Don Federico uśmiechnął się półgębkiem.
„Mając w pamięci nasze szczęśliwe dni, przyznajemy ci rację.
Wobec tego decyzja należy do ciebie. Dasz nam znać, gdy nastąpi właściwa chwila”.
Nie mówiąc nic więcej, zniknęli.
Jordi nie ruszał się z miejsca, czując, jak owiewa go chłodny wiatr, ciągnący od gór. Serce przenikała mu radość.
Nareszcie będzie mógł wziąć Unni w ramiona, a jego chłód nie wyrządzi jej krzywdy. Niezmiernie się cieszył, że będzie mógł jej przekazać tę nowinę. Następnego dnia rano, po śniadaniu, kiedy z wysiłkiem pokonali kolejne wzniesienia, spotkało ich naprawdę przykre rozczarowanie.
Ujrzeli zarośnięte wzgórze, nic więcej, chociaż jasne było, że to doskonałe miejsce na budowę średniowiecznej twierdzy. Zamek jednak nie potrafił się oprzeć armatnim kulom ani bombom. A kiedy okoliczni mieszkańcy rozebrali nawet fundamenty, po dawnej świetności nie pozostało już nic.
– Czy tu w ogóle może istnieć jakikolwiek ślad? – spytała Inger.
Pedro rozejrzał się dokoła.
– Gdyby obejrzeć to wzgórze z lotu ptaka… być może udałoby się dostrzec zarys murów zamku. Wiecie, tak jak w Nazca w Peru.
Tam jakiś lud jeszcze przed nastaniem królestwa Inków wytyczył na powierzchni ziemi olbrzymie wzory, linie i figury, które zobaczyć da się wyłącznie z samolotu. Nikt nie rozumie, w jaki sposób mogło to zostać zrobione, w jaki sposób mogli oglądać te wzory z góry, ani też dlaczego je wykonano.
– No właśnie, dlaczego? – powtórzył Jordi. – Czy nie ku czci bogów w niebie i po to, by wskazać im drogę?
– Możliwe, że tak właśnie było.
– Mimo wszystko jednak to niepojęte. Masz rację, Pedro, powinniśmy obejrzeć to wzgórze z lotu ptaka.
Atle przechadzał się, bacznie przyglądając się wszystkiemu.
– Znalazłem parę wyraźnie ociosanych kamiennych bloków! – zawołał nagle. – Ale to chyba wszystko.
Podeszli do niego. Wśród roślinności dostrzegli zarys dwóch kanciastych kawałków muru.
– Są uszkodzone – stwierdził Pedro. – Dlatego nikt ich nie zabrał do budowy domu.
Jeszcze przez chwilę krążyli wokół tego, co musiało niegdyś stanowić Castillo de Ramiro, nie znajdując niczego, co przedstawiałoby jakąkolwiek wartość. Doszli jedynie do wniosku, że znaleźli miejsce, w którym stała kiedyś wieża. Niewiele im to jednak pomogło.
– „Przy zamku” – zacytowała Unni. – Może powinniśmy wrócić do wioski i tam szukać?
– Zaczekajcie chwilę! – poprosił Jordi, który przeszedł na drugą stronę, bardziej odległą od wioski. – Zobaczcie, co to może być?
Natychmiast zbliżyli się do niego, patrząc na to, co im wskazał.
Nieco w dole, a właściwie bezpośrednio pod nimi, oni bowiem stali na występie skalnym, rozciągała się dość szeroka płaszczyzna.
Pedro gwizdnął.
– O ile pamiętacie, to w zamku mieli na piętrze kaplicę. Ale w niej nie można było chować zmarłych.
W dole widniały dwie prostokątne kamienne płyty, wystające wśród krzewów.
– To cmentarz – szepnął Atle cicho. – Częściowo ukryty przez skałę, na której stoimy.
Znaleźli ścieżkę prowadzącą w dół. Sporym łukiem musieli okrążyć wyrosłe tu krzewy i drzewa. W jednym miejscu napotkali poważne problemy, lecz jakoś zdołali zejść.
„Przy zamku…”
– Czy to właśnie mógł mieć na myśli El Punal, mówiąc o kluczu do skarbu? – spytała Unni.
– Możliwe – odparł Pedro. – Oczywiście o kluczu w przenośnym znaczeniu.
– A kto to wie? – roześmiała się Gudrun dość niepewnie, bo na starym cmentarzu panował niezwykły nastrój. – Może znajdziemy prawdziwy klucz?
Odszukali dwa kamienie, które widzieli z góry. Roślinność była tu bujna, prawdziwy cud, że w ogóle cokolwiek wypatrzyli.
Tego dnia słońce skryło się za chmurami.
– Oto i one – oznajmił Atle.
Ogarnęło ich wielkie rozczarowanie. Były to dwie bardzo stare płyty nagrobne, zwietrzałe już, na których cały tekst się zatarł, nie dało się odczytać ani jednej litery.
Inger rozejrzała się dokoła.
– Musiało ich być tu więcej.
– Szkoda, że nie mamy żadnych narzędzi – westchnął Jordi. – Ale kto mógłby przypuścić coś takiego?
Nie bardzo wiedzieli, czego szukają, lecz mimo wszystko coś znaleźli i to było najważniejsze.
– A jeśli to w ogóle nie jest Castillo de Ramiro? – zasiała niepokój Gudrun.
– Nauczyciel twierdził, że to jedyne ruiny zamku w tych okolicach – odpowiedział jej Pedro. – Trzeba jechać naprawdę daleko, by znaleźć następne. Tam zresztą nazwa zamku była znana.
– Chyba coś odkryłam! – zawołała Unni.
Podeszli do niej, Jordi nachylił się, odgarnął ziemię i splątane rośliny, a potem podniósł do góry ciężki krzyż.
– Czy wszyscy w tym miejscu są bezimienni? – prychnęła Unni.
– Rzeczywiście, nie ma żadnego imienia – potwierdził Pedro. – Trudno, szukajmy dalej!
Rozglądali się w pobliżu.
– Au! – zawołał nagle Atle. – Uderzyłem się o jakiś kamień!
Dotarli już do części cmentarza, położonej bezpośrednio pod występem skalnym. Była ona lepiej zachowana, lecz tutaj trawa i krzewinki czuły się najlepiej. Z trudem domacali się czterech grobów umieszczonych w jednym szeregu.
Z zapałem wyrywali zielsko i korzenie. Atle i Jordi musieli zniszczyć nieduże drzewko.
– Coś tu jest! – wykrzyknęła Gudrun, która pomagała Pedrowi oczyścić jedną z kamiennych płyt. – Jakieś litery!
– Increlble! – zawołała Unni. – Niewiarygodne! Co tam widać?
– „Anno Domini 1620”. Kto to może być?
– Jakieś kobiece imię. „Isabel”. Chyba tak, prawda?
– Tak, i jeszcze coś o „Navarra”.
– Jeśli sądzić po szeregu nazwisk, musiała to być jedna z wielu zon Sevastina – domyślał się Pedro. – Szukajmy dalej!
– Boże, jak przyjdzie nam odkopywać wszystkie jego żony… – mruczała pod nosem Unni.
Zabrali się do oczyszczania sąsiedniego kamienia.
– Ten jest starszy – uznał Atle, człowiek wielkiej wiedzy. – Imię jest niemal całkiem zatarte. Czyżby mogło to być „Manuel”? A daty?
„1557 – 1582”.
– Tak! – wykrzyknął Pedro triumfalnym głosem. – To ojciec Jorge i Sevastina! Jesteśmy we właściwym miejscu.
Następny kamień wyróżniał się spośród innych znacznymi rozmiarami. Z całą pewnością stał kiedyś pionowo. A kiedy usunęli wszystko, co zdążyło go porosnąć, ukazał się w całej okazałości łatwy do odczytania napis:
„Conde Sebastian de Navarra y Rioja y Euskadi, 1582 – 1650”.
– No to go mamy! – oznajmił Jordi triumfalnie. – To przecież don Sevastino. Na chrzcie dano mu imię Sebastian. Proszę, proszę, był hrabią! Z pewnością to ostatni człowiek, którego tu pochowano. No, bierzemy się za następną płytę!
Niestety, był to nagrobek jednej z jego żon.
– Kolejne rozczarowanie – westchnęła Inger i zmęczona usiadła.
Wszyscy byli, podobnie jak ona, umazani ziemią, a pod paznokciami mieli czarne obwódki.
– Musi być więcej grobów – mruknęła z uporem Unni, rozglądając się dokoła.
– Z pewnością – przyznał Jordi cierpko. – Ale skrył je las. Unni popatrzyła mu w oczy, uśmiechnęli się do siebie.
Dziewczyna wiedziała już o decyzji rycerzy i w pełni zgadzała się z Jordim. Nie była to dla nich odpowiednia pora, woleli jeszcze zaczekać, aż zostaną sami i zdołają choć trochę zapomnieć o wyczynach Estelli.