Выбрать главу

„Pst! Słyszeliście? Ten krzyk w oddali!”

„Ach, a więc te diabły również tu trafiły! A my nie możemy przestrzec naszych przyjaciół! Jeśli te potwory porwą opończę…”

„To nie ma już żadnej nadziei. Lecz żywi również ich usłyszeli.

Spójrzcie, biorą się do działania! Krzyki się przybliżały.

Kaci inkwizycji z wściekłością nadciągali przez powietrze.

„Mają ją, mają, znaleźli! Co teraz zrobimy?”

„Zabierzmy ją, zabierzmy!”

„Nie krzyczcie tak, bo nas usłyszą, musimy nadciągnąć bezszelestnie”.

„Mogą nas zobaczyć. Najsilniejszy jest bliski śmierci, on może nas widzieć”.

„Ale nic nie jest w stanie zrobić. Opończa należy do nas! Krzyki umilkły. Unni pobiegła jak kozica w górę stromej ścieżki, a pozostali, zdjęci przerażeniem, czekali.

Jordi, któremu zostało jeszcze tylko kilka miesięcy życia, bez trudu dostrzegł przypominające ptaki istoty. Wciąż były daleko, lecz wyraźnie nadciągały w ich stronę. Deszcz ustał, chmury zaczynały się rozstępować, a tu i ówdzie na niebie pojawiały się plamki błękitu.

Właśnie na ich tle widać było wyraźnie wstrętnych czarnych prześladowców.

Unni wróciła z plecakiem, który porzuciła na górze. Potknęła się w najtrudniejszym miejscu, lecz Jordi natychmiast do niej przypadł i pomógł jej wstać. Pędem zbiegli na dół i dołączyli do przyjaciół.

Unni gorączkowo przeszukiwała plecak.

– Wiem, że gdzieś to mam… jest!

– Pospiesz się, zaraz tu będą! – ponaglał ją Jordi.

Unni wyciągnęła znak rycerzy wycięty z kartonu i położyła go na środku mnisiej opończy. Zajaśniał bielą na tle czarnego materiału.

– Amor ilimitado…

Nikt nie zwracał już uwagi na obrus w czerwoną kratkę, wystający spod opończy i szalenie z nią kontrastujący.

– …solamente.

Powietrze rozdarł przenikliwy krzyk. Rozległ się tak blisko, że ci, którzy nie widzieli mnichów, instynktownie schylili się, zatykając uszy rękami. A jeden z głosów zabrzmiał bardziej histerycznie od pozostałych. Tak przeraźliwie, że przenikał do szpiku kości.

Rozległ się szum wiatru i głosy zaczęły się oddalać.

– Znów jednego pokonałaś! – zawołał Jordi. – Zostało już tylko sześciu!

– Tylko sześciu? Phi, to przecież już nic! – udawała chojraczkę dziewczyna, ale głos jej drżał.

Zaraz jednak spoważniała.

– Przecież ja wcześniej mogłam ich widzieć, dlaczego teraz nie?

– Oni potrafią stać się niewidzialni, gdy tak trzeba, lecz nie dla mnie. Ja ich zawsze widzę.

Ponieważ żyjesz w świecie zmarłych, pomyślała Unni przygnębiona.

Przez długą chwilę patrzyli sobie z Jordim w oczy, czując, jak z każdą chwilą ich miłość i tęsknota stale rośnie.

Nagle z tego cudownego transu wyrwał ich ściszony jęk – Patrzcie – szeptała Gudrun. – Spójrzcie tylko! Poszli za jej spojrzeniem. Gudrun wpatrywała się w opończę.

Unni nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wycięty przez nią z kartonu prosty znak, zaczął się jakby żarzyć, jaśnieć i z wolna w samym materiale opończy jął się ukazywać mniejszy identyczny znak. Wyróżniał się lekko, był mały i skromny, a umieszczono go na samej górze przy ramieniu.

– Co, na miłość boską… – zaczął Atle. Pedro już klęczał.

– W tkaninie jest jakiś wzór. Nie jestem w stanie go odróżnić.

Ten nieszczęśliwy nowicjusz w zakonie wtkał w materię cieniutkie delikatne nitki, wplótł je po to, by ewentualne przyszłe dzieci Sevastina mogły coś odczytać. Ale nikt niczego nie zrozumiał. A te nitki są równie czarne jak wszystkie pozostałe. Jak zdołamy…

W tej chwili pod skalny nawis dotarły promienie słońca. Padły też na opończę.

– Ach, mój Boże – szepnęła Inger. – Atle, zrób zdjęcie, prędko, nim to zniknie!

Wydobyto kilka aparatów. Atlego, Gudrun, Pedra. Unni czym prędzej usunęła swój znak z opończy. Przez chwilę rozlegały się tylko trzaski migawek.

Słońce zaszło za chmurę i pod skalnym nawisem na powrót zagościło ponure, szare światło.

A niezwykłe dzieło młodego Jorge, mnisia opończa, jakby zapadła się w sobie. Kiedy Jordi jej dotknął, w rękach rozsypała mu się w pył.

Światło i powietrze zrobiły swoje. Opończa przestała istnieć.

Stali jak sparaliżowani.

– Co się właściwie stało? – zadawała sobie pytanie Gudrun.

– Nie wiem – odparł Pedro pustym głosem. Unni powiedziała ostrożnie:

– Może powinniśmy być wdzięczni tym sługom inkwizycji?

Przecież gdybym nie musiała położyć znaku na opończy, żeby ich odstraszyć, to chyba nigdy byśmy tego nie odkryli, prawda?

– Nie potrafię ci na to odpowiedzieć, Unni – odrzekł Pedro zupełnie martwym głosem. – Na Boga, mam tylko nadzieję, że udało nam się zrobić jakieś dobre zdjęcia.

Gudrun podniosła obrus do góry i strzepnęła z niego drobniutkie, przypominające pył cząsteczki.

– Idziemy już – powiedział Jordi.

– Zaczekajcie chwilę! – poprosiła Unni. – Chciałabym jeszcze coś zrobić.

Podbiegła do krzewu pokrytego różowymi kwiatkami, przypominającymi małe różyczki. Nie znała ich nazwy.

Wróciła potem z naręczem ukwieconych gałązek. Przyjaciele dołączyli do niej, gdy podchodziła do grobu Jorge i kładła na nim prawie wszystkie gałązki. Gudrun pomogła ładnie je ułożyć.

Pedro uczynił przy grobie znak krzyża.

Trzy gałązki Unni położyła na płycie grobowej Luisa, El Fuego.

– On chciał tak dobrze dla wszystkich – szepnęła wzruszonym głosem.

Nie miała już więcej kwiatów, lecz z wahaniem zatrzymała się przy grobie Estelli.

– Nie wiem, co mam powiedzieć – rzekła z żalem. – Sama mówiłaś o sobie, że jesteś ostem wśród róż, ale…

Inger zdążyła już otworzyć plecak Atlego i wyciągnęła z niego sześć puszek piwa.

– Wypijmy za Estellę!

– O, tak, świetny pomysł! – powiedziała Unni z ulgą. Estella zasłużyła na ten toast. Nikt się nie uchylił od wypicia.

W ciszy, która teraz nastąpiła, Jordi podniósł jedną gałązkę z grobu Jorge i położył ją na płycie Estelli.

– Bez jej pamiętnika nie stalibyśmy tu dzisiaj. I ty to przecież wiesz, Unni – dodał ze smutnym uśmiechem. – Osty mają przepiękne kwiaty!

Margit Sandemo

***