Выбрать главу

– Czujesz jednak, że będziesz zmuszona do porzucenia studiów?

Catherine parsknęła kpiąco.

– Kto by tak nie czuł w podobnych okolicznościach? Łagodny wyraz twarzy towarzyszył cichemu głosowi Tolly.

– Może powinnyśmy porozmawiać o tym, skąd przychodzisz, gdzie jesteś i dokąd zmierzasz.

Catherine westchnęła i ze znużeniem opuściła głowę.

– Już nie wiem, dokąd zmierzam. Kiedyś wiedziałam, ale teraz nie jestem pewna, czy tam dotrę.

– Myślisz o tym dziecku jak o przeszkodzie.

– Tak, jeszcze nie potrafię powiedzieć, czy go chcę.

– Może podjęcie decyzji okaże się łatwiejsze, gdy razem przyjrzymy się twojej sytuacji. – Głos pani Tollefson doskonale nadawałby się do recytowania poezji. – Uważam, że musimy się zastanowić, co zrobić, żeby dziecko nie pokrzyżowało twoich planów.

Och, Boże, zaczyna się. Catherine zagłębiła się w poduszki sofy, pragnąc na zawsze zapaść się w jej otchłań.

– W którym miesiącu jesteś, Catherine?

– Trzecim.

– Miałaś więc trochę czasu, by się już nad tym zastanowić.

Łagodnie uśmiechnięta kobieta przyglądała się, jak na szyi Catherine pojawiają się żyły, kiedy dziewczyna, nadal mając zamknięte oczy, z trudem przełyka ślinę.

– Niewystarczająco. Mam trudności… z myśleniem o tym. Stale oddalam to od siebie, jakbym podświadomie liczyła na to, że pojawi się ktoś, kto za mnie podejmie decyzję.

– Wiesz jednak, że tak się nie stanie. Wiedziałaś o tym, kiedy przyjechałaś do Horizons. Od chwili kiedy podjęłaś decyzję o nieprzerywaniu ciąży, wiedziałaś, że musisz podjąć następną decyzję.

Catherine pochyliła się do przodu i upierała się dziecinnie:

– Ale ja chcę obu rzeczy, studiów i dziecka. Nie chcę zrezygnować ani z jednego, ani z drugiego!

– Porozmawiajmy więc na ten temat. Czy sądzisz, że masz dość siły, by być matką i studentką?

Po raz pierwszy Catherine nastroszyła się:

– A skąd mam to wiedzieć? – Wyrzuciła przed siebie ręce, po czym opadła na sofę z głupią miną. – Prze… przepraszam.

Pani Tollefson uśmiechnęła się.

– Nic się nie stało. To normalne i zdrowe, kiedy człowiek się złości. Dlaczego miałabyś się nie złościć? Dopiero co zaczęłaś nadawać sens swojemu życiu, kiedy nastąpiła ta poważna komplikacja. Kto by się nie złościł?

– W porządku, przyznaję, jestem… jestem wściekła!

– Na kogo? Zdziwienie wygięło w łuk jasne brwi Catherine.

– Na kogo? – Pani Tollefson czekała cierpliwie, aż Catherine znajdzie odpowiedź. – N a… na siebie? – powiedziała Catherine sceptycznie, niepewnym głosem.

– I?

– I… – Catherine przełknęła ślinę. Bardzo ciężko przyszło jej to powiedzieć. – I na ojca dziecka.

– Na kogoś jeszcze?

– A kto jest jeszcze? Na długą chwilę zapadła cisza, po czym starsza kobieta podsunęła:

– Na dziecko?

– Na dziecko? – Catherine sprawiała wrażenie wstrząśniętej. – To nie jego wina!

– Oczywiście, że to nie jego wina. Myślałam jednak, że tak czy owak możesz być na nie zła za to, że przez nie musisz myśleć o rzuceniu studiów, a przynajmniej o ich przerwaniu.

– Nie jestem taką osobą.

– Może nie teraz, ale jeśli twoje dziecko uniemożliwi ci dokończenie studiów, co wtedy?

– Zakłada pani, że nie mogę mieć jednego i drugiego?

– Catherine zaczęła popadać we frustrację, podczas gdy pani Tollefson pozostawała spokojna, niewzruszona.

– Wcale nie. Jestem jednak realistką. Mówię ci jedynie, że będzie to trudne. Osiemdziesiąt procent kobiet, które zachodzą w ciążę, zanim ukończą siedemnaście lat, nigdy nie kończy szkoły średniej. T e n procent jest wyższy w przypadku kobiet w starszym wieku, które muszą płacić wysokie czesne za studia.

– Są przecież żłobki – rzuciła Catherine obronnym tonem.

– Które nie przyjmują dzieci, dopóki sikają one w pieluchy. Wiedziałaś o tym?

– Rzeczywiście chce mi pani pokazać same czarne strony, prawda? – oskarżyła Catherine panią Tollefson.

– To są fakty – ciągnęła pani Tollefson. – A ponieważ nie jesteś dziewczyną, która będzie polować na mężczyznę, szukając w tym rozwiązania swojego problemu, czy możemy zastanowić się nad jeszcze jednym wyjściem?

– Tak, proszę – rzuciła wyzywająco Catherine.

– Adopcja. Dla Catherine to słowo zabrzmiało równie przygnębiająco jak marsz pogrzebowy, pani Tollefson ciągnęła jednak dalej.

– Powinniśmy rozpatrzyć taką ewentualność jako bardzo rozsądne i dostępne rozwiązanie twojego problemu. Bez względu na to, jak trudna będzie to dla ciebie decyzja – a po twojej minie widzę, jak cię to denerwuje – na dłuższą metę może to być najlepsza droga zarówno dla ciebie, jak i dla dziecka. – Pani Tollefson mówiła dalej jednostajnym głosem, opowiadając o powodzeniu adoptowanych dzieci, aż Catherine skoczyła na równe nogi i odwróciła się do niej tyłem.

– Nie chcę tego słuchać! – Ściskała mocno dłonie.

– To takie… takie zimne! Bezdzietne pary! Rodzina zastępcza! Te określenia są… – Ponownie odwróciła się twarzą do pani Tollefson. – Czy pani nie rozumie? To tak, jakbym oddała moje dziecko sępom!

Mówiąc to, Catherine czuła, że jej określenie jest niesprawiedliwe. Miała jednak mocne poczucie winy i bała się. W końcu znowu się odwróciła i powiedziała cicho: – Przepraszam.

– Reagujesz naturalnie. Spodziewałam się tego. – Wyrozumiała kobieta pozwoliła Catherine na odzyskanie równowagi, jednak jej obowiązkiem było jasne przedstawienie stojących przed dziewczyną wyborów, dlatego też dalej ciągnęła swój wywód.

Catherine dowiedziała się, że zazwyczaj adoptowane dzieci znakomicie się rozwijają, że są równie dobrze, jeśli nie lepiej, przystosowane do życia jak dzieci, które wychowują się ze swoimi naturalnymi rodzicami, że w rodzinach zastępczych prawie nigdy nie zdarzają się przypadki znęcania się nad dziećmi, że rodzice, którzy adoptują dzieci, mają dochody powyżej średniej, że adoptowane dziecko ma lepszą szansę zdobycia wykształcenia uniwersyteckiego niż dziecko wychowywane przez niezamężną matkę.

Catherine miała uczucie, że na skroniach zaciska się jej ciasna obręcz. Opadła na sofę, odchylając głowę w tył, ogarnięta przemożnym zmęczeniem.

– Sugeruje pani, żebym się poddała – powiedziała Catherine, wpatrując się w migocący refleks na suficie.

– Nie… nie. Jestem tutaj po to, żeby pomóc ci podjąć decyzję, żebyś wybrała to, co jest najlepsze dla ciebie, a w konsekwencji dla twojego dziecka. Jeśli nie pokażę ci wszystkich otwartych dla ciebie dróg i wszystkich, które mogą się przed tobą zamknąć, będzie to znaczyło, że niedokładnie wykonuję swoją pracę.

– Ile mam czasu na podjęcie decyzji? – zapytała Catherine szeptem.

– Catherine, staramy się nie ograniczać czasem, co brzmi trochę paradoksalnie, skoro każda ze znajdujących się tutaj młodych kobiet przebywa przez określony czas. Nie wolno ci jednak podejmować żadnych decyzji, dopóki dziecko się nie urodzi, a ty nie odzyskasz równowagi.

Catherine rozważyła to, po czym wylała swe obawy w potoku słów:

– Czy rzeczywiście tak się stanie? Czy będę żywiła niechęć do dziecka, jeśli przez nie będę zmuszona przerwać studia? Pragnę jedynie dla niego przyzwoitego życia, żeby nie musiało żyć w takim domu, w jakim ja musiałam żyć. Postanowiłam zdobyć wykształcenie uniwersyteckie, żeby to sobie zapewnić. Wiem, że to co pani powiedziała, jest prawdą, i że będzie mi ciężko. Dziecko powinno jednak być otoczone miłością, a nie sądzę, by ktokolwiek mógł je kochać tak bardzo jak matka. Jeśli pieniądze są problemem, oddanie dziecka z tego powodu wydaje mi się potwornością.