– Co z tego wyniknie, Inger, co z tego wyniknie?
Pedro urzeczywistnił swoje plany i zatelefonował do klasztoru San Salvador de Leyre. Jordi był sfrustrowany, bo przecież chciał pojechać tam razem z Unni, lecz rozumiał, że dzięki takiemu działaniu mogą zaoszczędzić zarówno czas, jak i środki.
Nazwisko i tytuł Pedra jak zwykle w Hiszpanii otworzyły przed nim wszystkie drzwi.
Udało mu się nawiązać rozmowę z mężczyzną, zapewne mnichem, który miał nadzór nad wszystkimi starymi kronikami klasztoru benedyktynów i wiele wiedział na temat jego historii.
– Tysiąc sześćset szósty? – powtórzył w zamyśleniu ów życzliwy człowiek. – To doprawdy dawno temu! Jak on się nazywał? Brat Jorge?
– Był ledwie nowicjuszem, a jego pełne nazwisko brzmiało: don Jorge de Navarra y Rioja y Euskadi. Zmarł w wieku dwudziestu pięciu lat.
– I pan chciałby się dowiedzieć, czy on został pochowany na terenie klasztoru?
– O, tak, właśnie.
– A czy ma pan ku temu jakiś szczególny powód, jeśli wolno mi spytać?
– Potomkowie jego brata, Sevastina de Navarra, zajmują się opracowaniem rodowej kroniki. Brakuje im sporo informacji właśnie na temat młodego Jorge.
– Rozumiem. Owszem, lecz jeśli chodzi o tak dawną sprawę, to będę musiał przeszukać naszą bogatą bibliotekę, zajrzeć do wszystkich tych starych zakurzonych ksiąg. Czy mogę oddzwonić mniej więcej za godzinę?
Pedro spojrzał na zegarek. Wieczór był jeszcze młody.
– Byłoby to ze strony brata bardzo łaskawe – odparł.
– To dla mnie wielka przyjemność – odpowiedział życzliwie mnich.
Nie kładli się spać, czekali. Nikt chwilowo nie miał ochoty czytać dalszego ciągu księgi Estelli, stwierdzili, że przyjęli już dostateczną dawkę.
W końcu telefon zadzwonił. Wszyscy drgnęli przestraszeni, Pedro popatrzył na przyjaciół, nim odebrał.
Jordi przycisnął guzik głośnika, tak aby wszyscy mogli wysłuchać tej rozmowy. Odbywała się wprawdzie po hiszpańsku, lecz większość z nich potrafiła się przynajmniej zorientować, o co chodzi.
Jedynie Morten i ucząca się hiszpańskiego od niedawna Vesla musieli się raczej domyślać sensu, usiłując wychwycić tych kilka słów, które już znali.
Pozostali radzili sobie całkiem nieźle.
Mnich ów, czy kto też to był, stwierdził, że sprawa wygląda dosyć dziwnie. Przejrzał stare kroniki i w istocie odnalazł nowicjusza Jorge de Navarra, który wstąpił do klasztoru na dwa lata przed śmiercią i przebywał w nim od roku tysiąc sześćset cztery do tysiąc sześćset sześć. Niewiele o nim zapisano, lecz jakaś drobna uwaga na marginesie odsyłała do innej księgi, autorstwa kronikarza, brata Isidro, który najwyraźniej był w klasztorze razem z Jorge. Nieco czasu zabrało odszukanie tej księgi, lecz w końcu jakoś się udało ją odnaleźć. I doprawdy, okazało się, że warto ją przestudiować, zawierała bowiem cały, choć niewielki rozdział o Jorge.
– Czy mógłbym to odczytać? – spytał Hiszpan.
– O, tak, to byłoby dla nas bardzo pomocne – stwierdził Pedro. – Oczywiście opłacę rachunek telefoniczny i nie zapomnę również o datku na klasztor.
– Tego rodzaju dary zawsze są mile widziane i w istocie bardzo potrzebne. Dziękuję zatem. Zaczynam więc czytać, oczywiście w „tłumaczeniu” na współczesny język.
Morten, słuchając w skupieniu, skubał obicie należącej do Vesli kanapy. Gudrun posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, natychmiast przestał w poczuciu winy i już tylko słuchał.
– „Młody szlachcic Jorge de Navarra przybył do nas przed wieloma laty. Właśnie zostałem wyświęcony na mnicha i szkoda mi było wielce owego młodego chłopca, który sprawiał wrażenie dręczonego przez wewnętrzne demony. Spytałem go kiedyś o to, lecz on zmieszany odparł, że nie chodzi wcale o wewnętrzne demony, gdyż te, które go dręczą, przybywają z zewnątrz. Im dłuższy czas upływał, tym bardziej stawał się nerwowy i bardziej przerażony. Mamrotał coś o rycerzach, którzy prosili go o pomoc, a także o jakichś straszliwych czarnych sługach inkwizycji. Nie chciał też spać samotnie w celi, lecz to przecież było konieczne, stanowiło część jego przygotowań i nauki.
Jedyną rzeczą, jaką pragnął się zajmować, było tkanie mnisiej opończy, nad którą w istocie gorączkowo pracował. Przesiadywał nad robotą w warsztacie do późna w nocy. Gdy wreszcie ją skończył, nieco się odprężył, ale nie było drugiego równie oddanego modlitwie jak młody Jorge de Navarra.
Rozmawiałem o nim z opatem i wspomniałem mu, że, moim zdaniem, klasztor nie jest właściwym miejscem dla tego chłopca.
Opat jednak odparł, że nie może się sprzeciwiać woli nowicjusza.
Tymczasem ja odnosiłem wrażenie, że ów młody chłopiec szuka w klasztorze schronienia, pragnie być blisko Boga, Najświętszej Matki i Zbawiciela.
Nie potrafiłem go zrozumieć. On jednak widać miał do mnie zaufanie, raz bowiem, niedługo przed swą nieoczekiwaną śmiercią, spytał, czy zechcę dopilnować, aby jedyna rzecz będąca na tym świecie jego własnością, a mianowicie opończa, mogła zostać przekazana w spadku ewentualnym dzieciom jego brata.
Odpowiedziałem wstrząśnięty, że nie można przecież nikomu ofiarować mnisiej opończy, a wówczas ów nieszczęsny chłopiec wybuchnął płaczem, ja zaś musiałem go pocieszać, że uczynię ze swej strony wszystko, co w mojej mocy, aby tak się stało. Lecz tak naprawdę nie mieściło się to w głowie.
Jego śmierć była zaskakująca i niepojęta. Znaleźliśmy go rano, na twarzy i w szeroko otwartych oczach malowało się przerażenie, zaś w kącikach ust i na języku miał jakąś czarną, mazistą substancję.
Oczywiście starliśmy ją, przekonani, że nieszczęsny sam sobie odebrał życie.
Przybył brat zmarłego i kazał zabalsamować ciało Jorge. Była to rzecz niezwykła, lecz spełniliśmy jego życzenie, ponieważ ród de Navarra należał do najpotężniejszych. Osobiście nie brałem udziału w pogrzebie, gdyż wyruszyłem akurat wypełniać obowiązek miłosierdzia, nic więc o tym nie wiedziałem. Ciało młodego Jorge zostało złożone w krypcie, owinięte w jego opończę. Oczywiście, gdy mi o tym powiedziano, nieco się przeraziłem i musiałem walczyć z wyrzutami sumienia, zapomniałem bowiem, iż mam wspomnieć bratu młodego mnicha, don Sevastinowi, o tej opończy, za jego bytności. Lecz przecież nie można przekazać w spadku rzeczy takiej jak mnisia szata, a w dodatku osobie, która nie istnieje.
Nie istnieje przynajmniej na razie. Ale historia Jorge wcale się jeszcze nie kończy.
Upłynęło wiele lat i wczoraj znów przypomniałem sobie młodego nieszczęśliwego Jorge. Zjawił się bowiem jego brat, Sevastino, teraz już człowiek dojrzały, twardego usposobienia, któremu nie bez powodu nadano przydomek „Krwawy”. Oznajmił, że odnalazł stary list napisany przez Jorge, w którym nowicjusz wyraził życzenie, aby pochowano go na terenie rodowego zamku Castillo de Ramiro.
Po krótkiej, lecz dość gwałtownej wymianie zdań, nasz nowy opat zgodził się wreszcie – widać nie należy się opierać don Sevastinowi de Navarra – i trumnę z zabalsamowanymi szczątkami Jorgego zabrano, po oddaniu należnej czci zmarłemu”.
– I to już wszystko na temat młodego Jorge – zakończył rozmówca z San Salvador de Leyre.
– Jeszcze tylko chwileczkę – poprosił Pedro. – Czy nie ma tam żadnej wzmianki o roku, w którym poczyniono ten zapisek?
– Zaraz sprawdzę… Owszem, jest. Dwunasty maja Anno Domini tysiąc sześćset dwadzieścia osiem.
– Dziękuję.
Po dopełnieniu wszystkich uprzejmości Pedro zakończył rozmowę.
Popatrzył na przyjaciół.
Wszyscy, łącznie z samym Pedrem, sprawiali wrażenie wycieńczonych.
– Strzał w dziesiątkę! – odetchnęła wreszcie Gudrun.
– Owszem – zawtórował Antonio. – Teraz nie musimy już szukać niczego w San Salvador de Leyre. Należy raczej odnaleźć Castillo de Ramiro.