Выбрать главу

Wyprowadzenie w pole Herba Andersona wymagało wprawy i umiejętności. Miał szósty zmysł, który w jakiś niewyjaśniony sposób rozwija się u alkoholików, dziwną intuicję, która nagle może sprawić, że zamglony umysł pracuje z zatrważającą jasnością. Następnego ranka Catherine pilnie wykonywała swe rutynowe czynności, wiedząc, że każde odstępstwo wzbudzi jego podejrzenia. Stała przy kuchennym zlewie i jadła świeżą pomarańczę, kiedy do kuchni wszedł, szurając nogami, Herb Anderson. Owoce zaspokajały jakąś nową potrzebę, którą ostatnio odczuwała, ale ten fakt zdawał się go bawić w złośliwy sposób.

– Znowu ssiesz pomarańcze, co? – rzucił od drzwi. – Dużo ci z tego przyjdzie. Jeśli chcesz coś ssać, wyssij z tego starego Forrestera trochę forsy. Wczoraj się nie spisałaś. Stałaś tam jak kołek, a w ten sposób nic od Forresterów nie wydobędziemy!

– Nie zaczynaj znowu. Powiedziałam, że pójdę z tobą, ale nie będę popierać twoich gróźb. Teraz muszę iść na uniwersytet.

– Najpierw mi powiesz, co dostałaś wczoraj od swojego kochasia!

– Tato, przestań! Po prostu przestań. Nie chcę znowu przez to przechodzić.

– Cóż, musimy przez to przejść, tylko wypiję moją kawę, więc się nigdzie nie ruszaj, dziewczyno. Gdzie, do diabła, jest twoja matka? Czy w tym burdelu człowiek sam musi sobie robić kawę?

– Poszła już do pracy. Sam sobie zrób kawę. Potarł brodę grzbietem szorstkiej dłoni. Catherine wyraźnie usłyszała szelest jego zarostu.

– Zrobiłaś się zarozumiała po rozmowie z tym swoim kochasiem, co? – zachichotał.

Nie próbowała już powstrzymać go przed używaniem określenia „kochaś”. Kiedy to robiła, sprawiało mu to ogromną przyjemność. Zaczął trzaskać aluminiowym ekspresem do kawy, wyrzucając fusy do zlewu i wycierając ręce o swój rozciągnięty podkoszulek. Catherine cofnęła się nieznacznie, kiedy strumień wody uderzył w fusy, rozbryzgując je na wszystkie strony. Znowu zachichotał. Catherine nachyliła się nad zlewem, nadal jedząc podzieloną na cząstki pomarańczę. Stał tak blisko, że poczuła jego odór.

– Cóż, wyrzucisz to z siebie, czy cały ranek będziesz tak stała ssąc pomarańcze? Co ci kochaś powiedział?

Catherine podeszła do kosza na śmieci, stojącego obok starego, obitego pieca kaflowego, pozornie po to, żeby wyrzucić skórkę z pomarańczy, a tak naprawdę dlatego, że nie mogła znieść bliskości ojca.

– Nie chce bardziej ożenić się ze mną niż ja wyjść za niego. Mówiłam ci, że nie będzie chciał.

– Mówiłaś! Ha! Nic mi nie powiedziałaś, ty wywłoko! Musiałem przeczesać cały dom, żeby znaleźć dowód, którego potrzebowałem! Nadal bym nie wiedział, kim jest twój kochaś! Nie myśl, że pozwolę, żeby mu to uszło płazem!

– Mamrotał w kółko to samo: – Powiedziała mi… powiedziała mi, ha! Nic mi, do cholery, nie powiedziała…

– Tato, muszę iść na zajęcia.

– Tato, muszę iść na zajęcia - przedrzeźniał ją płaczliwym głosem, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.

– Jeśli chcesz iść na zajęcia, to najpierw mi odpowiedz! Co on na to, że zrobił ci dziecko?

– Zaproponował mi pieniądze – odpowiedziała, zgodnie z prawdą.

– No, to już lepiej! Ile? Ile, ile, ile! – myślała gorączkowo, jaką sumę wymienić.

– Pięć tysięcy dolarów.

– Pięć tysięcy dolarów! – wybuchnął. – Tak łatwo się nie wykręci. Mój statek dopiero zawinął do portu, a on chce się wykpić marnymi pięcioma tysiącami dolców? Jeden diament z pierścionka jego starej jest wart dziesięć razy tyle!

Catherine powoli odwróciła się do niego.

– W gotówce – powiedziała, zadowolona z pożądliwego światełka, jakie jej słowa zapaliły w jego oczach.

– Co mu powiedziałaś? – Na jego twarzy malował się ów lisi wyraz, którego nienawidziła. Oznaczał, że jego mózg pracuje. Znowu kombinował, jak by tu coś dostać za nic.

– Powiedziałam mu, że z pewnością odwiedzisz jego ojca.

– No, to pierwsza inteligentna rzecz, jaką od ciebie usłyszałem, odkąd tu wszedłem!

– I tak poszedłbyś do niego. Nie zmieniłam jednak postanowienia. Możesz próbować go oskubać, ale ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego, pamiętaj. – To było jej nieugięte stanowisko. Gdyby nagle ustąpiła, z pewnością zacząłby coś podejrzewać.

– Siostro, nie masz nawet takiego rozumu, jaki Bóg dał cholernym kurczakom! – Wziął z kredensu brudną ścierkę i trzepnął nią o skraj zlewu. Ona jednak już dawno zobojętniała na zniewagi ojca, stała więc nieporuszona, pozwalając, by wypłynęła z niego cała złość. – Nie tylko nie masz dość rozumu, żeby nie zajść w ciążę, ale nie wiesz nawet, kiedy twój statek zawinął do portu! Czy ci nie powiedziałem, że właśnie teraz to się stało?

To określenie przyprawiało ją o mdłości, słyszała je wiele razy.

– Tak, tato, mówiłeś mi… tysiąc razy – powiedziała z kpiną, zanim dodała stanowczo: – Nie chcę jednak jego pieniędzy. Mam swoje plany. Obejdę się bez nich.

– Plany – prychnął – jakie plany? Nie myśl, że będziesz żerowała na mnie i wychowywała swojego bękarta tutaj, bo ja na to nie pozwolę! Nie znajduję pieniędzy na ulicy, rozumiesz?!

– Nie martw się, o nic cię nie poproszę.

– Mów, co chcesz, siostro, ale będziesz musiała odwiedzić swojego kochasia i powiedzieć mu, że ma wyłożyć kasę!

– Komu? Tobie czy mnie?

– Nie pogrywaj ze mną, siostro! Cholernie długo czekałem, żeby mój statek zawinął do portu! – Catherine zesztywniała, słysząc znowu to znienawidzone określenie.

– Wiem – skomentowała sucho, ale on i tym razem nie wyczuł jej sarkazmu.

– I teraz to się stało! – Wskazał brudnym palcem na podłogę, jakby na wytartym zielonym linoleum znajdował się garniec złota.

– Kawa ci się wygotuje. Zgaś płomień. Patrzył na ekspres niewidzącym wzrokiem, podczas gdy pokrywka podnosiła się przy każdym pyrknięciu, ale on nie zwracał uwagi na syk i zapach przypalanej kawy. Catherine poczuła nagłą rozpacz, widząc niezmienność tego człowieka i swojej sytuacji w tym domu. Wydawało się, jakby o niej zapomniał, rozmawiał teraz z ekspresem, opierając się o brzeg pieca, mamrocząc litanię, którą w miarę upływu lat powtarzał z rosnącym żarem:

– Tak, proszę pana… długi czas. I zasługuję na to, na Boga.

– Idę. Muszę złapać autobus. Wyrwał się ze swojego majaczenia, spojrzał na nią przez ramię z kwaśną miną.

– Tak, idź. Ale bądź gotowa docisnąć śruby staremu Forresterowi znowu dzisiaj wieczorem. Pięć tysięcy to gówno dla takiego bogatego skurwysyna.

Kiedy Catherine poszła, Herb oparł się o zlew i zaczął sam do siebie szeptać. Często do siebie szeptał. Mówił Herbowi, że świat się uwziął na Herba, a Herb zasługuje na lepszy los, na Boga, i Herb zamierzał się o to postarać! I żadna zarozumiała wywłoka nie pozbawi go tego, co mu się słusznie należy! W jej żyłach płynie kurewska krew jej matki. Zawsze to mówił. I czy mu tego w końcu nie udowodniła, zachodząc w ciążę? To tylko dowodzi, że jest sprawiedliwość. Tak, jest. Catherine była winna, Ada była winna – do diabła, cały cholerny świat był winien, jeśli już o tym mowa.

Nalał sobie następną kawę wzmocnioną whisky, żeby powstrzymać drgawki. Cholerne drgawki, pomyślał, to także wina Ady! Jednak po trzecim drinku był już tak spokojny jak żaba polująca na muchę. Wyciągnął rękę dla potwierdzenia tego faktu. Poczuwszy się lepiej, zaśmiał się na myśl, jaki jest sprytny. Wyczuł, że stary Forrester nie będzie chciał, by jakiś Anderson wiązał się z ich błękitną krwią! Nie minie tydzień a Forrester zapłaci, i to dobrze, żeby mieć pewność, iż nie dojdzie do ślubu pomiędzy jego wysoko urodzonym synem a ciężarną Catherine Anderson z biednej dzielnicy.