Żeby przedłużyć czas namysłu, spytałam, dlaczego wybrał akurat mnie.
Jego odpowiedź mnie zaskoczyła.
„Ponieważ również pani sława jest zagrożona, dona Estrella. Po tamtej nieszczęsnej wizycie owego pana z północy zaczął on rozsiewać o pani nieprzyjemne plotki. Ten ślub uratuje nas oboje, a ponadto… Muszę to pani powiedzieć… Stanowi pani odrębną klasę wśród moich… hm… Mam na myśli to, iż jest pani w posiadaniu wszelkich niezbędnych cnót, jakich wymaga sytuacja. Po prostu nie mogłem wybrać innej”.
Podziękowałam mu, nisko chyląc głowę. A potem powiedziałam, ze się zgadzam. Wprowadziłam się jeszcze tego samego dnia.
Ksiądz, który ani razu nie spojrzał mi w oczy, pospiesznie udzielił nam ślubu.
Stało się to miesiąc temu i muszę przyznać, że odnalazłam się w swoim nowym domu. Oczywiście władze strzegące porządku i bezpieczeństwa w mieście zawitały do nas po paru dniach w związku z nieprzyjemną sprawą, która miała miejsce, lecz zapewniłam tych ludzi, że mój mąż cały tamten wieczór i noc, gdy się to stało, spędził ze mną w łóżku.
Nie wiem, czy mi uwierzyli, długo bowiem mi się przyglądali, lecz i ja odwzajemniłam się spojrzeniem tak naiwnym, jakie może mieć najzacniejsza małżonka na świecie.
Czy dzieliliśmy łoże? Dobrze, że nie wiedzieli, jak jest naprawdę!
Każde z nas trzymało się swojej przeciwległej części domu i prawie się nie widywaliśmy, jedynie w sytuacjach, gdy było to naprawdę niezbędne, lub gdy przychodzili goście, którym należało się pokazać.
Wiodłam przyjemne życie, lecz brakowało w nim napięcia.
Prawdę powiedziawszy, chwilowo nie mam o czym pisać, tak mało się tu dzieje.
Lierbakkene, współcześnie
– No i cóż – westchnął Antonio, gdy zebrali się na lunch. – Kolejny rozdział nie zawierający nic, co mogłoby nas zainteresować.
– Ale już w następnym coś zacznie się dziać – obiecała Unni.
Pedro podrapał się w kark.
– Zastanawiałem się nad tymi „baśniami”. Pamiętacie chyba ten fragment o dwóch braciach i trzech potomkach, którzy mogli pomóc?
– Oczywiście – zapewnił Jordi.
Pedro siedział ze swoimi papierami w rękach.
– Jak wiecie, oryginalne kartki zostały skradzione z samochodu i złodziej albo złodzieje mogli zyskać dzięki nim sporą przewagę. Lecz również oni musieli przeczytać o braciach i potomkach.
– I zrozumieć, że nie poradzą sobie bez naszej pomocy – kiwnęła głową Gudrun.
– Daleko więc zajść nie mogli – uzupełniła Vesla.
– W ogóle nie mogli zajść donikąd, mając tak niepełne informacje jak te, które podają baśnie – stwierdził Antonio nie bez złośliwej radości w głosie.
Jordi milczał. Wczesnym rankiem złożono mu wizytę.
Opowiedział o niej tylko Unni.
Przodkowie jego i jej, don Ramiro i don Sebastian, zjawili się, gdy wyszedł rano do lśniącego od rosy po nocnym deszczu ogrodu.
Powiedzieli mu, że z zainteresowaniem obserwują ich postępy.
Sprawiali wrażenie dość zadowolonych z tego, co się dzieje.
Don Ramiro z ożywieniem oświadczył myślą, że mają im do przekazania miłą wiadomość.
Don Sebastian posłał mu surowe spojrzenie. Don Ramiro, który zmarł w wieku trzydziestu sześciu lat, zawsze był przez rycerzy uważany za młodzieniaszka, któremu należy troszkę ściągać cugle.
On najprędzej zdradziłby Unni i Jordiemu wszystkie tajemnice.
„Dobrze, poczekamy jeszcze – poprawił się don Ramiro. – Na razie nie nadeszła odpowiednia chwila. Należy bowiem skoncentrować się na cierpieniach Estelli i Jorge”.
Jordi musiał zadowolić się tą odpowiedzią.
Razem z Unni długo zastanawiali się, co też chciał przekazać im rycerz. Jak zwykle starali się trzymać w pewnej odległości od siebie, tak by lodowaty chłód Jordiego nie podziałał na Unni.
Żadne z nich nie potrafiło podzielić przekonań rycerzy o cierpieniach Estelli. Jorge, owszem, ten cierpiał, lecz nie ona.
Po lunchu niechętnie znów zabrali się do jej jakże egoistycznych wynurzeń.
Jednego tylko nie dało się Estelli zarzucić, a mianowicie braku konsekwencji. Ta dziewczyna wyrabiała normę egoizmu w dwustu procentach.
– Wiesz, jaki los spotyka niegrzeczne dziewczynki?
– Wiem, są szczęśliwe i bogate.
M. W.
Bayonne, w lutym A. D. 1633
Upłynęło półtora roku, odkąd ostatnim razem zapisałam coś w pamiętniku, a teraz mój pan i mąż jest umierający.
Rozmawiałam z nim wczoraj wieczorem, a rozmowa ta przynosiła kolejne wstrząsy.
Najpierw jednak muszę opowiedzieć o czymś innym, co się wydarzyło, a co wystraszyło mnie doprawdy nie na żarty.
Niedawno miały miejsce aż dwa wydarzenia. Najpierw przyśnił mi się istny koszmar, ta druga sytuacja natomiast była jak najbardziej rzeczywista.
W koszmarze sennym znalazłam się w ciemnej piwnicy, otoczyły mnie jakieś wstrętne, ubrane na czarno postacie. Obrzucały mnie wyzwiskami, których nawet zapisanie mnie brzydzi, i przez cały czas krzyczały: „Dziwka!”, „Ladacznica!”. Było to w najwyższym stopniu obraźliwe, a przede wszystkim nieprawdziwe!
Gdzieś z tylu dostrzegłam narzędzia tortur i zrozumiałam, że te zjawy najpewniej wywodzą się z czasów inkwizycji. Zrozumiałam jednak również coś innego.
Zawołałam do nich:
„Udajecie, że jesteście mnichami, lecz tak wcale nie jest!
Jesteście najzwyklejszymi łajdakami, którzy wyrządzają ogromną krzywdę zakonowi dominikanów. Owszem, ich reguła jest bardzo surowa, lecz to, co wy robicie, czerpiąc radość z zadawania cierpień w imię niebios, to prawdziwa perwersja”.
Wpadli w istną wściekłość, lecz zarazem tak się przerazili, że wydawszy jeszcze jeden przenikliwy krzyk, zniknęli.
W tej samej chwili obudziłam się, zlana ze strachu potem, lecz mogę przysiąc, że dostrzegłam czarny cień, podlatujący do góry i przenikający przez sufit. W uszach wciąż rozbrzmiewał mi ów ostry krzyk, jak gdyby rozlegał się właśnie tam i wcale nie pochodził ze snu.
Potem nastąpiła inna niezwykła rzecz. Mój stryj Jorge wspominał o rycerzach. Ja zaś, wiedziona jakimś niezrozumiałym uporem, starannie odnotowywałam sobie dni moich urodzin. I w zeszłym tygodniu dobrze wiedziałam, że kończę dwadzieścia jeden lat.
Zdarzyło się wówczas coś bardzo dziwnego.
Siedziałam akurat na swoim małym patio, niedużym wewnętrznym dziedzińcu, zamkniętym z czterech stron ścianami, pełnym ozdobnych roślin, z którego drzwi prowadziły do pokojów mieszkalnych. Zajęta byłam haftem, robótką, która wpędza mnie w prawdziwą rozpacz, tak straszliwie jest nudna. Wygląda się jednak przy niej niezwykle dostojnie i elegancko, a ja przecież muszę podtrzymywać pozory.
Nieoczekiwanie pojawił się przede mną rycerz na koniu. Stanął wśród kwiatów. Przeniknął nawet przez krzesło, a jego wierzchowiec nawet nie zwrócił na to uwagi. Poderwałam się z bijącym sercem i już miałam wezwać sługi, lecz w porę zrozumiałam, że o tym właśnie wspominał czasami ojciec i o tym pisał stryj Jorge: o przekleństwie ciążącym nad rodem.
Spróbowałam się więc uspokoić, choć zrobiło mi się słabo tak, że bliska byłam omdlenia.
Rycerz był stosunkowo młody i dość przystojny, spoglądał jednak surowo. Nic nie powiedział, podał mi jedynie zwinięty pergamin, który przyjęłam z jego rąk bardzo niechętnie.
A potem poczułam, że jego myśli przenikają w moją głowę!
Odniosłam wrażenie, jakby mówił do mnie na głos.