Выбрать главу

Nastąpiło to nieco z zaskoczenia, lecz wywołało we mnie niezwykłe uczucie, zaczęłam więc go ssać i byłam w tym momencie gotowa na to, by moja niewinność poszła do diabła.

Sancho jednak był zbyt młody, zanadto rozpalony. Nagle z gardła wyrwał mu się krzyk, a ja miałam usta pełne czegoś obrzydliwego.

Do diabła, co teraz robić? Będąc nowicjuszką w tej dziedzinie, spontanicznie wyplułam wszystko, krzywiąc się z obrzydzeniem.

„Smarkacz! – prychnęłam ze złością. – Nie mogłeś się choć chwilę wstrzymać?”

Sancho ogromnie się zawstydził, a jego duma zwisła bezwładnie.

W tej samej chwili usłyszeliśmy ostry głos ciotki Juany:

„Co ty mówisz? W pokoju Sancha?”

„Mama!” – jęknął nieszczęsny chłopak.

Chyba nigdy dotąd dwie osoby, ogarnięte poczuciem winy, nie ubierały się równie szybko jak my.

Oczywiście nasz pośpiech i tak na nic się nie zdał. Zostaliśmy odkryci. Skandal stał się faktem i mnie jako złej czarownicy, która wodzi na pokuszenie, nakazano powrót do domu.

Bo też i pewnie nią byłam. Najpierw jednak wysłano mnie do kościoła, żebym się wyspowiadała.

A to również ciekawa historia.

Lierbakkene, współcześnie

W drodze do samochodów, którymi mieli pojechać do rodziców Unni, omawiali przeczytany rozdział. Morten był pełen zapału.

– Erotyczne eksperymenty Estelli możemy zostawić w spokoju.

Ale tym razem nawet ja znalazłem pewną wskazówkę.

– No, to słuchamy – życzliwie powiedział Pedro. Człowiek ów znajdował się w tej niezwykłej sytuacji, że gdyby on i Gudrun się pobrali, zostałby przybranym dziadkiem Mortena. Na tę myśl odczuwał wzruszenie, bo sam nigdy nie miał dzieci.

Nieoczekiwanie przez głowę przemknęła mu pewna myśl.

Rycerze wszak wrócili mu zdrowie i obdarzyli go nowym życiem.

Czyżby jednocześnie uczynili go płodnym?

Nie, nie chciał się o tym przekonywać. Miał przecież ponad sześćdziesiąt lat (Gudrun sześćdziesiąt sześć), a pragnął być z nią.

Poza tym nie wierzył, że byłby w stanie towarzyszyć dziecku w długiej drodze ku dorosłości i niezależności. Słabo mu się robiło na samą myśl.

Morten w pełni mu wszystko wynagrodzi.

Były to jedynie szybkie, ulotne myśli. Przemknęły, nim Morten zdążył odpowiedzieć.

– No tak – tłumaczył z zapałem chłopak. – Nie zauważyliście, co się znów pojawiło?

Wszyscy, rzecz jasna, doskonale wiedzieli, o co chodzi, lecz pozwolili powiedzieć mu to na głos. Wiara Mortena we własne siły tak wiele razy ostatnio doznała uszczerbku, że zasłużył na jakieś uznanie.

– Chodzi mi o skarb! Znów mamy tę gadaninę o skarbie! – oświadczył triumfalnie.

– To prawda – odparł Antonio, otwierając drzwiczki samochodu przed Veslą. – To znaczy, że temat skarbu był znany już w czasach Estelli.

– Mam nadzieję, że nikt nie zdołał go odnaleźć – powiedział Morten rozmarzonym tonem, aż Unni ostro zwróciła mu uwagę.

– Nie bądź taki małostkowy i chciwy. Przecież nie jesteśmy poszukiwaczami skarbu!

– Ale taki mały zysk na boku…

– No tak, mój Boże – westchnęła Unni, teraz już z rozmarzeniem.

Gudrun podzieliła się z nią pewnymi obawami.

– Nie sądzisz, że w odwiedziny do twoich rodziców wybieramy się zbyt wielką gromadą?

– Chcą, żebyście przyjechali wszyscy. Życzą też sobie dokładnej relacji z naszych poczynań.

– Jesteśmy im to winni – kiwnął głową Antonio, starając się wsiąść do samochodu tak, by się nie urazić w bolące kolano. Zajął miejsce kierowcy, bo upierał się, że będzie prowadził sam. Vesla dzielnie milczała.

– Wygląda na to, że ten skarb miał wielkie znaczenie – stwierdził Jordi zamyślony. – Ci, którzy o nim mówili, skłonni byli otruć tych, którzy przeszkadzali im w dostępie do niego.

– Nie brzmi to zbyt przyjemnie – podsumował Pedro. – Jeśli wszyscy są gotowi, to jedziemy.

Rodzice Unni w kuchni przygotowywali poczęstunek dla gości.

Matka podała mężowi kilka filiżanek do herbaty dla tych, którzy nie pili kawy.

– Ten Jordi sprawia wrażenie bardzo sympatycznego – stwierdziła Inger Karlsrud. – Tylko czy on nie ma w sobie czegoś dziwnego? Nie mogę pojąć, co to może być.

– Ja także – przyznał Atle Karlsrud. – Ale natychmiast go polubiłem i wydaje mi się, że to odpowiedni człowiek dla Unni.

– O, tak, bez wątpienia. Wystarczy popatrzeć na te spojrzenia, które jej śle. Przecież nie może od niej oderwać oczu. A jednocześnie sprawia wrażenie smutnego.

– Tak. I czy zwróciłaś uwagę na to, że przez cały czas trzymają się stosunkowo z dala od siebie? Mimo to jednak sprawiają wrażenie zakochanych w sobie na zabój.

– Cóż, to rzeczywiście dziwne. Mam nadzieję, że usłyszymy jakieś wyjaśnienie i poznamy wreszcie całą tę szaloną historię.

Gdyby nie ten rycerz, który nas ocalił, to nie wiem, czy w ogóle bym im uwierzyła.

– Zobaczymy. Ogromnie jestem ciekaw. No chodź, wszystko już gotowe.

Unni przyglądała się rodzicom, gdy wychodzili z kuchni. Trochę się wzruszyła. To jej matka i ojciec, których zawsze uważała za prawdziwych rodziców, a jednak nimi nie byli. Unni została zaadoptowana, ale, doprawdy, trudno o lepszych rodziców niż oni.

Matka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Miała niezłe wykształcenie, była pomocą dentystyczną, chociaż teraz bała się o pracę, bo sprzęt stomatologiczny z czasem stał się tak skomplikowany i ograniczył do kilku aparatów, że być może nadejdzie dzień, gdy jej praca okaże się zbędna. Ta myśl bardzo ją gnębiła.

Matka była inteligentna, zdolna i wrażliwa, lecz przy tym wszystkim dość przeciętna. Ojciec potrafił o wiele więcej, był niezwykle skutecznym szefem w swojej pracy, członkiem wielu zarządów i komitetów, udzielał się również politycznie. W dodatku był głęboki.

Cóż za niemądre słowo, ale lepszego nie umiała znaleźć.

– No, to opowiedzcie nam teraz całą historię – poprosił Atle Karlsrud.

Do zabrania głosu wyznaczono Antonia. Cały czas przerywały mu jednak wyjaśnienia przyjaciół, a także bezustanne pytania rodziców Unni. Młodzi ludzie dostrzegali często ukazujący się na twarzach państwa Karlsrud wyraz niedowierzania, zaskoczenia, a nawet przerażenia.

Później, kiedy opowieść dobiegła już końca i omówiono wszystkie najdrobniejsze nawet szczegóły, Karlsrudowie długo się nie odzywali. W pięknym pokoju, w którym słońce dyskretnie świeciło na ulubiony fotel Atlego, zapadła głęboka cisza.

Teraz, gdy w tę historię wtajemniczono nowe osoby, w pewnym sensie została ona trochę sprowadzona na ziemię, i cała grupa nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo nierzeczywiste mogą się wydawać ich przygody.

Inger Karlsrud odezwała się pierwsza:

– Usłyszycie teraz coś, czego nigdy nikomu nie mówiłam, nawet Atlemu. Powiedzieliście, że to przodek Unni, don Sebastian, nawiedził nas we śnie tamtej nocy i ostrzegł przed pożarem. Ale wiecie, wówczas, przed wieloma laty, kiedy Atlemu i mnie powiedziano, że nigdy nie będziemy mogli mieć dzieci, i zdecydowaliśmy się na adopcję, coś się wydarzyło. Wtedy się nad tym nie zastanawiałam, przypomniałam sobie o wszystkim dopiero dzisiaj.

Mąż patrzył na nią zdziwiony, a Inger ciągnęła:

– Pokazano nam sporo zdjęć dzieci z Ameryki Południowej, mogliśmy też to i owo przeczytać o ich pochodzeniu. I wtedy byliśmy już skłonni zdecydować się na czarującą maleńką dziewczynkę. W końcu mieliśmy wybierać pomiędzy nią a zupełnie niedawno narodzoną dziewczynką. Dostaliśmy tylko niewyraźną fotografię maleństwa i powiedziano nam zaledwie kilka słów o jego pochodzeniu. I właśnie wtedy do gabinetu, w którym siedzieliśmy, weszła jakaś kobieta i oświadczyła, że ta śliczna dwuletnia dziewczynka została już wybrana przez nią, że ona była tu pierwsza i miała większe prawo do tego dziecka. Nie chcieliśmy się z tym pogodzić, nastąpiła nieprzyjemna wymiana zdań i wyrzutów, lecz nagle coś zmusiło mnie do popatrzenia na noworodka i wtedy prze – szyła mnie pewność: „Bierzemy tę. Nikt jej nie chce, więc my ją weźmiemy”. Zdołałam przekonać Atlego, i to bez większych problemów. On się ze mną zgadzał i właśnie wtedy to się zdarzyło: nagle odniosłam wrażenie, że jakaś ciemna postać, która stała w drzwiach, po prostu zniknęła. Nie przyglądałam się jej uważnie, właściwie przez cały czas widziałam ją tylko kątem oka i tak naprawdę zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy już zniknęła.