– No tak, Sevastino i jego rodzina to z pewnością ostatni mieszkańcy zamku. Potem zamczysko niszczało. Przypuszczam, że nie odnajdziemy tu grobu jego syna, Juana, on zmarł w roku tysiąc siedemsetnym. To już za późno – powiedział Pedro.
Gudrun i Atle nie ustawali w poszukiwaniach. Rozchylali zagradzające drogę krzaki, przedzierali się naprzód.
– Ktoś powinien to uporządkować – mruknęła Gudrun przygnębiona. – Wszak mimo wszystko to poświęcone miejsce i pamiątka dawnych dziejów.
– Tu jest więcej grobów! – zawołał Atle. – Ale cholernie trudno do nich dotrzeć. Zaczekajcie!
– Co jest? – spytał Pedro i wszyscy poszli do Atlego.
– Są jeszcze trzy groby – odparł. – Dwa obok siebie, a trzeci w samotnym dostojeństwie pod skalną ścianą. Jest dość niezwykły.
Bacznie przyjrzeli się temu, co na razie dało się zobaczyć.
– Jeden z tych dwóch jest bardzo skromny – zdziwił się Pedro. – Ten trzeci natomiast, tak jak mówiłeś, dość szczególny.
Jordi i Unni już skupili się na najprostszym z grobów.
– Wyłania się imię – poinformował Jordi ściszonym głosem, choć bardzo podniecony. – Już je prawie mamy! Duże „L”, potem czegoś brak i „S”. Anno Domini 1634.
– Luis – powiedział Pedro cicho. – Właśnie w tym czasie zakłuli go ludzie El Punala.
Unni natychmiast się ożywiła.
– To znaczy, że ten grób obok musi być… Tak, zobaczcie sami!
„.ST.LLA”.
– Estella – szepnęła Gudrun.
Ogarnęło ich dziwne uczucie, nieprzyjemny smutek.
Pozostawał teraz trzeci grób, i ten rzeczywiście był niezwykły.
Wyglądał na nieduży grobowiec, zapadnięty w ziemię.
– Coś tu wyryto – powiedział Pedro. – Czy ktoś jest w stanie to odczytać?
Gudrun i Inger delikatnie zeskrobały warstwę mchu, a może porostów, bo z trudem dawała się usuwać. W końcu jednak ukazał się tekst:
„Fraile Jorge de Navarra. 1581 – 1606. R. I. P.”
– Requiescat in pace. Albo po angielsku: Rest in peace.
Odpoczywaj w pokoju. Fraile znaczy tyle co „mnich, brat” – wyjaśnił Atle.
– Przykro mi, Jorge – powiedział Pedro. – Ale musimy zakłócić twój spokój.
– Ja się usuwam – oświadczyła Unni. – Nie wytrzymam tego.
– Ja również – zawtórowała jej Gudrun.
Usiadły na zwalonym drzewie pod skałą. Dzień od rana był pochmurny, a teraz zaczęła jeszcze kropić delikatna mżawka.
Gudrun zadrżała.
– Mam wrażenie, że nikomu w tej chwili nie jest wesoło.
– Na pewno. Ale dlaczego on ma najwspanialszy grób? Cały grobowiec?
– Jego zwłoki zostały przecież zabalsamowane z myślą o zabraniu ich z klasztoru do domu. Sevastino, jego brat, wiedział, że Jorge posiadł jakąś tajemnicę. Nigdy jej jednak nie odkryto.
– A jak my mamy sobie z tym poradzić czterysta lat później?
– Rzeczywiście, to się wydaje beznadziejne, lecz skoro zaszliśmy już tak daleko, musimy wytrzymać do końca.
Pozostała czwórka zmagała się z zamkiem, uniemożliwiającym dostęp do miejsca spoczynku Jorge. Grobowiec nie mógł być duży, bo w dół prowadziły zaledwie dwa stopnie.
– Ach, gdybyśmy mieli jakieś narzędzie, którym moglibyśmy to wyłamać – westchnął Pedro.
Rozejrzeli się dokoła, lecz nikt nie dostrzegł nic odpowiedniego.
W końcu odezwała się Inger:
– Przecież zabraliśmy ze sobą prowiant. Mam w plecaku otwieracz do butelek.
– Przynieś go! Jeśli wytrzyma, to może…
Zamek z trzaskiem ustąpił. W nos buchnął im dziwny, niemal chemiczny zapach. Nie czuć było przeciągu.
– Grobowiec był szczelnie zamknięty – mruknął Jor – di. – Świetnie! Kto wchodzi do środka?
– Ja w każdym razie się oddalam – oświadczyła Inger i dołączyła do pozostałych kobiet.
Pedro jeszcze zawołał za nią:
– Nie masz przypadkiem w plecaku również kieszonkowej latarki?
Niestety, Inger zaprzeczyła.
– Musi nam więc wystarczyć światło dzienne – zdecydował Pedro. – Zmieścimy się tam wszyscy?
– Najwyżej dwóch.
Do środka wsunęli się Jordi i Pedro. Stojąc przy wejściu, zasłaniali światło i musieli wpełznąć w głąb, najdalej jak tylko było to możliwe.
Znaleźli się w bardzo nisko sklepionej krypcie, w której nie dało się stanąć. Zmarły leżał w czymś w rodzaju trumny ze zmurszałych desek i widać go było zaledwie trochę. Jordi nie chciał patrzeć, miał uczucie, że profanuje grób.
Pedro ujął go za ramię i wskazał kąt grobowca. Jordi skierował tam wzrok.
– Mnisia opończa – szepnął zadziwiony. Przypomniał sobie słowa Sevastina. „Nie wiem, co z nią zrobiłem, gdzieś ją cisnąłem”. Była więc tutaj.
Z nadzwyczajną ostrożnością wynieśli ją na obrusie piknikowym na zewnątrz, świadomi, że przy najlżejszym dotyku stara szata może rozsypać się w pył.
Na szczęście opończa przez tyle lat przeleżała w pomieszczeniu bez dostępu powietrza. Prawdopodobnie nasiąkła również substancjami użytymi do balsamowania.
Nie mieli czasu czekać, aż wrócą do wioski. Możliwe było, że opończa nie wytrzyma trudów transportu w górę do ścieżki, a później w dół ze wzgórza.
Zanieśli ją pod skalny występ, gdzie nie docierał deszcz, wyszukali odpowiednie miejsce, w którym nie było grobów. Tam rozłożyli obrus i rozpostarli na nim stary strój mnicha. Opończa była większa niż obrus, poświęcili więc jeszcze rozmaite chustki do nosa i inne części garderoby, tak, by nie dotykała ziemi.
– Brakuje jednego rogu – stwierdził Atle.
– Tak, widziałem pył w kącie grobowca – odparł Pedro. – Nic się już nie da z tym zrobić. Proszę więc, nie dotykajcie tej krawędzi opończy, bo istnieje ryzyko, że stracimy jeszcze więcej!
Zadbali o to, żeby najwrażliwszy fragment znalazł się na obrusie.
Wyglądało to zresztą dość idiotycznie: wesoła czerwona kratka pod czarnym materiałem opończy.
Uwagę przyciągały duże pionowe otwory kieszeni.
Mnich mógł w nie wsunąć również zmarznięte ręce. Opończa leżała rozpostarta wierzchem do góry. Jordi pytająco popatrzył na Pedra.
– Ośmielimy się zbadać te kieszenie?
– Musimy. W jaki sposób inaczej znajdziemy wskazówkę?
Możesz się zająć jedną, Atle? Ja przeszukam drugą.
Kobiety patrzyły, jak mężczyźni na kolanach z największą delikatnością wsuwają dłonie do kieszeni starej szaty.
– Materiał zachował się całkiem nieźle – zauważył Pedro. – Widocznie był bardzo dobrej jakości.
– No i został zabalsamowany – przypomniał Jordi. Niczego nie znaleźli. Najzupełniej niczego, lecz w tym akurat nie było nic dziwnego. Zapewne w siedemnastym wieku również najpierw przeszukiwano kieszenie.
– Spadek dla ewentualnych dzieci Sevastina – powiedziała zamyślona Inger. – Czyli dla Estelli. Niezbyt imponujący spadek.
Wraz z Gudrun badały załomki kaptura. Bez rezultatów.
Podniosły się zniechęcone. Nagle Unni zadarła głowę.
– Ten krzyk… Poznaję go.
Wszyscy zdrętwieli. Ani Atle, ani Inger nie słyszeli tego wcześniej, lecz natychmiast się domyślili, co to może być.
Krzyk wciąż jeszcze dobiegał z oddali, lecz nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, kto krzyczy. Również rycerze znajdowali się w pobliżu. Siedzieli na koniach i bacznie obserwowali grupę.
„To dopiero! – rzekł don Federico z podziwem. – Znaleźli ją!”
„Tak, znaleźli brakujący kawałek – powiedział don Garcia. – Byle tylko umieli teraz z niego skorzystać”.
„Naprawdę świetnie sobie radzą” – uśmiechnął się przodek Unni.
„Są uparci i bystrzy” – pokiwał głową don Galindo.
„Jestem z nich dumny” – szepnął don Ramiro wzruszony.