Выбрать главу

M. W.

Donostia/San Sebastian, sierpień, A. D. 1633

Ach, takie długie skoki w tych moich zapiskach!

Baron zmarł jakiś czas później, a ja nie miałam już więcej okazji z nim porozmawiać.

Sytuacja bardzo się zmieniła od chwili, gdy oświadczyłam, że pragnę tam zamieszkać.

Teraz już tego nie chciałam. Pragnęłam zobaczyć się z ojcem.

Jeśli znalazł się w kłopotach, to musiałam coś dla niego zrobić, gdyż tylko on mógł pomóc mi odzyskać rodzinny dom, Castillo de Ramiro.

Ciekawa jestem, kim był ten Ramiro. Jakiś rycerz, który popełnił mnóstwo głupstw, za które ród musi teraz płacić.

Czy możliwe, że właśnie on odwiedził mnie wtedy na patio?

Tak, tak właśnie być musiało. Że też wcześniej o tym nie pomyślałam! Mogłam go przecież poprosić, żeby oczyścił mój zamek z tych na wpół opętanych bab, żebym znów mogła tam zamieszkać. Zamek wszak nosi jego imię, tak więc byłoby to również w jego interesie.

Podziału spadku dokonał szybko i sprawnie jeden z przyjaciół barona. Poinformowałam go, że pragnę wyjechać, i poprosiłam o to, aby czterej wierni służący mego męża mogli zamieszkać w tym domu, dopóki nie podejmę decyzji, czy będę chciała tu wrócić, czy też raczej przejąć zamek mego ojca w Nawarrze, a wtedy zdecyduję ewentualnie, co zrobić z tym domem.

Chciałam zatrzymać go w zanadrzu, na wypadek gdyby starego haremu ojca nie udało się tak łatwo usunąć.

Moja propozycja została zaakceptowana, słudzy ciepło mi dziękowali. Nie bardzo rozumiem dlaczego, przecież po prostu chciałam, żeby ktoś przypilnował domu.

Baron wcześniej prosił, abym zajęła się jego „pracownicami”, mieszkającymi w mieście, i zatroszczyła się o ich przyszły los.

Postanowiłam jednak, że tego nie zrobię. Jeśli zarabiały tyle co ja, to były teraz bogate i same mogły się sobą zająć. Coś jednak mi podpowiadało, że to mnie przypadali najbogatsi i najlepsi goście. W każdym razie nie miałam ochoty poznawać tych anonimowych kobiet, mogły wszak się tu zjawić i oskarżyć mnie Bóg wie o co albo jeszcze zażądać, żebym podzieliła się z nimi wszelkimi dobrami.

Doprawdy, to by było już za wiele!

Przyjaciel barona doradził mi wyruszyć do Hiszpanii drogą morską. Za kilka dni miał wypłynąć statek do San Sebastian, położonego w kraju Basków, a on znał miejsce, gdzie mogłabym się zatrzymać, dopóki nie nadarzy się okazja bezpiecznej podróży do mego domu w Nawarrze. Człowiek ten znał również kapitana, który obiecał, że zapewni mi ochronę podczas podróży.

Byłam mu za to wdzięczna, zamierzałam wszak zabrać ze sobą wcale niemały majątek, a moje suknie i inne wyposażenie składały się na bagaż liczący kilka wielkich kufrów.

Wykonawca testamentu sam chętnie towarzyszyłby mi w tej drodze, by mnie chronić, lecz nie pozwalały mu na to obowiązki.

Jeden z dawnych służących również zaofiarował się, że będzie mnie eskortował, ponieważ jednak z powrotem do Bayonne jeszcze długo miał nie odpłynąć żaden statek, a ja sama byłam w stanie się sobą zająć, uprzejmie odmówiłam.

Podróż morska była naprawdę cudowna. Jakież to poczucie wolności, gdy twarz owiewają wiatry hulające po Zatoce Biskajskiej i można rozmawiać z innymi pasażerami. Przez długi czas wszak cierpiałam na brak męskiego towarzystwa, teraz więc, gdy siedziałam przy stoliku kapitana, lekko ocierałam się o poduszkę krzesła, zajęta rozmową z przystojnym majorem – w Europie toczyła się wielka wojna, a on został ranny i wracał do domu – oraz z pewnym młodym chłopcem, który z pewnością nigdy nie spoczął między udami kobiety, sądząc po tym, jak się czerwienił i jak spuszczał wzrok. No i oczywiście był jeszcze kapitan, surowy wilk morski o ogorzałej cerze, pełen godności, która ogromnie mnie pociągała.

Podróż nie trwała wcale długo, lecz ja mimo to wiele zdołałam skorzystać. Młody chłopak musiał czekać najdłużej, no bo mógł przecież okazać się niedyskretny i donieść komu nie potrzeba.

Siedzieliśmy z majorem w tak zwanym saloniku na statku, zajęci rozmową, wszyscy inni już sobie poszli, a teraz wstałam i ja, on zaś natychmiast się zaofiarował, że odprowadzi mnie do mojej kajuty.

Wiedziałam, że musi to nastąpić, i łaskawie się zgodziłam. Pod moimi drzwiami staliśmy jeszcze, beztrosko gawędząc, aż w końcu uznałam, że mogę zaprosić go do środka na kieliszek wina.

Oczywiście w końcu znaleźliśmy się w łóżku, bardzo dyskretnie zatroszczyłam się, żeby do tego doszło. Znam się przecież na sztuce konwersacji i sekretnych manewrów.

Major został ranny w nogę i jedno kolano miał sztywne.

Stanowiło to pewne utrudnienie, lecz spędziliśmy razem miłe chwile. Naprawdę cudowne, po blisko dwu latach życia jak mniszka w domu barona. Przygoda jednak prędko się skończyła, gdyż major po latach spędzonych na wojnie wykazywał zbyt duży zapał.

Potem prosił o wybaczenie za zbytnią natarczywość wobec młodej wdowy.

Posiadanie tytułu wdowy nie było wcale takie głupie. Miałam zaledwie dwadzieścia jeden lat i właściwie powinnam być dziewicą, trudno jednak wymagać tego od wdowy. Tytuł więc pozwalał mi krążyć po rozmaitych łóżkach bez obaw narażania się na nieprzyjemne zarzuty.

Po wyjściu majora miałam kłopoty z odzyskaniem spokoju. Wciąż odczuwałam niedosyt. Poczucie nowej swobody poprawiło mi humor, ubrałam się i wyszłam na pokład. Zatoka Biskajska była tej nocy spokojna, świecił księżyc i nastrój panował romantyczny.

Upewniwszy się, że major zamknął się w swojej kajucie i poszedł spać, postanowiłam pójść na mostek. Wiedziałam, że tej nocy wachtę pełni sam kapitan. Sternik był nudnym starcem, z którym nie chciałam mieć nic do czynienia.

Stałam, udając zamyśloną, przy relingu, ze świadomością, że doskonale się prezentuję, niby to marząc w blasku księżyca. Kapitan unieruchomił ster i podszedł ze mną porozmawiać.

Kochaliśmy się oparci o ścianę, a nasze uściski były gorące, mocne i namiętne. Dawno już nie zaznałam takiej miłości, bo większość moich gości to wydelikaceni i bardzo uważający kochankowie.

Później kapitan oczywiście nie posiadał się z żalu i nie mógł się uporać z wyrzutami sumienia, ponieważ to on miał się przecież opiekować mną podczas tej podróży, a tymczasem tak mnie zhańbił. Ja tylko pogłaskałam go po policzku, szepcząc do ucha, że życie wdowy upływa niekiedy w wielkiej samotności. Dzięki temu odzyskał spokój.

Następnego – ostatniego już – wieczoru na pokładzie oświadczyłam przy stole w trakcie obiadu, że pragnę położyć się wcześniej, gdyż nazajutrz mieliśmy zejść na ląd o zupełnie niechrześcijańskiej porze. Zawczasu jednak umówiłam się z owym młodzieńcem, by po obiedzie przyszedł do mojej kajuty nauczyć mnie grać w karty. Prosiłam, żeby zrobił to w największej tajemnicy, nie chciałam bowiem szargać swojej opinii, byłam wszak dostojną i bardzo szacowną damą.

Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak pocił się przy stole jak on.

Chłopiec przyszedł, a właściwie wemknął się do środka, a oczy z podniecenia omal nie wychodziły mu z głowy.

Przebrałam się w cieniutki przezroczysty negliż i usiadłam na kanapce, gotowa zgłębiać tajniki karcianych gier. Białą rączką przesuwałam tam i z powrotem po czerwonym aksamicie sofki, powoli i jakby w roztargnieniu.

Wielkie nieba, jaki on był rozpalony! Jąkał się i zacinał, zerkając na mój głęboko wycięty dekolt, aż w końcu zabrałam mu karty, ujęłam go za rękę i położyłam ją na swojej piersi. Zrobiłam to bez słowa, śląc jedynie zachęcające spojrzenie. „Spójrz, jaka jestem rozpalona. Czyżbym miała gorączkę?”

Do diabła, niczego więcej nie było mu już potrzeba! Nie umiał się powstrzymać i mało nie umarł przy tym ze wstydu.