– Właśnie – zgodziła się Unni. – Bo nareszcie wiemy, co Estella mogła zobaczyć tamtej nocy.
– Trzej mężczyźni w tajemnicy nieśli jakiś podłużny przedmiot, owinięty w kościelny dywan. Jednym z nich z pewnością był don Sevastino.
– Nieśli mumię Jorge.
Na twarzach wszystkich pań z grupy odmalowało się współczucie.
Jakież to przykre!
– Ale co oni z nią zrobili? – spytał Morten. – Dlaczego nic więcej się o tym nie dowiadujemy? I na co im była ta mumia?
Pedro odparł:
– Sevastino bez wątpienia musiał słyszeć o spadku, pozostawionym przez Jorge, o którym przecież Estella wspomina tyle razy.
– No tak, o opończy – zgodziła się zamyślona Vesla. – A to znaczy, że nie mamy żadnych szans.
Jordi podniósł głowę i wyjrzał przez okno, nim odpowiedział:
– Owszem, mamy, musimy mieć. Nie wolno nam popadać w zniechęcenie. Nie możemy tracić otuchy, naprawdę nie możemy sobie na to pozwolić. Morten dobrze mówi: Dlaczego nie dowiadujemy się niczego więcej na temat tej opończy? Albo spadku? Musimy jechać do Castillo de Ramiro.
– Które najprawdopodobniej już nie istnieje – mruknął Antonio. – Albo zmieniło nazwę.
Zapadła cisza. Czyżby wpadli na jakiś nowy ślad? Czy też raczej zabrnęli w ślepą uliczkę?
Morten przerwał ciszę głębokim westchnieniem.
– Ku własnemu wstydowi muszę przyznać, że ja aż tyle nie zrozumiałem. A wy na pewno zapomnieliście już, co mówił ten dobry człowiek.
– Jordi nagrał całą rozmowę – uspokoił go Antonio.
– Och, prawdziwy z ciebie geniusz! – wykrzyknął Morten. – Ale teraz już naprawdę muszę się nauczyć hiszpańskiego. Vesla, gdzie ty chodzisz na kurs?
– Nigdzie nie chodzę, Antonio mnie uczy.
– Antonio, czy przyjmiesz jeszcze jednego ucznia?
– Bardzo chętnie, Mortenie, ale cóż, myślę teraz, że powinniśmy już zakończyć ten dzień. Jutro od nowa zajmiemy się Estellą, jeśli starczy nam siły.
– A czy ona w ogóle ma nam jeszcze coś do powiedzenia? – z powątpiewaniem spytał Morten. – Czy też cała reszta to tylko jakieś erotyczne wygłupy?
– Zostało jeszcze kilka prawdziwych złotych ziarenek. A jeżeli jesteś taki wrażliwy, to przecież te najgorętsze erotyczne sceny możesz najzwyczajniej ominąć – uśmiechnął się Jordi.
– Wrażliwy? Jestem tym najnormalniej w świecie znudzony.
– Powiedział doświadczony Don Juan. Chodź, Unni, idziemy do naszego pokoju, w którym samotność aż huczy między nami.
Po raz pierwszy Jordi publicznie poskarżył się, że nie mogą być razem. W oczach Unni, gdy usłyszała gorycz w jego głosie, zakręciły się łzy.
Vesla i Antonio poszli do siebie. Gudrun dawno już przeniosła się do sypialni Pedra, a Morten zniknął w swoim małym pokoiku, z surowym zakazem nastawiania jakiejkolwiek głośnej muzyki.
Jordi i Unni poszli na górę do swego dużego, przestronnego pokoju na poddaszu, jedynego pomieszczenia, jakie mogli dzielić, zanadto nie zbliżając się do siebie.
Rycerze pokiwali głowami.
„Już niedługo powinni dostać swoje pół godziny” – stwierdził don Ramiro.
„Owszem – przyznał don Federico. – Ale zaczekajmy jeszcze trochę, w tej chwili mają wiele rzeczy do przemyślenia. Ale bardzo interesujące było to, czego dowiedzieli się o dwóch braciach. To znaczy, że muszą teraz czekać, aż młody Antonio wyzdrowieje”.
„My nie jesteśmy teraz w stanie nic dla niego zrobić. Ostatnio utraciliśmy zbyt wiele sił i nie możemy ryzykować, bo jeszcze zupełnie znikniemy albo zamienimy się w postacie z mgły” – dodał don Sebastian.
Don Garcia uśmiechnął się z zadowoleniem.
„Masz rację, ale trzeba przyznać, że posunęli się bardzo daleko”.
Za dużo tego dobrego może być cudowne.
M. W.
Bayonne, w czerwcu 1631
Baron dotrzymał obietnicy. W istocie cudownie spędzałam czas.
Gdy do portu przypływał statek z daleka, mogłam spodziewać się wizyty. Baron miał szeroki krąg znajomych, lecz do mnie przysyłał samą śmietankę, prawdziwych panów, którzy zamierzali spędzić w mieście kilka dni i którzy odwiedzali mnie w te wieczory, gdy najlepiej to odpowiadało obu stronom.
Oczywiście z początku bardzo się denerwowałam, panowie jednak najwyraźniej uważali to za wzruszające. Prędko się też uczyłam. Przecież w domu wychowywano mnie na damę, potrafiłam prowadzić konwersację i uprzyjemniać czas. Z czasem wręcz uczyniłam z tego prawdziwą sztukę.
Miałam też możliwość poznania najlepszych stron miłości z panami naprawdę znającymi się na rzeczy, doskonale obeznanymi z wszelkimi tajnikami erotyki.
Mogłabym napisać wiele pikantnych historii, złożyłam jednak baronowi obietnicę milczenia, więc tego nie zrobię. Finansowa strona całego przedsięwzięcia załatwiana była z wielką dyskrecją.
Żaden z panów, niezależnie od wieku, nigdy nie mówił o pieniądzach. Po prostu płacili baronowi, a dzień lub dwa później któryś ze służących kładł na moim nocnym stoliku sakiewkę. Nigdy nie wątpiłam w uczciwość barona i wiedziałam, że dzieli się ze mną po równo.
W ten sposób stosunkowo szybko udało mi się zgromadzić pokaźny majątek. Bardzo mi to odpowiadało, napełniało poczuciem mocy.
Słudzy byli małomówni i uprzejmi, nigdy nawet słowem nie dali mi do zrozumienia, że wiedzą, co się tu dzieje. Od czasu do czasu wybierałam się na przechadzkę do miasta, przy czym starałam się, żeby się odbywała raczej przed południem, a wówczas to zawsze towarzyszył mi któryś ze służących w roli eskorty.
Właśnie podczas jednej z takich przechadzek zajrzałam do niewielkiej gospody i tam przypadkiem się dowiedziałam, że nie jestem wcale jedyną protegowaną barona. Podobno miał wiele młodych dam ulokowanych w różnych częściach miasta.
W pierwszej chwili wpadłam w gniew i poczułam się niezwykle urażona. Potem jednak usłyszałam, że któraś z nich zrobiła się już za stara i wyrzucono ją z mieszkania. Uśmiechnęłam się wówczas do siebie drwiąco i śmiałam się, dopóki nie uświadomiłam sobie, że mnie również może w przyszłości spotkać podobny los.
Należało temu zapobiec! Wiodło mi się teraz tak dobrze, opływałam w luksusy, niemało zarabiałam, a wieczory i noce spędzałam na bardzo przyjemnych zajęciach i wcale nie miałam zamiaru z tego rezygnować. Zaczęłam więc starać się jeszcze bardziej, by postrzegano mnie jako milą, piękną, pachnącą i sprzyjającą wszystkim tym wspaniałym panom, którzy mnie odwiedzali.
Zdarzyła się jednak bardzo nieprzyjemna historia.
Do portu przybił jakiś statek z północy i w moim pięknym saloniku zjawił się przystojny, około trzydziestoletni mężczyzna. Z początku wszystko układało się jak najlepiej, wypiliśmy kawę, napój importowany z kolonii, i z przyjemnością konwersowaliśmy, choć muszę przyznać, że rozmowa nie toczyła się gładko, on bowiem nie najlepiej władał hiszpańskim i francuskim, który to język ja opanowałam naprawdę dobrze.
Cóż, prawdziwe kłopoty zaczęły się jednak dopiero w łóżku.
Baron tym razem popełnił straszliwy błąd.
Dobre maniery, przyjemna powierzchowność i pomyślna sytuacja materialna nie zawsze idą w parze ze szlachetnością. W tym mężczyźnie, pochodzącym z… chyba z Norwegii, a może z Danii lub ze Szwecji, cóż, dla mnie wszystkie te kraje są synonimami chłodu, mieszkał wilk.
Ów gość chciał mnie związać i chłostać, a czegoś takiego dama ze znamienitego rodu z Nawarry nie powinna tolerować. Odpowiednie zachowanie jest warunkiem najistotniejszym tego życia, jakie zgodziłam się prowadzić w Bayonne. Gdybym odstąpiła od tej zasady, prędko stoczyłabym się bardzo nisko. Nie chciałam brać w czymś takim udziału.