Odważyłam się wyjść na krótki spacer, chcąc przyjrzeć się nowemu otoczeniu. Dowiedziałam się, gdzie mieszka baron. Z początku przypuszczałam, że to gdzieś tuż obok, było jednak inaczej. Od niskiego eleganckiego dworu, jak będę nazywać jego dom, chociaż był położony w środku miasta, dzielił mnie spory kawałek.
W domu panowała cisza, nigdzie nie było widać żadnego dziecka.
Przyglądałam się dworowi co prawda przez bramę, bo nie chciałam wydać się ciekawska, nigdzie jednak nic się nie poruszało. Ani na zewnątrz, ani za oknami.
Baron miał jeszcze tego samego popołudnia przyjść, by mnie nauczać, pospiesznie więc wróciłam do siebie. Miasto było naprawdę wielkie, a wszystkie domy równie piękne. Przez chwilę miałam też widok na port, sprawiał wrażenie tętniącego życiem, lecz nie ośmieliłam się tam pójść.
Zaczęło zmierzchać, gdy zjawił się baron. Wcześniej zjadłam już resztki jedzenia, bo bardzo zgłodniałam. Ubrałam się ładnie, tak jak moim zdaniem powinna postąpić piastunka, i ukłoniłam się, kiedy wszedł, choć niezbyt głęboko, bo wiedziałam, że przewyższam go urodzeniem. On również miał tego świadomość, lecz o tym nie należało nigdy wspominać.
Nie przyszedł sam, towarzyszyli mu dwaj słudzy, którzy wnieśli wielkie półmiski z najbardziej wyszukanymi daniami, a ja na ten widok zaczęłam czynić sobie wyrzuty, że przez cały dzień podjadałam.
Przypadkiem stałam przy wyjściowych drzwiach, gdy słudzy zbierali się już do odejścia, lecz oni mnie nie dostrzegli.
„Chyba szkoda takiej panny do tego” – stwierdził jeden.
O, tak, oczywiście miał rację, wszak wykonywanie obowiązków piastunki nie licowało z moją godnością, lecz znalazłam się w sytuacji, w której niestety nie miałam wyboru.
Odezwał się drugi:
„Nie pojmuję, jak zdołali utrzymać ją czystą, i to w pobliżu El Punala. Szkoda niszczyć taką dobrą opinię”.
„Słyszałem, jak mój pan mówił, że El Punal w ogóle o niej nie wiedział, ale czyż ona nie żyła w gnieździe rozbójników gdzieś wysoko w górach? To znaczy, że musieli tam być również inni? Aż dziwne, przecież to taki smaczny kąsek!”
„Podobno miała opiekuna, którego wszyscy szanowali”.
Słowa te zamąciły mi w głowie, ale prędko o nich zapomniałam.
Podano bowiem niezwykle elegancki i wyszukany powitalny obiad.
Baron okazał się sympatycznym człowiekiem, z lekkością prowadził konwersację, ja zaś dumna byłam, że potrafię mu odpowiadać jako tako rozsądnie. Warstwa nieokrzesania, prymitywny język, który narzucono mi w górach, zniknęły teraz i znów mogłam przypomnieć sobie o swoim znakomitym wykształceniu i eleganckich manierach. Do obiadu podano też wino, a smakowało ono zupełnie inaczej niż ów drożdżowy kwaśny napitek, pędzony przez mieszkańców gór. Muszę przyznać, że trochę zakręciło mi się od niego w głowie.
Gdy obiad dobiegł końca, baron zaprosił mnie do małego saloniku. Owszem, pokoik urządzony był elegancko, lecz to nic w porównaniu z moją sypialnią, niezwykle zbytkowną, z mnóstwem luster i czerwoną jak krew narzutą. Prawdę mówiąc, kolor ten wydał mi się odrobinę wulgarny, lecz baronowi o tym nie powiedziałam, bo przecież okazał mi tyle życzliwości.
Mój chlebodawca usadowił się w wygodnym fotelu w salonie, żeby rozpocząć nauki. Ja musiałam stanąć przed nim, przyglądał mi się półprzymkniętymi oczyma. Palił długą fajkę, tego nowego zwyczaju ludzie z wyższych sfer nauczyli się od konkwistadorów.
Zapach, owszem, był elegancki, lecz moim zdaniem niezbyt przyjemny.
„Dona Estrella – zaczął. – Chcę, aby pani wiedziała, że to będzie moja jedyna wizyta u pani. Jestem koneserem i zadowolić mnie mogą jedynie dziewice”.
Nie bardzo mogłam zrozumieć, o co mu chodzi.
„No, a dzieci? – spytałam. – Nie wytłumaczy mi pan, w jaki sposób należy je wychowywać?”
Jego uśmiech był wąski i pełen goryczy.
„Ach, dona Estrella! Sądziłem, że pani już wszystko rozumie.
Pojmuję jednak, że widać była pani naprawdę dobrze chroniona.
Nie ma żadnych dzieci, nie mogę marnować swego drogocennego czasu na takie sprawy. Lecz nie musi pani wcale żyć tu sama, będzie miała pani gości, wielu gości. Bardzo przyjemne wizyty. Panów z najwyższych sfer”.
Dopiero teraz zaczynałam zdawać sobie sprawę z tego, o co w tym wszystkim chodzi. Doprawdy, jak można być tak powolną w myśleniu! Moja sława, moja dobra opinia zostanie zszargana! Jeśli już tak się nie stało. Służący…
O dziwo, w moim wnętrzu została stoczona walka. Powinnam poczuć się głęboko urażona i zraniona. I tak też się czułam.
Jednocześnie zaś krew szybciej zaczęła krążyć mi w żyłach, jak z podniecenia, lecz zupełnie innego rodzaju. Cóż się teraz stanie?
Lierbakkene, współcześnie
– W tym miejscu się zatrzymamy – zdecydował Pedro. – Moralne rozterki Estelli mogą jeszcze trochę poczekać. Mamy ważniejsze rzeczy do omówienia.
– No tak, baśnie! – roześmiał się Jordi. – Widziałem i słyszałem, jak się wszyscy po kolei rozjaśniacie, dochodząc do tego momentu.
– No bo mamy je! – wykrzyknęła Vesla, triumfalnie wyrzucając rękę w górę. – Mimo wszystko je mamy, chociaż je nam skradziono.
– Tak – uśmiechnęła się Unni. – Wiedziałam, że się ucieszycie.
Antonio powiedział zamyślony:
– Felipe, ten, który razem ze swym synem Santiago zakopał nasz skarb, pomimo iż brzydził się pamiętnikiem Estelli, musiał przepisać z niego baśnie, a później opowiedzieć je synowi. A brat chłopaka, Enrico, podsłuchiwał.
– No cóż, nie do końca tak – zaoponował Pedro. – Przepisała je Cristina, a Santiago odnalazł jej zapiski. Dla niego musiały być prawdziwym skarbem.
– A Estella znalazła je wśród papierów pozostawionych przez stryja Jorge – podsumował Morten. – Nieszczęsnego nowicjusza Jorge, który miał je nie wiadomo skąd.
– Przyjrzyjmy się starannie tym baśniom – poprosiła Gudrun. – Po kolei.
– O, tak, koniecznie! – podchwyciła Unni. – Ale moim zdaniem one wcale nie przypominają baśni. Właściwie są to raczej zagadki.
– Oczywiście, to zagadki, które kryją się pod postacią baśni. I to marnych baśni na dodatek – skomentował cierpko Pedro.
– A więc dobrze, weźmy się za pierwszą – powiedział Antonio. – „EL VALLE MAGICO Y ENCANTADO”. Dlaczego napisałaś tytuły po hiszpańsku, Unni? Dlaczego nie są przetłumaczone?
– Uznałam, że tak będzie ładniej – zawstydziła się Unni.
– Bo to prawda. A więc „ZACZAROWANA DOLINA”. Magico i encantado znaczy właściwie to samo. Magiczna, zaklęta, zaczarowana. „Był sobie kiedyś las. Wielki las, otoczony górami i sam otaczający góry.
Dziwny był to las. Drzewa, niepodobne do innych drzew w okolicy, przywędrowały tu z dalekich krajów aż w te górskie okolice.
Pośrodku lasu znajdowała się niezwykła góra. Wysoka, miała kształt skulonego zwierzęcia, lecz nie to było takie dziwne. Na górze siedział zły stwór. Pilnował skarbu. Skarbu ukrytego we wnętrzu góry. Ale to nie była prawda. Pewnego dnia mieli się tu zjawić dwaj bracia, lecz tylko jeden miał wrócić do domu. AMOR ILIMITADO SOLAMENTE.”
– No, tak – westchnął Pedro. – Spróbujmy rozebrać ten tekst. W którym miejscu mamy do czynienia z doliną? Dlaczego baśń nie nazywa się „Zaczarowany las”?
– Właśnie – zafrasowała się Vesla. – No i mamy drzewa. Co to za drzewa, przybyłe z obcych krain?
– Eukaliptusy? – spytała Unni ostrożnie. Była przecież w północnej Hiszpanii i wiedziała, że właśnie te drzewa sprowadzono.
– W piętnastym wieku? – powiedział z niedowierzaniem Pedro. – Chyba już raczej chodzi o sosny albo kasztany. Drzewami, które najwięcej wędrowały w dawnych epokach, są świerki, lecz w północnej Hiszpanii aż roi się od rozmaitych gatunków drzew, sądzę więc, że powinniśmy tę kwestię na razie pominąć. Zamiast tego zajmijmy się tym dziwnym zdaniem: „Ale to nie była prawda”. Co nie było prawdą?