciaśniejszy supeł.
Porównanie to śmieszy mnie, gdy teraz to zapisuję, lecz wówczas nic nie wydawało mi się zabawne.
„Być El Fuego również nie jest pewnie łatwo – stwierdziła Rosita, pociągając nosem. Ona bowiem była równie zapłakana jak ja. Na twarzy widać było ślady łez. – Chodzi mi o to, że kobiety kochają go i pożądają, a zazdrośni zdradzeni mężczyźni nienawidzą. Nic dziwnego, że on wybiera dziwkę”.
Nie odpowiedziałam. Byłam wewnętrznie odrętwiała.
Dotychczas uważałam, że on należy do mnie. Wybrałam go dla siebie, mieliśmy się nawzajem kochać, miałam czuć jego zgrabne ciało przy swoim i planowałam, że dojdzie wreszcie między nami do tego, o czym snułam fantazje od tak wielu lat, tyle że do tej pory nie pojawił się konkretny mężczyzna, o którym mogłam śnić.
Uznałam, że El Fuego w niewybaczalny sposób zdradził moje marzenia.
Pireneje, lipiec, A. D. 1628
Dostałam przybory do pisania od człowieka, który przybył z równin. Piszę więc teraz bezpośrednio w pamiętniku, uprzednio opisawszy powyższe zdarzenia na podstawie krótkich notatek. Mogę pisać w domu, kiedy Consuelą z Rositą wychodzą.
Moja radość pracy naturalnie przeminęła i nie wypatrywałam już nigdy El Fuego. Tak mi się przynajmniej wydawało. Niekiedy przyłapywałam się na tym, że szukam jego postaci w obozie, lecz owo drżące szczęście wypływające z radości jego istnienia przestało już być we mnie obecne.
Życie w tej zbudowanej naprędce wiosce, z dala od wszelkich władz i praw, było jeszcze z jednego powodu bardzo nieprzyjemne.
Dawno już zorientowałam się, że w wiosce nie ma żadnego kościoła.
Mogłam się z tym w ostateczności pogodzić, bo ci ludzie nie mieli na zbudowanie świątyni czasu ani pieniędzy, zapewne więc korzystali z domowych ołtarzy. Do takiego wniosku doszłam, chociaż nigdzie niczego takiego nie zauważyłam. Teraz jednak dowiedziałam się, że byli wśród nich ludzie o najzupełniej błędnych przekonaniach religijnych.
To czyste szaleństwo!
Nie mogłam więc nawet mieszkać wśród dobrych katolików.
Musiałam żyć wśród heretyków, Cyganów, żydów, czy nawet, nie daj Boże, muzułmanów? A może jeszcze gorzej? Nigdy wszak nie wiadomo, z jaką hołotą można się zetknąć w takim obozie!
Wcześniej sądziłam, że większość z nich to po prostu buntownicy.
To mogłam do pewnego stopnia zaakceptować, lecz nie odstępców od wiary.
Wielu z nich oczywiście uciekło przed uciskiem, to prawda. Od biedy, chorób i wojny. Większość jednak okazała się protestantami i katarami ściganymi przez trybunał inkwizycji. Zarówno Ernesto, jego córki, jak i El Fuego byli protestantami!
Najświętsza Dziewico, w co też ja się wplątałam! Jeśli inkwizycja uzna, że i ja należę do tych ludzi… Nie potraktują mnie łagodnie, o, nie. Ach, Boże, widziałam przecież ich narzędzia tortur! Doprawdy, znalazłam się teraz na bardzo grząskim gruncie. Przy pierwszej lepszej okazji będę musiała uciekać.
Problem polegał tylko na tym, że nie nadarzała się żadna odpowiednia sposobność. Ani pierwsza, ani ostatnia, ani tym bardziej najlepsza. Byłam jak przykuta do tych bluźnierców.
Doprawdy, mój upadek nie miał granic!
Kilka tygodni później podszedł do mnie jednak El Fuego.