Выбрать главу

Przybądźcie mi na pomoc, ktokolwiek, jeśli może! Oszczędźcie mi tego lęku! Najświętsza Matko, ratuj!”

Atle westchnął.

– Wolanie brata Jorge o pomoc. Ach, moi drodzy, tyle jest tragedii w historii waszego rodu! Tak bardzo chciałoby się pomóc.

Ale jest już za późno.

– Nie na wszystko – przypomniał Antonio. – Przecież jeszcze możemy rozwikłać zagadkę. Lecz rzeczywiście los Jorge był chyba jednym z najokrutniejszych.

– Tak – powiedziała zamyślona Gudrun. – Sądzę jednak, że Jordi miał rację, mówiąc, że czegoś tu nam brakuje. I wydaje mi się, że owa brakująca cząstka mogła się znajdować właśnie w posiadaniu młodego mnicha Jorge.

Vesla nastawiła uszu.

– Ten spadek, o którym on mówił. Estella też to powtarzała.

Wspominała o jakimś spadku. O jedynej rzeczy, jaką miała dostać po stryju Jorge.

– No tak, ale co to było? – odezwał się pogardliwie Morten. – Mnisia opończa?

Wszyscy milczeli. Starali się skoncentrować. Od czasu do czasu komuś dyskretnie burknęło w brzuchu, bo od dawna już nic nie jedli, tak bardzo zajęły ich zapiski Estelli. Vesla zaczęła się kręcić, bolał ją krzyż. Antonio natychmiast to zauważył i umieścił jej poduszkę za plecami. Podziękowała mu przelotnym uśmiechem.

– Pomyślcie tylko, a jeżeli coś było ukryte w tej opończy? – podsunęła Inger.

– Mnie również przyszło to do głowy – kiwnął głową Pedro. – Ta opończa musi zawierać w sobie odpowiedź.

– Chyba jeśli o nas chodzi, to trochę za późno o niej myślimy – zauważyła Vesla. – Raczej niewiele z niej już zostało.

– No tak, to prawda – zmartwił się Antonio. – Zapewne nie uda nam się nawet odnaleźć grobu Jorge, a poza tym możliwe, że mnichów nie grzebie się wcale w ich zakonnych szatach.

– Musimy pojechać do klasztoru San Salvador de Leyre – upierał się Jordi. – Teraz to jeszcze ważniejsze niż dotychczas.

– Może mógłbym tam zadzwonić? – zaproponował Pedro.

– I co? O co byś spytał? – powiedział Jordi, który bardzo chciał zobaczyć ów słynny klasztor. – „Przepraszam, ale czy przypadkiem nie macie opończy mnicha zmarłego przed czterystoma laty”?

Pedro uśmiechnął się.

– Nie, myślałem jedynie o tym, żeby spytać, w jaki sposób oni grzebią swoich zmarłych.

– To niezły pomysł – stwierdził Antonio, sabotując plany podróży Jordiego. – Wieczorem popracujemy nad nim staranniej. Teraz, wydaje mi się, dobrze zrobi nam chwila przerwy. Jakiś obiad też by chyba nie zaszkodził. A potem zaraz znów się weźmiemy za eskapady Estelli.

Na samą myśl o tym westchnęli z rezygnacją.

Wspinam się po drabinie sukcesu, której stopniami są kolejne błędy.

M. W.

Bayonne, czerwiec 1631

Stałam przed baronem wyprostowana, a serce waliło mi jak szalone. On podniósł się i zaczął rozsznurowywać mi wstążki przy dekolcie, przesuwając się przy tym cały czas coraz niżej. Pozwoliłam mu na to, bo pachniał czystością, przyjemnie, zwłaszcza w porównaniu ze wszystkimi niemiłymi zapachami unoszącymi się w tamtej górskiej wiosce i podczas podróży. Baron był dobrym człowiekiem, światowcem, i wiedział, co jest właściwe i przyzwoite, w przeciwieństwie do tamtych prostaków, z którymi zmuszona byłam przebywać w ostatnich miesiącach.

El Fuego mógł iść do diabła!

Baron spytał, dlaczego w oczach błysnęła mi łezka.

„Lękam się, mój panie – skłamałam. – Co ze mną robisz?”

Te słowa, jak się wydawało, sprawiły mu przyjemność. Zsunął mi suknię na podłogę, rozwiązał podwiązki i wolno zaczął zdejmować ze mnie bieliznę, pozostawiając jedynie cieniutką halkę, którą nosiłam już na gołe ciało.

Widziałam, że jest zachwycony.

„Doskonała” – mruknął.

Zauważyłam też u niego wypukłość w miejscu, gdzie mężczyźni skrywają swoją tajemnicę.

Nagle jednak powiedział coś nieoczekiwanego:

„Idź do swojej sypialni. Moi służący już ją przygotowali. Zdejmij halkę i ubierz się w to, co zostało tam wyłożone. Zechcesz to zrobić?” – spytał.

Ogarnęło mnie już teraz drżące podniecenie i z rozpalonymi policzkami kiwnęłam tylko głową. Pilnowałam się jednak, żeby spoglądać na niego wielkimi, po dziecinnemu wystraszonymi oczyma. To prawda, że byłam dziewicą, lecz być może bardziej dojrzałą, niż on by sobie tego życzył.

„Jesteś dla mnie taki dobry, panie, a ja tak się boję, bo nie bardzo to wszystko pojmuję. Bądź dla mnie wyrozumiały” – szepnęłam błagalnie.

On uśmiechnął się krótko, uspokajająco, a ja wyszłam z pokoju.

Stanęłam w drzwiach oszołomiona. Wielkie nieba! Jak też wyglądała moja sypialnia!

Zniknęła gdzieś krwistoczerwona narzuta, zamiast niej wszędzie rozłożono biały jedwab. Prześcieradła, poduszki, kołdry, wszystko obleczone zostało w najdelikatniejszy atłas, a wszędzie w pokoju stały białe lilie. Najwięcej było ich wokół łóżka.

Na łóżku leżała nocna koszula, cieniusieńka niczym pajęczyna, lśniąco biała, z pasującą do niej matinką, lecz jej chyba nie miałam zakładać, a przynajmniej nie teraz, bo wisiała na ścianie nieco z boku.

Czym prędzej ściągnęłam swoją halkę i ukryłam ją pod łóżkiem, bo bardzo tu nie pasowała. Ubierając się w wyszukaną nocną koszulę, mocniej zacisnęłam uda i poczułam, jak bardzo już płonę.

Musiałam zdusić westchnienie, bo przecież miałam odgrywać kompletnie nieświadomą niczego niewinność. Przelotną myślą wróciłam do górskiej wioski, gdzie kiedyś dość grubiańsko obszedł się ze mną pewien mężczyzna. Pojawił się wtedy El Fuego i tylko stanął, a grzesznik z podkulonym ogonem się wycofał. Ten mężczyzna po prostu odniósł się do mnie, nie okazując mi należnej czci i zdradzając nieprzystojne życzenia, ale teraz zrozumiałam, jaką miałam ochronę. Wówczas tego nie pojmowałam, bo odczuwałam jedynie głębokie rozczarowanie faktem, że El Fuego nigdy nie ma ochoty na rozmowę ze mną.

Trzeba zapomnieć o El Fuego! Przecież i tak nigdy więcej go nie zobaczę.

Jedwab cudownie spowijał moje ciało. Cała byłam jak iskra, moje nerwy, skóra wibrowały.

Nie bardzo wiedziałam, czego się ode mnie oczekuje, lecz akurat w tej chwili do pokoju wszedł baron. I on się przebrał, włożył granatowy szlafrok. Pokój oświetlała jedynie samotna łojowa świeca, ustawiona na półce.

Przez krótką chwilę staliśmy nieruchomo. Przyjęłam postawę wyczekującą, przez cały czas starałam się wyglądać na wystraszoną i niewinną.

Baron głęboko odetchnął i nagle zrobił krok w przód, a potem jednym ruchem obu rąk rozerwał moją piękną koszulę od góry aż do samego dołu.

Oczywiście uderzyłam w krzyk, koszula bowiem była prześliczna i miałam wielką ochotę ją zatrzymać. On jednak zerwał ją ze mnie, pchnął mnie na łóżko i padł na mnie, jednocześnie ściągając szlafrok.

Wydałam z siebie ściszony jęk, ale udało mi się sprawić, że zabrzmiało w nim przerażenie. Baron był jak odmieniony, syczał przez zęby niczym dzikie zwierzę. Z oczu sypały mu się błyskawice, wyglądał niemal groźnie, lecz tylko niemal. W jego zachowaniu bowiem była niejaka przesada. Szarpnął mnie za włosy, zanurzył w nich ręce i gładził je w dziwny sposób. Drżał też na całym ciele i szeptem powtarzał jakieś słowa, których nie udało mi się zrozumieć.

Miałam wrażenie, że usiłuje sam się rozpalić, co uznałam za nieco obraźliwe.

Czułam teraz jego sztywniejący członek na ciele i miałam wielkie kłopoty z powstrzymaniem się przed wyjściem mu na spotkanie.

Zamiast tego usiłowałam się odsuwać, co było dokładnym przeciwieństwem moich pragnień. Czułam się jak rozpalony piec, jęknęłam leciutko, cicho, on jednak zareagował z wielką gwałtownością.