Выбрать главу

– Nie dadzą nam spokoju i nie zadowolą się dwoma szybkimi pocałunkami, czego połowa z nich nie widziała.

Szybki pocałunek, pomyślała w popłochu. Czy to, jak całowali się ostatnim razem, on nazywa szybkim pocałunkiem?

Był to dawny zwyczaj, o którym Catherine nie wiedziała. Pierwszy pocałunek stanowił część ceremonii ślubnej. Drugi ją zaskoczył. Ten jednak – ten był czymś zupełnie innym. Oczekiwano po nim prawdziwego uczucia.

Za plecami usłyszała niewinny głos Claya:

– Pani Forrester? Catherine wyobraziła sobie jego twarz, uniesioną kpiąco brew i kąciki ust. Nie miała wyboru, zaśmiała się więc nerwowo, jak tego po niej oczekiwano, i wstała. Tym razem nie udało się jej wymigać z całej sprawy, kiedy Clay naśladował Rudolfa Valentino. I zrobił to z zapałem! Przycisnął obie jej ręce do boków, przechylił głowę w bok, a jej – lekko do tyłu, aż pomyślała, że wyląduje na podłodze. Nie miała się czego przytrzymać, więc uchwyciła się marynarki na jego plecach. Gdy jego język penetrował jej usta, wszyscy zgromadzeni w pokoju gwizdali, wyli i jeszcze głośniej stukali w kieliszki, aż Catherine miała wrażenie, że umrze z ekstazy. Nic takiego się jednak nie stało. Wypuścił ją w końcu z objęć, wyprostował się i zaśmiał w oczy na użytek gości, trzymając ją lekko w pasie, biodrem dotykając jej biodra.

– Cały Valentino – powiedziała z uśmiechem.

– Podobało się im – odparł poprzez wybuchy aplauzu. Gdyby komuś chciało się czytać z warg, Catherine była pewna, że odczytałby słowa Claya jako: „Podoba mi się to”. Przytrzymał ją jeszcze przez chwilę w tym swobodnym luźnym uścisku. Z daleka sprawiali wrażenie zauroczonej sobą młodej pary. Clay nawet zakołysał nią raz, po czym znowu nachylił się i szepnął jej do ucha: – Przepraszam.

Zanim jednak zdążyła się zastanowić nad jego słowami, zjawił się fotograf. Chciał, by pozowali mu do zdjęcia, karmiąc się nawzajem. Poczuła zakłopotanie, widząc w otwartych ustach Claya błyszczący koniuszek jego języka, który tak niedawno znajdował się w jej ustach.

Przyjęcie trwało. Catherine nie mogła jednak zjeść już ani kęsa. Clay dolał jej szampana, a ona rzuciła się na niego łapczywie, jak żeglarz, który rzuca się w morze z płonącego statku. Poczuła lekkość i wirowanie w głowie.

Znowu zaczęto uderzać w kieliszki i Clay wstał, pociągając ją za ramię. Tym razem poszło łatwiej, szampan uderzył jej do głowy i pozbyła się wszelkich zahamowań, i gdy Clay całował ją, poczuła mrowienie na plecach. A niech im tam, pomyślała panna młoda, dajmy im to, na co czekają, i zapomnijmy o całej sprawie. Tak więc włożyła w to trochę więcej serca – nie mówiąc o języku, który znalazł równorzędnego partnera w ustach Claya. Posunęła się nawet do tego, że czule głaskała go po głowie, jakby w oszołomieniu, ale i zachwycona własną śmiałością.

Clay zaśmiał się jej w oczy.

– Dobra robota, pani Forrester.

– Pańska również, panie Forrester. – Zbyt jednak była świadoma jego bioder ocierających się o nią przez aksamit sukni i tego, że lekko zaokrąglonym brzuchem dotyka jego brzucha. – Nie powinieneś mi już dolewać szampana.

– A niby dlaczego? – Wykrzywił się zabawnie, znacząco unosząc brew. Delikatnie przesunął w dół dłonie, opierając je na jej biodrach. Catherine zastanawiała się, czy to wyobraźnia płata jej figla, czy też rzeczywiście na chwilę przysunął się bliżej? Doszła jednak do wniosku, że to wyobraźnia. W końcu odgrywał przedstawienie – tak jak i ona – na użytek wszystkich gości.

Na szklanym wózku wjechał weselny tort. Był to wielopiętrowy twór ze żłobionymi kolumnami, gołąbkami, trzymającymi wstążki w swych cukrowych dziobkach, i wywołał głośne westchnienie podziwu, które sprawiło Angeli ogromną przyjemność. Ręce Claya i Catherine zostały związane na nożu ogromną kokardą z białego jedwabiu. Zabłysły flesze, nóż przeciął tort, a pannę młodą pouczono, że ma nakarmić pana młodego. Clay nie tylko zjadł tort, ale zlizał lukier z jej palców, podczas gdy jego szare oczy zwęziły się w uśmiechu. Catherine miała niegrzeczne myśli i szybko odwróciła wzrok.

– Mmm… ale słodkości – powiedział.

– To niedobre dla zębów – uśmiechnęła się do niego – i jak powiadają, wywołuje nadmierną aktywność.

Clay cofnął się i roześmiał szczerze, po czym ponownie usiedli przy stole.

– Zróbmy jeszcze zdjęcie, kiedy pan młody karmi pannę młodą – zaproponował fotograf.

– Do ilu jeszcze zdjęć musimy pozować? – zapytała Catherine, zakłopotana, ale już nie tak niechętna tej grze.

– Będę grzeczny – powiedział Clay. Jednak w kącikach jego ust i oczu pojawił się ten sam diabelski wyraz. Uniósł kawałek tortu, a ona wzięła go do ust, poczuła smak cukru, przełknęła, ale Clay stał nadal i czekał z oblepionymi lukrem palcami.

Z uśmiechem słodkim jak cukierek Catherine powiedziała:

– To się robi rubaszne. – Zdobyła się jednak na to, by possać koniuszek jego palca, stwierdzając, że jest lekko słony.

– Nasi goście uważają, że jest to zabawne.

– Pan, panie Forrester, jest niewybaczalnie słony. W tej jednak chwili pochwyciła skierowany na nich wzrok jasnych, wszechwiedzących oczu Elizabeth Forrester, i pomyślała, że staruszka coś podejrzewa.

Wszyscy spoważnieli, kiedy powstał Claiborne, by oficjalnie przyjąć Catherine do rodziny. Podszedł do niej, uścisnął ją i pocałował tak, żeby wszyscy to widzieli. Clay siedział poważny, z łokciami opartymi o stół, i przyglądał się tej scenie, nieświadomie pocierając wargi wskazującym palcem. Następnie wstał i uścisnęli sobie z ojcem ręce. Kiedy Clay usiadł, wszyscy zaczęli klaskać.

– Namyśliłam się, nalej mi jeszcze kieliszek – powiedziała Catherine. – I uśmiechnij się. Twoja babka Forrester obserwuje nas.

– A więc to dla niej, i dla mamy, i ojca – powiedział Clay i palcem uniósł brodę Catherine, po czym złożył na jej ustach lekki pocałunek. Sięgnął po butelkę szampana. Jednak jego uśmiech i wesoły nastrój nie powróciły.

Po obiedzie zaczęły się tańce. Catherine poznała innych krewnych Claya i z każdym z nich spędziła trochę czasu. Zabawiła też chwilę z matką, wujem Frankiem i ciotką Ellą. Wieczór nieubłaganie miał się ku końcowi i z każdą mijającą minutą wzrastały obawy Catherine.

Stojąc z Bobbi w salonie, dostrzegła Claya w holu. Stał z niezwykle piękną dziewczyną której kasztanowe włosy spływały do połowy pleców. W ręce trzymała kieliszek szampana z taką swobodą, jakby się z nim urodziła. Uśmiechnęła się do Claya i odrzuciła włosy do tyłu, one jednak w zachwycający sposób opadły jej znowu na policzek. Następnie objęła go za szyję ręką w której trzymała smukły kieliszek, uniosła swoje usta ku jego ustom i pocałowała go. Clay mówił coś do dziewczyny, wpatrując się w jej oczy z wyrazem przeprosin, widocznym w każdym rysie jego twarzy. Catherine okłamywałaby się, gdyby twierdziła, że kiedy uścisnął ramię owej nieznajomej, nie była to pieszczota. Na odchodnym pochylił się, by złożyć niespieszny pocałunek na jej gładkim policzku. Catherine szybko odwróciła wzrok.

– Kim jest ta dziewczyna, która stoi z Clayem? – Bobbi spojrzała w tamtą stronę i uśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy. – To ona, prawda? – dopytywała się Catherine. – To Jill Magnusson.

– Tak. No i co z tego?

– Nic. Catherine nie mogła powstrzymać się, by nie zerkać w tamtą stronę. Clay stał odprężony, z jedną ręką w kieszeni spodni. Jill wsunęła mu dłoń pod ramię i przytuliła się do niego. Takiej dziewczynie wszystko uchodziło i zawsze wyglądała szykownie, a nie tandetnie. Teraz przyłączył się do nich jakiś starszy mężczyzna i Jill Magnusson uśmiechnęła się do niego, nie puszczając ramienia Claya.