„Usiłowałem cię oszczędzać. Chciałem cię mieć tylko dla siebie, nie zrozumiałaś tego?”
„A w tym czasie chodziłeś na siano ze wszystkimi innymi”.
Spokojnie, Estello, pouczałam się w duchu. Przecież sama nie jesteś ani na jotę lepsza!
Już byłam w jego ramionach. Poczułam, że kogoś kocham, po raz pierwszy w swoim grzesznym życiu. Odpowiadałam na jego pocałunki z całym żarem, jaki tylko mogłam mu ofiarować.
Ach, jakież to było cudowne!
W końcu El Fuego mi się wyrwał.
„Musimy pospieszyć do portu!”
Pomyślałam o strażniku pod drzwiami i stwierdziłam, że w istocie lepiej będzie rozejrzeć się za bardziej odosobnionym miejscem.
Wszak Luis i ja mieliśmy uchodzić za rodzeństwo!
Uradowani i szczęśliwi zdołaliśmy wymknąć się niezauważenie.
Mogła się rozpocząć kolejna morska podróż. Teraz jednak miała ona wyglądać zupełnie inaczej.
Byłam przecież na zabój zakochana.
Lierbakkene, współcześnie
– No, to zyskaliśmy pewną informację – stwierdził Pedro.
– Gdzie? Ja niczego nie zauważyłem – poskarżył się Morten.
– Informacja jest drobna, lecz może okazać się bardzo istotna.
– Zdradźże nam ją wreszcie! – poprosiła zgnębiona Unni.
– El Fuego mówi o swoim stryju, El Punalu, który słyszał, że klucz do skarbu, bezustannie pojawiający się w tej historii, więc że ten klucz czy też wskazówka, znajduje się „przy zamku”.
– No i co z tego?
– Nie „w” zamku, nie „na” zamku, tylko „przy”. Czy nie jest to dość dziwne sformułowanie?
– Owszem – przyznał Jordi. – A ponieważ zaczynamy już rozumieć, że nasza zagadka i ten przeklęty skarb jakoś się łączą, to znaczy, że powinniśmy wyprawić się do Castillo de Ramiro. I należy zrobić to już teraz.
– Daj spokój, Jordi! – poprosił Pedro. – Przecież wiesz, że Antonio powinien jechać z nami. Musicie być razem, dwaj bracia.
– Owszem, wiem. Ale poszukiwanie spadku, pozostawionego przez nowicjusza Jorge, można załatwić wcześniej. Pozwólcie mnie i Unni pojechać, na pewno poradzimy sobie z tym szczegółem. Potem wrócimy do domu i wyjedziemy znów wszyscy razem. – Ugryzł się w język. – To znaczy, prawie… wszyscy.
Zapadła pełna niepewności cisza.
– Czy Hiszpania to kraj trzeciego świata? – przerwał ją w końcu Morten. – Taki, że koniecznie trzeba zabierać ze sobą pastę do zębów?
– Hiszpania? – wykrzyknęli jedno przez drugie. – Równie dobrze możesz krajem trzeciego świata nazwać Norwegię! – odparła Vesla.
– Byłam kiedyś w prawdziwych krajach trzeciego świata – powiedziała zamyślona Gudrun. – I widziałam, z jakim szacunkiem w niektórych miejscach traktuje się starszych. W innych natomiast klepią straszną biedę, uważani są za kompletnie bezwartościowych.
– Czy Norwegia wobec tego nie może czegoś zrobić dla starszych ludzi w takich krajach? – zaproponował Morten. – Załatwić im jakieś emerytury? Przecież w niektórych krajach nie wiedzą nawet, co to znaczy.
– A jak ci się wydaje, jaki los wtedy spotka tych starców? – cierpko spytała Gudrun. – Obrabują ich członkowie rodziny albo inni młodzi ludzie. Pozabijają dla tych pieniędzy. Nie, nie, władze tych krajów same muszą się uporać z tym problemem. Nasza pomoc na siłę mogłaby tylko pogorszyć sytuację, jak dzieje się na przykład wtedy, gdy ofiarujemy im wielkie wspaniałe trawlery, które niszczą podstawy utrzymania drobnych przybrzeżnych rybaków.
– Czy nie za bardzo oddaliliśmy się teraz od tematu? – spytał łagodnie Pedro. – Przekonajmy się wreszcie, czy Estella odnajdzie swego ojca.
Vesla, romantyczka, zauważyła jeszcze:
– Mnie w każdym razie podoba się, że dane jej było przeżyć choć trochę miłości.
Rozum to szczęście dla zakochanej dziewczyny, dostatecznie mądrej, by go ukryć.
M. W.
Zatoka Biskajska, sierpień, A. D. 1633
Również tutaj, na tym ze wszech miar prostym i brudnym statku, nie możemy być razem. Załoga uważa nas za rodzeństwo, musimy więc zachowywać się tak, jak byśmy rzeczywiście byli bratem i siostrą, chociaż naprawdę nie możemy się już siebie doczekać.
Wiele jednak ze sobą rozmawiamy. Luis opowiada mi o chłodnych zimach w górskiej wiosce, o chorobach, śmierci i nieustającej walce z El Punalem. Consuela wyszła już za mąż, Rosita ma narzeczonego.
Cieszę się w ich imieniu. Luis nie wspomniał, czy z nimi spał, a ja nie chciałam o to pytać. Sama opowiadam mu o życiu w Bayonne.
Oczywiście maluję je nudniejszym, niż było w rzeczywistości.
Układamy również plany na przyszłość, ale Luis wszędzie wtyka politykę, która mnie z kolei nic a nic nie obchodzi. Patrzę tylko na niego z podziwem, gdy mówi o wojnie trwającej już od piętnastu lat gdzieś w jakimś miejscu w Europie, o królach, usuniętych z tronu, o roli, jaką odegrała w tym wszystkim Hiszpania, i o innych sprawach, które nie mają z nami absolutnie żadnego związku. Trzeba oddać mężczyznom honor, że posiadają większą wiedzę. Tę prawdę muszę przyjąć, choć to ja powinnam więcej niż on wiedzieć na temat owej wojny. Przecież mieszkałam we Francji, która jest w nią o wiele bardziej zaangażowana. Mnie jednak takie sprawy najzwyczajniej nudzą.
Ogromnie trudno jest wstrzymywać się z okazywaniem swojej miłości i ukrywać ją. Bardzo uważamy, żeby nikt nie spostrzegł namiętności bijącej nam z oczu.
Na szczęście statek w drodze na zachód zawinął do portu rybackiego, którego nazwy nie zapamiętałam, i miał tam cumować do wieczora, daliśmy więc znać, że chcemy się trochę rozejrzeć po miasteczku.
Niestety, rybacki port okazał się zbyt mały, abyśmy mogli się w nim ukryć, opanowani gorączką poszliśmy więc dalej, wspięliśmy się wysoko na pokryte lasem wzgórze, aż wreszcie znaleźliśmy najzupełniej bezpieczną dolinkę pośród skał i porośniętych drzewami zboczy.
Tam się kochaliśmy, jeszcze zanim zrzuciliśmy z siebie najkonieczniejsze części ubrania, resztę wprost nawzajem z siebie zdarliśmy, a w naszym akcie miłosnym, na który czekaliśmy aż tyle lat, była dzikość.
Później leżeliśmy blisko siebie, szepcząc miłosne słowa, którym towarzyszyły miękkie pieszczoty i czułe pocałunki.
Myślę, że to były najszczęśliwsze chwile mego życia.
Przynajmniej tego dotychczasowego.
Teraz znów jesteśmy na statku i zbliżamy się do Santander. Po jego drugiej stronie leży Santillana del Mar.
Santillana del Mar, sierpień, A. D. 1633
Zeszliśmy na ląd w Santander. Zastanawiałam się, w jaki sposób wyruszymy w dalszą drogę, tymczasem Luis spytał, czy umiem jeździć konno.
„Oczywiście – odpowiedziałam. – Lecz gdzie zdobędziemy damskie siodło?”
„Damskie siodło? – prychnął Luis. – Będziesz musiała siedzieć na zwyczajnym. Tak zresztą dotrzemy na miejsce o wiele szybciej”.
Już miałam powiedzieć, że to nie przystoi, doszłam jednak do wniosku, że lepiej będzie to przemilczeć. El Fuego nigdy nie lubił tych moich wielkopańskich zachcianek, jak je nazywał.
Kupił gdzieś dwa konie (za moje pieniądze) i poczułam, że naprawdę przyjemnie jest siedzieć okrakiem na końskim grzbiecie.
To bardzo inspirujące i muszę przyznać, że przywodzi na myśl właściwe skojarzenia.
Gdy jednak wreszcie dotarliśmy do Santillana del Mar, te części ciała, o których na ogół się nie wspomina, porządnie mnie bolały.
To naprawdę prześliczne miasto, wyraźnie znać jednak było jego upadek. Panowała też niezwykła cisza, jak gdyby ludzie chowali się za oknami, nigdzie nie wystawiano na zewnątrz nawet donic z kwiatami. Taki spokój, taki niezwykły spokój. Wielkie majestatyczne budowle, jak na przykład romański kościół, klasztor z dwunastego wieku oraz kilka szlacheckich dworów, wprost przytłaczały swą wielkością małe domki, w których mieszkali zwyczajni ludzie. Ci, którzy nie mieli odwagi z nich wyjść.