Выбрать главу

– Hej, dziewczyny, mamy towarzystwo! – krzyknęła.

Odkurzacz zamilkł. Dziewczyna sortująca magazyny podniosła się z kolan, ta, która odkurzała, zarzuciła sobie ścierkę na ramię i wszystkie natychmiast podeszły do kolumnady.

– Cześć, mam na imię Marie. Szukacie pani Tollefson? – zapytała dziewczyna; jej wygląd pasował do imienia – była bardzo francuska, drobnokoścista, z wesołymi ciemnymi oczami, krótko przystrzyżonymi włosami i zabawną twarzyczką, którą Catherine od razu uznała za słodką.

– Tak, ja jestem Catherine, a to jest Bobbi.

– Witajcie – powiedziała Marie, natychmiast wyciągając rękę najpierw do jednej, potem do drugiej. – Która z was zostaje?

– Ja. Bobbi jest moją kuzynką – przywiozła mnie tutaj.

– Wobec tego witaj. Poznajcie pozostałe dziewczyny. To jest Vicky. – Vicky miała nieciekawą, pociągłą twarz, w której zwracały uwagę jedynie chabrowe oczy. – I Gover. – Gover wyglądała, jakby powinna pilniej się uczyć na lekcjach higieny – miała tłuste włosy, obgryzione paznokcie, niechlujne ubranie. – A ta, która miota się ze ścierką w jadalni, to nasza maskotka, Kruszynka.

Wszystkie były w różnych stadiach ciąży. Catherine zdziwiło jednak najbardziej to, że są takie młode. Z bliska Kruszynka wyglądała jeszcze dziecinniej. Marie sprawiała wrażenie najstarszej z tej czwórki, miała może szesnaście, siedemnaście lat, jednak pozostałe, Catherine była tego pewna, nie miały więcej niż po piętnaście. Co było zadziwiające, wszystkie robiły wrażenie wesołych, witając Catherine ciepłymi, szczerymi uśmiechami.

– Hej, podejdź no tutaj, Kruszynko. Wiesz, gdzie jest Tolly?

– Sądzę, że w biurze.

– Wspaniale. Chodźcie, dziewczyny. – Marie trajkotała jak najęta: – Jak powiedziałam, Kruszynka jest naszą maskotką. Naprawdę nazywa się Dulcie. Pani Tollefson jest fajna. Nazywamy ją Tolly. Jak tylko porozmawiasz z nią, ulokujemy cię gdzieś. Hej, dziewczyny, jadłyście już lunch?

Żadna z opinii na temat tego miejsca nie pasowała do tego, co Bobbi zobaczyła. Cztery poznane już dziewczyny emanowały wprost dobrą wolą i siostrzanymi uczuciami. Sprawiały wrażenie szczęśliwych, pracowitych i pomocnych. Idąc za Marie podskakującą wzdłuż korytarza, który prowadził na tyły domu, Bobbi przestała się martwić o Catherine. Doszły do małego pokoju pod schodami, kiedyś zapewne dla służby. Był równie wygodny jak salon, tylko bardziej zagracony. Znajdowały się w nim biurko, półki z książkami i sofa pokryta patchworkową narzutą w odcieniach rdzy i pomarańczy, nadająca pomieszczeniu domowy charakter. Przez otwarte okiennice wpadało południowe słońce, wprost na ogromną paproć wiszącą nad biurkiem.

– Hej, znowu coś zgubiłaś, Tolly? – zapytała Marie jakąś kobietę przeszukującą głębiny otwartej szuflady biurka.

– Nic ważnego. Pewnie się znajdzie. To tylko moje pióro. Ostatnim razem, kiedy Francie je sobie pożyczyła, wrzuciłam je do dolnej szuflady. Chyba będę musiała poczekać, aż mi powie, gdzie tym razem schowała to diabelne pióro.

– Hej, Tolly, mamy towarzystwo. Siwa głowa uniosła się gwałtownie znad stosu książek.

Bobbi ujrzała płaską, zwyczajną twarz kobiety w średnim wieku, ze zmarszczkami w kącikach oczu i wokół ust.

– Och, Boże, teraz mi to mówisz? – uśmiechnęła się i dodała: – Cóż, Catherine, nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie, powiedziałabym dziewczętom, żeby cię wyglądały i wniosły twoje rzeczy.

– Zajmiemy się tym, kiedy będziesz z nią rozmawiała – zaproponowała Marie – jeśli pokaże nam, gdzie zostawiła samochód. Będę jej siostrą – powiedziała Marie, zbierając się do wyjścia.

– Wspaniale! – wykrzyknęła kobieta. – Catherine, zazwyczaj jedna z mieszkanek pomaga nowej dziewczynie, pokazuje jej, gdzie co jest, mówi, jaki jest harmonogram prac, o jakich porach są podawane posiłki, tego typu rzeczy.

– I wtedy stają się dla siebie siostrami – dodała Marie.

– Chcesz mnie za siostrę?

– Ja… – Catherine zdawała się dusić od nadmiaru tej życzliwości, której się nie spodziewała, przynajmniej nie w tak bezpośrednich przejawach. Wyczuwając wahanie Catherine, Marie ujęła jej dłoń.

– Posłuchaj, wszystkie przez to przeszłyśmy pierwszego dnia, każdy potrzebuje odrobiny moralnego wsparcia, nie tylko dzisiaj, ale zawsze wtedy, kiedy czuje się zdołowany. Dlatego wszystkie tutaj jesteśmy siostrami. Polegam na tobie, a ty polegasz na mnie. Po pewnym czasie stwierdzisz, że jest to prawie dom, prawda, Tolly? – zaszczebiotała do pani Tollefson, która sprawiała wrażenie, jakby przywykła już do takich scen. W najmniejszym stopniu nie wydawała się zaskoczona, że Marie trzyma Catherine za rękę. Ta, która nie trzymała za rękę żadnej kobiety, odkąd przestała się bawić skakanką i grać w klasy, była najbardziej zakłopotaną osobą w pokoju.

– W porządku – odparła pani Tollefson. – Masz szczęście, Catherine, że Marie cię zaadoptowała. Jest jedną z naszych najsympatyczniejszych mieszkanek.

Puszczając rękę Catherine, machając dłonią w stronę pani Tollefson, Marie zbeształa ją:

– Och, mówi tak pani o każdej z nas. Chodź, Bobbi, ulokujemy Catherine w jej pokoju.

Kiedy wyszły, pani Tollefson zaśmiała się cicho i zagłębiła w fotelu przy biurku.

– Och, ta Marie to żywe srebro. Polubisz ją, jak sądzę. Usiądź, Catherine, usiądź.

– Czy wszystkie zwracają się do pani „Tolly”?

Kobieta była niedbale ubrana i promieniała przyjaznym ciepłem, które rozgrzewało Catherine. Miała na sobie spodnie w żakardowy wzór, zdecydowanie niemodne, obcisłą nylonową bluzkę i stary rozpinany sweter, który już dawno przybrał kształty obfitych piersi i ciężkich ramion pani Tollefson. Ogólnie mówiąc, Esther Tollefson była bardzo źle ubraną kobietą, ale brak stylu w ubiorze nadrabiała serdecznością.

– Nie, nie wszystkie – odparła. – Niektóre mówią do mnie „Tolly”, inne zwracają się „hej, ty”, a jeszcze inne unikają mnie. Jeszcze inne nie zostają tu na tyle długo, by wiedzieć, jak się nazywam. Takie zdarzają się jednak rzadko. Niektóre z nich myślą o mnie jak o strażniczce, ale większość uważa mnie za przyjaciółkę. Mam nadzieję, że ty także będziesz do nich należeć. – Catherine skinęła głową, niepewna, co powiedzieć. – Widzę, Catherine, że jesteś zakłopotana, ale to nie ma sensu. Teraz musisz myśleć tylko o swoim zdrowiu i zdrowiu swojego dziecka. Będziesz musiała zadecydować, co zrobić ze swoim życiem, kiedy już się urodzi. Spotkasz młode kobiety, które przybyły tutaj z tego samego powodu co ty: urodzić dziecko poza związkiem małżeńskim. Nie zmuszamy cię, Catherine, do przyjęcia jakiejkolwiek roli, nie przyczepiamy etykietek ani nie oceniamy decyzji, jakie podejmiesz. Mamy jednak nadzieję, że spędzisz ten czas, myśląc o swojej przyszłości. Musisz wiedzieć, od czego zaczniesz, kiedy opuścisz Horizons. Do naszych celów potrzebujemy pewnych wstępnych informacji. Cokolwiek nam powiesz, pozostanie oczywiście całkowicie poufne. Ściśle będziemy strzec twojej prywatności. Wszystko jasne, Catherine?

– Tak, oczywiście. Nie chcę, by moi rodzice dowiedzieli się, gdzie jestem.

– Nie muszą. To zależy od ciebie.

– Pozostałe informacje… – Catherine przerwała, patrząc na kartę informacyjną, na miejsce, gdzie widniało „Nazwisko ojca dziecka”.

– Wypełnij teraz tylko to, co chcesz. Jeśli z upływem czasu będziesz chciała coś dodać – cóż, formularz jest tutaj. Przez te pierwsze dni chcemy, żebyś skoncentrowała się głównie, że tak powiem, na odzyskaniu równowagi. W odpowiednim czasie podejmiesz decyzje co do przyszłości. Zobaczysz, że rozmowa z innymi dziewczętami bardzo ci pomoże. Każda z nich ma inne poglądy. Może są wśród nich takie, które ogromnie ci pomogą. Moja rada brzmi, byś pozostała otwarta na wsparcie, jakiego zechcą ci udzielić. Nie zamykaj się przed nimi, bo być może ty sama będziesz mogła im pomóc. Wkrótce przekonasz się, o czym mówię.