– Lepiej się czujesz? – zapytał, gdy weszli do salonu.
– Tak, nie zdawałam sobie sprawy, jaka byłam głodna. Odwaliliśmy dzisiaj kawał roboty.
Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Clay zaczął się przeciągać, skręcając w pasie, z łokciami uniesionymi w górę.
Catherine poczuła panikę. Czy powinna po prostu wyjść, czy też zaproponować, że pościeli mu łóżko?
Odezwali się oboje równocześnie.
– No cóż, musimy wstać…
– Czy mam… Catherine nerwowo zatrzepotała rękami, dając mu znak, żeby przemówił, ale on w tym samym czasie zrobił gest, żeby to ona się odezwała.
– Pościelę ci – powiedziała.
– Pokaż mi tylko, gdzie jest pościel, a ja sam to zrobię. Unikając jego wzroku zaprowadziła go po schodkach do schowka z pościelą. Kiedy sięgała na najwyższą półkę, on pospiesznie zaproponował:
– Pozwól, że ja to zrobię. Poruszył się szybko i uderzył ją w plecy, zanim zdołała się cofnąć. Omal nie zrzucił jej kołdry na głowę. Catherine zdjęła z półki komplet prześcieradeł i poszewek i położyła mu na kołdrze, którą trzymał w rękach.
– Zostawiłam ci pościel w beżowobrązowe wzory. Ich oczy na krótką chwilę spotkały się.
– Dzięki.
– Wyciągnę ci poduszkę. – Rzuciła się, żeby to zrobić.
Mieli jednak tylko dwie poduszki, które leżały na ich małżeńskim łożu, obleczone już w powłoczki w białe kwiatki. A potem wszystko potoczyło się nie tak, ponieważ Clay sięgnął po poduszkę, a kołdra wysunęła się jej z rąk i spadły z niej opakowane w plastik prześcieradła, a ona rzuciła się, żeby je złapać i wtedy ich palce się spotkały, a cała pościel wylądowała na podłodze u ich stóp.
Clay ukląkł i zaczął ją szybko zbierać, a ona schroniła się w zaciszu sypialni. Przebierała się właśnie w koszulę nocną, gdy wszedł, już w piżamie. Przedtem grzecznie zapukał do drzwi, a ona pozwoliła mu przejść obok siebie i zabrać pościel.
Usiadła na skraju łóżka, czekając, aż on pierwszy pójdzie do łazienki. Widocznie jednak siedział na dole i myślał, że ona zrobi to samo. Naturalnie oboje w tym samym czasie podjęli decyzję. Catherine zamarła na środku holu, a Clay w połowie schodów. Widząc niezdecydowanie swej młodej żony, sam nie zmienił zamiaru. W łazience przyglądał się jej wilgotnemu ręcznikowi na wieszaku, otworzył szafkę i zobaczył mokrą szczoteczkę do zębów. Położył swoją obok, wziął buteleczkę z witaminami, z zastanowieniem studiował nalepkę, po chwili odłożył ją na półkę.
Catherine usłyszała, jak Clay gasi światło w łazience, po czym cicho puka do drzwi.
– Catherine? Z drżącym sercem zapytała:
– Co?
– O której godzinie zazwyczaj wstajesz?
– O wpół do siódmej.
– Nastawiłaś budzik?
– Nie, nie mam budzika.
– Wobec tego obudzę cię o wpół do siódmej.
– Dziękuję. Catherine wpatrywała się w jaśniejszą plamę drzwi.
– Dobranoc – powiedział w końcu Clay.
– Dobranoc. Włączył taśmę, bo dobiegały ją dźwięki muzyki. Nadal, nie spała, kiedy taśma się skończyła. Usłyszała jeszcze, jak Clay idzie do kuchni napić się wody.
ROZDZIAŁ 21
Sposób, w jaki wykonywali jakieś czynności po raz pierwszy, niepostrzeżenie stawał się stałym zwyczajem. Clay pierwszy korzystał rano z łazienki, ona – wieczorem. Ubierał się w ich sypialni, kiedy Catherine brała prysznic, a gdy ona się ubierała, on w tym czasie składał swoją pościel. On pierwszy wychodził z domu, otwierał drzwi garażu, a ona zamykała je.
Zanim wyszedł w ten poniedziałkowy poranek, zapytał:
– O której godzinie wrócisz do domu?
– Około wpół do trzeciej.
– Będę trochę później, ale jeśli poczekasz, pójdę z tobą po zakupy.
Catherine nie potrafiła ukryć zdziwienia – była to ostatnia rzecz, jakiej oczekiwała: że chce robić razem z nią zakupy. Schludny i uczesany, stał w holu, patrząc w górę na Catherine, stojącą na schodach. Położył dłoń na klamce, uśmiechnął się, uniósł drugą rękę i powiedział:
– Życzę ci miłego dnia.
– Ja tobie również. Kiedy wyszedł, Catherine nadal wpatrywała się w drzwi, przypominając sobie jego uśmiech, lekkie machnięcie ręką na pożegnanie. Natychmiast też zobaczyła w myślach swojego ojca, drapiącego się w brzuch i wrzeszczącego: „Gdzie, do diabła, podziała się Ada? Czy człowiek sam musi sobie robić kawę w tej spelunie?”
Catherine nie mogła o tym zapomnieć w czasie całej drogi na uniwersytet, jadąc własnym samochodem, obawiając się, że tak jak w bajce o Kopciuszku, z powrotem zamieni się w dynię.
Było to dziwne miejsce, żeby się zakochać – na środku supermarketu – ale tam właśnie się zakochała. Nadal była zdziwiona, że Clay pojechał z nią po zakupy. Znowu próbowała sobie wyobrazić własnego ojca na jego miejscu, ale taki obraz był zbyt śmieszny, żeby się nad nim zastanawiać.
– Lubisz owoce? – zapytał Clay.
– Pomarańcze, ostatnio szaleję za pomarańczami.
– Wobec tego kupimy pomarańcze! – obwieścił dramatycznym tonem, podnosząc w górę torbę.
– Hej, najpierw zobacz, ile kosztują.
– To bez znaczenia. Wyglądają wspaniale.
– Oczywiście, że wyglądają wspaniale – zganiła go Catherine, patrząc na cenę. – Wybrałeś najdroższe pomarańcze w całym sklepie.
Kiedy jednak próbowała zastąpić je tańszymi, pogroził jej palcem i powiedział, że cena nie gra roli, kiedy kupuje się jedzenie.
Na stoisku z nabiałem sięgnęła po margarynę.
– Do czego będziesz jej używać?
– A jak sądzisz, nie będę przecież smarować nią włosów.
– Ani mnie nią karmić – powiedział, uśmiechając się łobuzersko, i wyjął jej z ręki margarynę. – Lubię prawdziwe masło.
– Ale ono kosztuje trzy razy tyle! – wykrzyknęła. Po czym włożyła do wózka margarynę, a masło odłożyła na półkę.
Clay natychmiast zamienił je znowu.
– Masło jest również trzy razy bardziej tuczące – poinformowała go – a ja wkrótce będę miała problem z wagą.
– Clay skłonił się z przesadą, po czym włożył margarynę do wózka, obok masła.
Gdy tak krążyli po sklepie, Catherine wypatrzyła dwugalonowy słój z keczupem i gdy Clay nie patrzył, zdjęła z półki wielki pojemnik i podeszła chwiejnym krokiem, opierając słój na brzuchu.
– Masz – wydyszała – to ci powinno wystarczyć do przyszłego tygodnia.
Clay obrócił się i wybuchnął śmiechem, po czym szybko wyjął jej pojemnik z rąk.
– Co ty robisz! Chcesz zgnieść moje dziecko?
– Wiem, jak bardzo lubisz keczup do hamburgerów – powiedziała niewinnie. Teraz już oboje się śmiali. Szli za swoją górą jedzenia, a przy stoisku z napojami Catherine dołożyła sok pomarańczowy, Clay zaś ananasowy. Jej był mrożony placek dyniowy. Jego jabłkowy. Ona dorzuciła kukurydzę. On szpinak.
– Co to jest? – zapytała z niesmakiem.
– Szpinak.
– Szpinak! Ohyda!
– Uwielbiam go!
– A ja nienawidzę. Wolałabym już jeść robaki.
Clay przeglądał towar rozłożony na półkach, jakby czegoś szukał.
– Hmm, przykro mi, ale nie ma w sprzedaży robaków. Zanim doszli do stoiska z mięsem, nie śmiali się już, lecz chichotali, aż ludzie zaczęli się im przyglądać.
– Lubisz steki? – zapytała Catherine.
– Uwielbiam. A ty lubisz klopsy?
– Uwielbiam!
– Cóż, a ja nienawidzę.
Poddając się regułom tej zabawy, groźnie przesunęła palcami po paczkach z hamburgerami. Clay popatrzył na nią ostrzegawczo kątem oka – jak pirat przyglądający się, czy ośmieli się nie posłuchać jego rozkazów.