Zapadła cisza. W końcu Unni spytała:
– Sądzisz, że to mógł być don Sebastian?
– Teraz tak myślę, bo tym noworodkiem byłaś oczywiście ty.
– A dziecko miało trafić do Norwegii – dodał Jordi. – To się zgadza. Bo ja skupiłem tutaj wszystkich pozostałych. O Unni nic jeszcze wtedy nie wiedziałem, to znaczy nie wiedziałem, że pochodzi z rodu jednego z rycerzy. Pewnie chcieli również ją ocalić.
Unni uśmiechnęła się cierpko.
– Rycerze są dość wygodni z natury, nie chcą przemieszczać się po całym globie przy wypełnianiu swego zadania.
Atle Karlsrud podniósł głowę.
– Ale wam przecież potrzebna jest pomoc! Dlaczego nie zwróciliście się na policję?
– Nie, nie, policja nie wchodzi w grę – zdecydowanym tonem oświadczył Pedro. – To by się wiązało ze zbytnim upublicznieniem całej sprawy i zapewne by nas wyśmiano. Nie mówiąc już o całych hordach poszukiwaczy skarbów. Lepiej żeby zostało tak, jak jest.
– No tak, pewnie macie rację. Ale tak naprawdę to walczycie z czasem.
– To wiemy aż za dobrze.
– Proponuję więc, żebyśmy w punktach wypisali sobie, co jest jeszcze przed wami, nim zdołacie dotrzeć do jądra tej zagadki w jakimś miejscu na północy Hiszpanii. No, przekonajmy się najpierw, co już mamy! Zabrał się do notowania. Zaczął od wielkiej jedynki.
– Jeden. Przede wszystkim przesłaniające wszystko: AMOR ILIMITADO SOLAMENTE.
– To prawda – podchwycił Antonio. – A po drugie: znak. Wiemy, ze znak i słowa wspólnie są w stanie unicestwić złych mnichów. Ale te słowa muszą również znaczyć coś więcej.
– Tyle opowiadaliście o znakach – wtrąciła się Inger Karlsrud. – Czy moglibyście opisać je dokładniej? Może je dla nas narysować?
– Bardzo chętnie – odparł Jordi. Wyjął długopis.
– Istnieje wiele wariantów tego znaku. Od najprostszego:
T T T T
– … poprzez Mortenowego krasnala:
– … aż do tego, który ja wam narysowałem:
– … i który prawdopodobnie również nie jest idealny, bo przecież rysowałem z pamięci. No i jest jeszcze amulet:
– Wygląda na to, że posiada on pewną moc i zapewne można go znów użyć. Urraca pobłogosławiła go swoimi czarami.
– No i baśnie – westchnęła Gudrun. – Baśnie są ważne. Szkoda, ze tyle z nich straciliśmy.
– Wydaje mi się, że tak czy owak sobie poradzimy – powiedziała spokojnie Unni, a Jordi kiwnął głową.
Pozostali popatrzyli na nich zdziwieni, lecz o nic nie pytali.
– Ten amulet – zaczął Morten. – Co się właściwie z nim stało?
Pomyślałem, że jeśli nikt go nie chce, to może mógłbym ofiarować go Monice?
– Nie spiesz się z tym zanadto – powstrzymywała go babcia Gudrun. – Jest zbyt cenny, by przekazywać go osobie postronnej, a poza tym być może przyda nam się w dalszych poszukiwaniach. Ale gdzie on teraz jest?
Jordi uśmiechnął się.
– Pod opieką Vesli. Chciałem, żeby w tym trudnym czasie ochraniał ją i dziecko.
Vesla wyjęła amulet zza dekoltu i pokazała wszystkim.
– Będę go pilnie strzec. I wcale nie uważam go za swój, został mi jedynie wypożyczony.
– No, tak, oczywiście – mruknął Morten. – To głupi pomysł.
– Wcale nie – odparł Jordi życzliwie. – Miałeś sympatyczny zamiar, ale jak już mówiłem, amulet wciąż jeszcze jest nam potrzebny.
Głos znów zabrał ojciec Unni:
– A więc, po pierwsze: AMOR ILIMITADO SOLAMENTE. Po drugie: znaki. Po trzecie: baśnie, ta odrobina, którą o nich wiemy.
Zły duch na jakiejś górze w lesie i skarb ukryty we wnętrzu góry. No i jeszcze to o „orłach trzech, które wskażą drogę”. Nie dowiedzieliście się niczego o tych orłach?
Pokręcili głowami.
– Racja, za mało mamy danych.
Wszyscy zwrócili uwagę na to, że powiedział „my”, i przyjęli to z uśmiechem. Bardzo przyjemnie było mieć postronnych, pełnych autorytetu sprzymierzeńców. Pedra na Hiszpanię, a Atleto Karlsruda na Norwegię.
– Ale mamy coś jeszcze – powiedział Antonio. – Senne wizje Unni, które na pewno są prawdziwe. Ta jazda na północ, kościelny dzwon i niewielka wioska.
– Wobec tego piszę: Punkt czwarty: wizje Unni. Ale nie możemy jechać do Hiszpanii, mając jedynie takie wątłe nici przewodnie.
Unni i Jordi popatrzyli na siebie. Jordi powiedział spokojnie:
– Wobec tego uważam, że powinniśmy kontynuować czytanie pamiętników szalonej Estelli. Myślę, że czekają tam was pewne niespodzianki.
Rozumiem, że jest pan człowiekiem z ideałami. Lepiej, żeby pan odszedł, dopóki wciąż je pan ma.
M. W.
Pireneje, lipiec, A. D. 1628
Pamiętam, jakby to było wczoraj, ów długi dzień, kiedy miałam opuścić posiadłość stryja Dominga, choć od tamtej pory upłynęły dwa miesiące. Ale wtedy wydarzyło się tak wiele istotnych w moim życiu rzeczy. Oczywiście nie mam na myśli, tej żałosnej sceny w kościele, lecz ją również opiszę, jak wszystko to wszystko!
Klęczałam więc w konfesjonale, w tym maleńkim ciasnym pomieszczeniu, w którym unosił się zapach potu moich poprzedników, nawozu i perfum, a wszystko to tworzyło paskudną mieszankę.
Przez kratki dostrzegałam profil księdza. To był ten, który nigdy na mnie nie patrzył. Typ ascety, mógł mieć około pięćdziesięciu lat.
Nigdy nie widziałam, żeby się uśmiechał. Trochę byłam na niego zła, bo stale całkowicie mnie ignorował. Naturalnie nic mnie nie obchodził, lecz takich rzeczy się nie robi nawet wówczas, gdy z racji sprawowania duszpasterskich obowiązków człowiek uważa się za wywyższonego ponad innymi.
„Wybacz mi, ojcze, bo zgrzeszyłam” – wyznałam bez tchu i z pokorą.
„Nie widziałem cię dotychczas przy konfesjonale. Dlaczego?”
„Jestem gościem na dworze, ojcze. Nie zdążyłam się jeszcze wyspowiadać”.
Usadowił się wygodniej.
„No to słuchamy!”
Jeśli sądził, że usłyszy o moich odwiedzinach w pokoju Sancha, co z pewnością było celem ciotki Juany, skoro wymyśliła całe to wstrętne węszenie w moim prywatnym życiu, to bardzo się pomylił.
Przecież to nie jego sprawa!
Zamiast tego wstąpił we mnie diabeł.
„Jestem ogromnie nieszczęśliwa, ojcze. Moje serce i dusza zwróciły się ku mężczyźnie, z którym nigdy nie będę mogła się związać”.
„Ach, tak?”
„Z tęsknoty za nim płonę we dnie i w nocy. Ta tęsknota dręczy mnie niczym słodki ból, taki jak noże, które wbijają się w ciało i nie dają spokoju”.
„Moje dziecko, nie mówisz chyba o jakimś nieprzyzwoitym uczuciu do żonatego mężczyzny?”
„Ach, nie, ojcze, jest znacznie gorzej!”
Zniżyłam głos i ze wstydem żałośnie szepnęłam:
„To uczucie do ciebie, wielebny ojcze”.
Ksiądz wyprostował się tak gwałtownie, że aż stuknął głową o ścianę. Przez dłuższą chwilę się nie odzywał.