Выбрать главу

A ja przecież wyobrażałam sobie, że wrócę do domu i wymiotę z zamku Mamę i cały ten jej fraucymer. Z tym babskiem jednak, doprawdy, nie dało się nic zrobić!

Nie darzyła sympatią Luisa, a mnie nie lubiła jeszcze bardziej.

Staraliśmy się trzymać od niej z daleka. Oddano nam do dyspozycji jedno skrzydło zamku, w którym zamieszkaliśmy, a do głównej części przychodziliśmy jedynie na posiłki. Luis pomagał w męskich pracach na dworze, ale ta jędza przez cały czas dbała o to, by przydzielano mu najbardziej upokarzające obowiązki. Nie pozwalała nikomu odebrać sobie pozyskanej raz władzy.

Coraz bardziej łamała dumę Luisa.

Do ślubu nie doszło. Wszystkim, z wyjątkiem tej kobiety, było powszechnie wiadomo, że będziemy żyć w grzechu, dopóki ona nie wyznaczy daty udzielenia nam sakramentu. Nie sądziliśmy, że może to trwać długo, doszliśmy do wniosku, że będzie chciała się nas pozbyć. Mówiłam przecież o powrocie do Bayonne, nie zważając już nawet na zamek.

Luis i ja często się kłóciliśmy. Przecież nikt nie będzie mi mówił, co mam robić, zresztą to ja miałam majątek, prawda?

I ten właśnie fakt stanowił niewyczerpane źródło niezgody między nami. Luis wykazywał naprawdę głupią dumę.

Niekiedy miałam go naprawdę dosyć. To doprawdy irytujące, żyć z drugim człowiekiem tak blisko w dzień i w nocy, chyba każdego taka sytuacja doprowadziłaby do szaleństwa.

Ale też się kochaliśmy. I tę sztukę on doskonale opanował.

Potrafiłam robić się okropnie zazdrosna na samą myśl o tym, gdzie mógł się jej nauczyć. On jednak również czasami mi wypominał:

„Wykazujesz się takim doświadczeniem i zaawansowaniem w miłości, jakbyś była starą kokotą”.

I znów zaczynała się kłótnia. Zapewniałam go o swojej niewinności, a on bagatelizował dawniejsze romanse.

Zdarzały się poranki, kiedy aż prychałam ze złości.

A potem stała się ta straszna rzecz, która nigdy, przenigdy nie powinna była się stać.

El Punal wraz z wielką bandą swoich rozbójników najechał zamek. Pragnął chyba odzyskać spadek po Jorge, który miał pomóc w odnalezieniu legendarnego skarbu.

Załoga zamku broniła się naprawdę bohatersko. Ojciec zdjął ze ściany wielki miecz, a kobiety krzyczały jak oszalałe.

Do walki włączył się też Luis, który chciał bronić mego ojca, atakowanego ze wszystkich stron.

Tego nie powinien był robić.

Gdy bowiem El Punal spostrzegł znienawidzonego wroga, natychmiast wydał rozkaz:

„Bierzcie go! Bierzcie El Fuego!”

Wszyscy napastnicy rzucili się na Luisa, który nie miał szans odparcia tak zmasowanego ataku.

Łzy kapią mi na papier, gdy to piszę.

Gdy jednak zobaczyłam, co się stało z Luisem, wyrwałam ojcu miecz z ręki i, wprost wyjąc z gniewu i rozpaczy, rzuciłam się na El Punala. Żaden mężczyzna nie zdołałby zadać mocniejszego ciosu niż ja, tak straszna wściekłość mnie ogarnęła.

Ojciec na ten widok aż usta otworzył ze zdumienia.

Rozbójników, na widok, że ich herszt umiera, nagle jakby ogarnął paraliż i załoga zamku prędko się z nimi rozprawiła.

Nie ma już Luisa. Spoczął w prostym grobie na naszym cmentarzu. Poprosiłam, by kiedyś pochowano mnie przy nim.

Moja macocha nie odzywa się do mnie od czasu, gdy była świadkiem mojego straszliwego ataku. Boi się zwrócić mi uwagę.

Byłam niepocieszona.

Przez jakiś czas.

Mieszkanie w oddzielnym skrzydle pałacu, w zupełnej samotności, stało się straszliwie nudne. Nie miałam nawet do kogo ust otworzyć. Poza tym te trupio blade, spowite w czerń upiory z czasów don Ramira, ci najnędzniejsi słudzy inkwizycji, zaczęli stawać się coraz bardziej natrętni. Rycerze najwyraźniej ze mnie zrezygnowali, z nimi jakoś łatwiej było dojść do porozumienia. Ci natomiast bez przerwy szepczą mi do ucha, że chcą mnie zabrać.

Niekiedy nocą głośno krzyczę.

Nie ma w tym nic przyjemnego. Zaczęłam więc zapraszać do siebie młodszych i starszych mężczyzn, goszczących u ojca. Z początku robiłam to dyskretnie, później zupełnie już przestałam dbać o to, co powiedzą ludzie. Znów znakomicie się bawiłam, czułam się piękna i pożądana. Z całą pewnością nie jestem kobietą jednego mężczyzny, dlaczego więc miałabym marnować wszystkie talenty, którymi Bóg mnie obdarzył, tylko dla jednego? Nie wolno być takim skąpym.

W końcu jednak do mojej macochy doszły słuchy, że przez moją sypialnię przepływa wartki strumień szlachciców, a także mniej szlachetnie urodzonych panów.

Ależ była awantura!

Nie jestem aniołem, lecz wiele trzepotałam skrzydłami.

M. W.

Klasztor Santa Clara de las Montanas, A D. 1637

Ta przeklęta wiedźma mnie oszukała. Nigdy, przenigdy jej tego nie wybaczę!

Atmosfera w Castillo de Ramiro stawała się do tego stopnia napięta, że zdecydowałam się już na powrót do mego domu w Bayonne. Tam byłam bogata, tam mogłam być sobą, tam nie musiałam patrzeć na jej kwadratową brodę i obfity biust. Ojciec wyglądał jak swój własny cień, lecz ja, która znałam go przez całe swoje życie, zorientowałam się, że już planuje się jej pozbyć. Na razie jednak brakowało mu na to siły, a ja nie miałam ochoty dłużej czekać.

Wiadomość o mojej decyzji macocha przyjęła bardzo dobrze i wprost wzruszająco się przejęła, czy aby bezpiecznie dotrę do Bayonne. Załatwiła mi powóz i woźnicę, pozostawało mi jedynie wsiąść, wcześniej uścisnąwszy ojca na pożegnanie.

Wyruszyliśmy.

Woźnica twierdził, że zna drogę na skróty przez pewną górską przełęcz.

Musiałam być jakoś niesłychanie zmęczona, bo właściwie przez całą drogę spałam. Jedynie momentami przed oczyma migotały mi górskie krajobrazy. Woźnica poczęstował mnie jakimś smacznym napojem, mocnym, o niezwykłym, korzennym, nieco gorzkim smaku. Napój trochę mnie oszołomił i zapewne to on właśnie był główną przyczyną mej senności.

Jakąż idiotką się okazałam! Wszak zastosowano tę samą metodę, do której uciekliśmy się, żeby się pozbyć strażników!

Kiedy się obudziłam, zdumiona rozejrzałam się dokoła.

Znajdowałam się w jakiejś ciasnej celi. Na ścianie wisiał krucyfiks, a w suficie widać było brązowe belki. Ubrano mnie w jakiś szorstki, drapiący, gruby worek, a leżałam na twardej zimnej ławie.

Później dowiedziałam się, że znalazłam się w górskim klasztorze, Santa Clara de las Montanas, położonym w Pirenejach w pobliżu granicy francuskiej. To miejsce nie znajdowało się jednak w pobliżu owej górskiej wioski, w której kiedyś mieszkałam. To była dolina, przełęcz; trafiłam w pobliże Cuevas de Brujas, „grot czarownic”.

Doprawdy, bardzo wesołe! Jakbym nie dość miała tych natarczywych upiorów i bez tego nie dających mi spokoju.

O ucieczce nie mogłam nawet marzyć. Klucz do klasztornej furty trzymała przeorysza. Większość czasu spędzałam zamknięta w celi; powiadano, że to ma mnie nauczyć pokory. Tłumaczyłam jej, że może zachować wszystkie moje kosztowności, byle tylko mnie stąd wypuściła, gdyż zdecydowanie nie jest to dla mnie odpowiednie miejsce.

Odpowiedź, której się doczekałam, naprawdę mną wstrząsnęła.

Okazało się, że wszystkie moje bogactwa przepadły. Woźnica zabrał cały bagaż z powrotem na zamek, gdzie ponoć było jego miejsce.

Nie posiadałam się ze złości. Ale cóż, zawsze przecież pozostawał mi dom w Bayonne. Może uda mi się przemycić jakiś list do tamtejszych służących, wezwać ich, by po mnie przybyli…?

Ale nie, to też mi się nie powiodło. Próbowałam, lecz już następnego dnia oddano mi mój własny list i za karę wyznaczono surową pokutę. Byłam tu, by się poprawić, żałować za grzechy, poświęcić się służbie Panu. I jeszcze szorować podłogi!