Otworzyły się przede mną drzwi. Zaakceptowałam to z wielką radością, w poczuciu triumfu.
Lierbakkene, współcześnie
– Don Sevastino nie żyje? To się nie zgadza – stwierdził Morten.
– Owszem – przyznał Antonio. – Przecież o wiele później miał syna Juana.
– Ale o tym Estella nie wiedziała – powiedziała Gudrun. – Krążące płotki i pogłoski mogą wywołać wiele smutku.
– No tak, ale znów wrócił amulet. Był więc w posiadaniu rodu za czasów Estelli, a wtedy upłynęło około stu pięćdziesięciu łat od chwili, gdy Urraca podarowała go wdowie po don Ramirze.
– A następnie był w rodzie przez dalsze… Zaraz, zaraz… około dwustu pięćdziesięciu lat. Do czasu aż Santiago i jego ojciec zakopali go w ziemi – uzupełnił Pedro.
– A teraz znów ujrzał światło dzienne – roześmiała się Vesla, zaciskając palce na gryfie. – Po dalszych stu dwudziestu pięciu latach. To doprawdy imponujące! Właściwie aż strasznie go dotykać.
– Naprawdę? – zainteresowała się Unni. – To nieprzyjemne wrażenie?
Vesla przez chwilę zastanawiała się i wczuwała.
– Nie – odparła w końcu po namyśle. – Prawdę powiedziawszy, czuję się… czuję się bardziej bezpieczna.
– Przypuszczałem, że tak właśnie jest – stwierdził Pedro sucho.
– Musisz go naprawdę dobrze pilnować – przykazała Gudrun. – Przypuszczam, że może się okazać o wiele bardziej wyjątkowy, niż nam się wydaje.
– Ja również tak myślę – przyznał Antonio. – Ale tak naprawdę to nasza wiedza nieszczególnie się wzbogaciła. Do galerii przodków dołączyła jeszcze jedna osoba, bezimienna małżonka don Ramira.
Ona jednak zapewne ważna jest jedynie w tej sytuacji, która została tu opisana. To właśnie jej Urraca podarowała ów szczególny amulet.
– Dowiedzieliśmy się również, że gorzki los, jaki spotkał rycerzy i Urracę, znany był ich potomkom, przynajmniej do czasów Estelli.
Później wszystko musiało zostać usunięte z ksiąg historycznych, jeśli w ogóle kiedykolwiek fakty te tam umieszczono. Osobiście mam co do tego wątpliwości – powiedział Pedro.
– Uważam, że powinniśmy teraz zająć się dalszą lekturą – ponaglił Jordi. – Bo, o ile się nie mylę, teraz właśnie nastąpi coś, co będzie dla nas niezwykle interesujące.
Unni uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo, a ciepły uśmiech, którym jej odpowiedział, ogrzał jej serce jak balsam.
Cóż za idiotyczne porównanie, pomyślała rozbawiona, lecz cóż poradzić na to, że tak właśnie poczułam?
Jednocześnie
Pięciu czarnych rycerzy przyglądało się ludziom, usadowionym na werandzie i skupionym nad papierami. Nikt, nawet Jordi, nie mógł teraz widzieć rycerzy, zajmujących sporą część ogrodu. Rycerze bowiem się niepokoili.
„Oni nie dostrzegają niebezpieczeństwa – westchnął don Federico, stary rycerz. – Nie zważają na upływ czasu. Nie pojmują, ze inni mogą ich uprzedzić”.
„To prawda – kiwnął głową don Galindo, życzliwy. – Cała ich uwaga skierowana jest jedynie na nasze nieszczęście i wielka chwała im za to, lecz zapominają, zapominają!”
„Zapominają, że istnieje jeszcze trzecia strona – uzupełnił don Garcia de Cantabria. – Na razie niebezpieczeństwo nie jest jeszcze zbyt wielkie, nasi przyjaciele bowiem są w posiadaniu kilku kawałków tej tkaniny, których brakuje tym nieznanym. Tamci jednak ze swej strony mają inne jej fragmenty, o których ci dzielni młodzi nic nie wiedzą”.
„Tak – powiedział don Ramiro. – Ci dwaj nieznajomi wciąż błądzą po omacku. Zbliżają się do celu, lecz wiele ścieżek prowadzi na manowce, a tkanina ma niezwykle zawiły wzór”.
„To wprost komiczne, jak błądzą – uśmiechnął się don Sebastian de Vasconia niemal sadystycznie. – Na razie krążą po złej prowincji, a trzech orłów jeszcze nie dostrzegli”.
„I dobrze – stwierdził don Ramiro, młody. – Lecz teraz nasi przyjaciele muszą przyspieszyć. Powinni już jechać do Hiszpanii”.
„Spokojnie, mój młody niecierpliwy przyjacielu – odezwał się flegmatycznie don Federico. – Muszą zabrać ze sobą tego mądrego medyka Antonia. On zaś jeszcze nie wyzdrowiał. Muszą też przeczytać do końca księgę grzesznej Estrelli de Navarra. Ona da im nowe ślady, nowe życie i nadzieję”.
„Wiem o tym – odparł don Ramiro. – Ale czekanie jest takie trudne”.
Z tym wszyscy się zgadzali.
Uczynili jakiś gest zaklęcia skierowany ku dziewięciu osobom, siedzącym na werandzie, dodając każdej z nich otuchy i siły ducha, pozwalającej działać dalej. Obdarzyli swym błogosławieństwem Unni i Jordiego, Antonia i Veslę, Pedra, Gudrun i Mortena, a także dwie postronne osoby, które tak ochoczo zgłosiły swą gotowość przyjścia z pomocą:
Atlego i Inger Karlsrudów.
Uczyniwszy to, rycerze odeszli.
Straciłam dobrą opinię – i nigdy mi jej nie brakowało.
M. W.
Pireneje, wrzesień, A. D. 1628
Ach, jak mnie myto i szorowano! W odpowiednim wyszykowaniu mojej osoby pomagały Consueli i Rosicie jeszcze inne kobiety z wioski, gdyż to najwyraźniej było ważne. Pomyślałam nieco podejrzliwie, że wygląda na to, jakby robiły coś podobnego już nie pierwszy raz, ale przecież one tak dobrze mi życzyły i zapewne dlatego tak bardzo się starały o jak najlepszy efekt.
Nie było to wcale łatwe zadanie, bo przecież przez tyle miesięcy wykonywałam ciężką fizyczną pracę. Moja skóra, wcześniej biała jak lilia, pociemniała teraz na brąz, pełna była szram i zadrapań, o paznokciach i ich okolicy nie chcę nawet wspominać, a na dodatek zrobiły mi się mięśnie! Wstyd i rozpacz! Kobiety jednak nie ustawały w swych zabiegach. Z pewnością byłoby to dla nich okropne, gdyby ten człowiek odrzucił mnie jako opiekunkę do dzieci, przez co ci ludzie musieliby mnie trzymać tu przez całą zimę.
Opiekunka do dzieci? Przecież ja w ogóle nic nie wiedziałam o dzieciach, poza tym, że to niemądre, obrzydliwe małe istoty, które nic a nic nie rozumieją, ale przez cały czas wymagają uwagi, i dla których inni ludzie żywią tyle podziwu, że całkiem zapominają o mnie.
Cóż, wszystko było lepsze od pozostania tutaj. Doszłam zresztą do wniosku, że na pewno dam radę zmusić te małe potwory do posłuszeństwa i wbić im do głowy odrobinę rozumu.
W końcu byłam gotowa, wyszorowana do czysta i ufryzowana.
Wystarczyło już tylko włożyć ten drogi strój, gdy ów człowiek po mnie przybędzie.
Nie widziałam El Fuego już od kilku dni, ale wkrótce wyjaśniło się, dlaczego tak się działo: Otóż El Punal potajemnie odwiedził obozowisko, a ponieważ obaj nie znosili się nawzajem, El Fuego odszedł do pracy w górach na czas, gdy w obozie bawił jego wróg.
Nie zauważyłam obecności El Punala i było mi wszystko jedno.
Kiedyś, gdy mogłam mu się przez moment przyjrzeć, nie wzbudził we mnie entuzjazmu.
Kobiety wróciły do swoich zajęć, a ja miałam dużo czasu.
Zebrałam swoje nieliczne ruchomości i siadłam przejrzeć pamiętnik. Nagle przypomniało mi się, że już kilka lat wcześniej wsunęłam do kieszonki w okładce kilka starych opowieści.
Znalazłam je w papierach pozostawionych przez stryja Jorge i po prostu je ukradłam. Tak czy owak przecież nikt inny by ich nie chciał.
Teraz je wyciągnęłam. Pismo tak się już zatarło, a kartki były tak wystrzępione, że wykorzystałam ten czas na ich przepisanie. Znajdą się teraz w moim pamiętniku. „Baśnie”, tak je nazwano. CUENTOS.
No cóż.
EL VALLEMAGICO Y ENCANTADO
Był sobie kiedyś las. Wielki las, otoczony górami i sam otaczający góry.