O, nie, pomyślałam, aż tak mnie nie oszukasz!
„Nic nie szkodzi” – powiedziałam matczynym tonem i przyniosłam chusteczkę, żeby go wytrzeć. Gdy to robiłam, lekko masowałam go przez spodnie, pozwalając jego rękom wsunąć się pod mój negliż.
Udałam, że w ogóle tego nie zauważyłam.
Był młodym człowiekiem i wkrótce odzyskał pełnię formy, lecz wielu rzeczy musiałam go jeszcze nauczyć, był bowiem niesłychanie niezręczny.
Niewiele mi z tego przyszło, wyłączywszy przyjemność wprowadzania prawdziwego nowicjusza w tajniki rozkoszy. Gdy jednak po wszystkim, bliski utraty przytomności, chciał zostać w moim łóżku, życzliwie, lecz zdecydowanie się temu sprzeciwiłam.
Powtarzając przyrzeczenie, że nikomu nic nie zdradzi, odszedł, a ja mogłam wreszcie zakończyć sama to, co on tak niezgrabnie rozpoczął.
Dobrze spałam tej nocy. Naprawdę świetnie wykorzystałam tę morską podróż.
Nikt w grupie nie miał żadnych komentarzy, od razu więc przystąpiono do lektury kolejnego rozdziału. Wszyscy czuli już obrzydzenie na myśl o wstrętnej Estelli i chcieli jak najprędzej mieć za sobą wszystkie jej zapiski.
Mówi się, że wiosna to czas miłości. A co złego jest w innych porach roku?
M. W.
Zatoka Biskajska, sierpień, A. D. 1633
Miały miejsce naprawdę wielkie wydarzenia!
W San Sebastian znalazłam rzeczywiście wygodny pokój, pomiędzy kościołem San Vicente a Monte Urgull, ową tajemniczą górą, która wyrasta niemal wprost z morza. Moje bogactwa wniesiono do środka, a pod drzwiami stanął strażnik.
Zastanawiałam się, czy go nie uwieść, doszłam jednak do wniosku, ze nie warto się trudzić. To nieciekawy typ.
Rozpytując o wygodny i bezpieczny transport do domu, do Castillo de Ramiro, krążyłam po tym rybackim raju. Łodzie długim szeregiem leżały wyciągnięte wzdłuż brzegu rzeki, całe miasto czuć było rybami.
Usłyszałam ciężkie bicie kościelnych dzwonów, które przyciągnęło mnie do siebie. Wkrótce doszłam do jakiegoś placu i tam, w podcieniach domu, znieruchomiałam, przerażona i jednocześnie zaciekawiona.
Plac podzielono na zagrody. Przed kościołem wznosiło się podium, na którym ustawiono wspaniałe krzesło. Mnóstwo tu też było ubranych w czerń i biel mnichów z zakonu dominikanów i żołnierzy. Dostrzegłam także wiele krucyfiksów. Wnoszono wielkie obrazy, a pośrodku kłębiła się gromada zrozpaczonych ludzi, pozamykanych w tych zagrodach. Pilnowali ich żołnierze na koniach.
Trybunał inkwizycji.
Pewna życzliwa dama poinformowała mnie, że w największej zagrodzie umieszczono heretyków, którzy się nawrócili, i dlatego mogą liczyć na łaskę Kościoła. Wnoszone obrazy przedstawiały skazanych na śmierć poprzez spalenie na stosie, lecz umierających lub już zmarłych w więzieniu; wyrok miał zostać wykonany na ich wizerunku, in effigie. W najmniejszej zagrodzie niewielu było ludzi.
Tkwili tam bluźniercy, którzy nie zgodzili się nawrócić, i teraz mieli spłonąć żywcem.
Byłam zafascynowana tym widokiem. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego. Cały przepych, a także myśl o stosie, który miał wkrótce zapłonąć, niezwykle mnie ekscytował.
Dominikanie i żołnierze na koniach byli niezwykle przystojni. Ach, jakież to emocjonujące!
Mój wzrok przyciągali, rzecz jasna, głównie ci zatwardziali grzesznicy, którzy nie chcieli stać się wyznawcami prawdziwej wiary. Ich postawa była mi całkowicie obca. Postanowiłam, że muszę zobaczyć stos, który miał zapłonąć już wkrótce.
Nagle rumieniec wystąpił mi na twarz, a serce zabiło tak mocno, ze aż poczułam ból.
Wśród skazanych rozpoznałam jedną twarz.
El Fuego!
Ach, nie, to się nie może stać! Wszak to jedyny mężczyzna, w którym kiedykolwiek byłam zakochana. Poczułam teraz, że uczucia, jakie żywiłam do niego, nigdy nie wygasły. Przeciwnie, zapłonęły jeszcze mocniej. W ogniu stanęło zarówno moje ciało, jak i dusza.
Jęknęłam cicho.
On oczywiście bardzo się zmienił, zarówno z powodu upływu tych pięciu lat, jak i pod wpływem cierpienia, którego teraz doświadczał.
Włosy i broda mu urosły, ubranie miał w strzępach i niemal czarne od brudu, a stopy bose. Wciąż jednak wyglądał cudownie.
Musiałam go ocalić!
Ale w jaki sposób? Jak mogłam powstrzymać bieg wydarzeń, nieubłaganie toczących się naprzód? Jak przeciwstawić się temu zgromadzeniu? Do kogo mogłam się zwrócić? Co powiedzieć?
Serce waliło mi jak oszalałe.
Nagle spostrzegłam, iż na znak dany przez Wielkiego Inkwizytora, na placu nastąpiło poruszenie. Nie miałam czasu do namysłu, musiałam działać natychmiast.
Oczywiście nie mogłam ocalić go osobiście, przynajmniej na to stwierdzenie starczyło mi rozumu. Do Wielkiego Inkwizytora nie miałam śmiałości się zbliżać, wyglądał bardzo groźnie, jak gdyby wyznaczył samego siebie do roli sędziego w dniu Sądu Ostatecznego. Ten człowiek nie znał słowa „litość”, a jego żołnierze byli z pewnością zahartowani.
Może więc ten, który przewodził dominikanom?
O, tak, to właściwa osoba!
A oto i on. Wiedziałam o tych mnichach, że są to ludzie, którzy posiadają wielką wiedzę i ogromnie cenią sobie mądrość zawartą w księgach, i że to nie oni torturują i uśmiercają heretyków, lecz zajmują się tym ich kaci. Po stroju poznałam, kto im przewodzi.
Widać było, że to władczy, lecz również obdarzony silną wiarą mężczyzna. Podbiegłam do niego, a muszę dodać, że byłam ubrana w ładny, ale bardzo przyzwoity i kosztowny letni strój.
Popatrzył na mnie ze zdumieniem. Przyglądali mi się teraz wszyscy dominikanie.
Skłoniłam się głęboko.
„Wasza dostojność – zaczęłam. Był to stanowczo zbyt szacowny tytuł, lecz on mnie nie poprawił, nawet się nie skrzywił. – Jestem baronowa de Vinni y Navarra. Wśród skazańców dostrzegłam swego brata, który wstąpił na złą drogę. Tak dawno go nie widzieliśmy, popadł w niewłaściwe towarzystwo. Czy wolno mi będzie z nim pomówić? Ufam, że potrafię go nawrócić na prawdziwą wiarę!”
Zachowywałam się niezwykle dostojnie, jak przystoi arystokratce, miałam bowiem świadomość, że samotna kobieta nie może liczyć na zbyt wiele szacunku. Sądzę, że ów dominikanin nie bardzo wiedział, jak ma mnie traktować. Nazwisko „Navarra” brzmiało jednak naprawdę imponująco. Mnich popatrzył na zagrodę skazanych.
„Jak on się nazywa?”
Święta Madonno, jak on się nazywa? Myśli gnały mi przez głowę.
Słyszałam raz, jak ktoś wymienił jego prawdziwe imię, lecz jakie?
Mózg jednak posiada, doprawdy, niezwykłe właściwości.
„Luis – powiedziałam tak prędko, że pauza była prawie niezauważalna. – Słyszałam jednak, że nazywają go El Fuego”.
Po cóż o tym wspomniałam? Wszak to było zupełnie niepotrzebne.
„On? – spytał dominikanin, krzywiąc się z niesmakiem. – Przecież to pogański dzikus z gór!”
„Mówiłam już, że wpadł w złe towarzystwo jeszcze jako dwunastoletni chłopiec. Można go jednak ocalić w prawdziwej wierze, jeśli tylko będę miała możność przez chwilę z nim porozmawiać. Jeśli mój brat się nawróci i ocali życie, przekażę dar waszemu zakonowi”.
Wymieniłam ogromną sumę.
Mnich wciąż się wahał.
Czym prędzej więc zapytałam, czy nie szlachetniej jest uratować zbłąkaną duszę dla niebios, aniżeli skazywać ją na zatracenie.
Z pewnością moje słowa nie spodobałyby się wykonawcom rozkazów mnichów, lecz tych na szczęście w pobliżu nie było widać.
Wreszcie moje błagania odniosły skutek. Dominikanin skinieniem ręki wezwał do siebie kilku pieszych żołnierzy wraz z jakimś zakonnikiem i wyjaśnił im całą sprawę. Podprowadzili mnie do zagrody.