Catherine podniosła hamburgery, ważąc je w ręce, planując zdradziecki czyn.
– Tak, moja pani? – Jego głos zabrzmiał jedwabiście. – Tylko spróbuj. – Uśmiechnął się złowrogo, obrzucając ją spojrzeniem pirata, aż Catherine odłożyła paczkę na miejsce.
Następnie Clay odwrócił się do niej, rozkazując władczo:
– Lepiej, żebyś lubiła kotlety wieprzowe! – Stanął w wyzywającej pozie, na rozstawionych nogach, z jedną ręką na paczce z kotletami, z drugą na nie istniejącej szabli u pasa.
– Bo jak nie, to co? – Starała się nie roześmiać. Clay zrobił wojowniczą minę i uniósł jedną brew.
– Bo jak nie… – rzucił szybkie spojrzenie w bok, na jego twarzy pojawił się uśmiech, schwycił jakąś paczkę i pomachał nią do Catherine – będziemy jeść wątróbkę.
Catherine zatknęła kciuki za pasek, podeszła do niego, spojrzała prosto w tę jego przystojną opaloną twarz i rzuciła:
– Doskonale, jadam wątrobę na surowo!
– Pewnie dlatego, że nie umiesz jej przyrządzić.
– Niech cię licho porwie, umiem! Kąciki jego ust ściągnęły się w powstrzymywanym śmiechu. Próbował zachować powagę, ale nie udawało mu się to.
– Masz szczęście, kobieto, po…nieważ ja nie… umiem.
Rozśmieszyło ich to oboje.
Catherine nie potrafiła dociec, skąd się bierze jej wesołość. Nigdy siebie o to nie podejrzewała. Spostrzegła, że swawolność ich obojga sprawia, że zachowują się zupełnie inaczej niż zwykle. Podobało jej się to. Po zabawie w supermarkecie takie wybuchy dobrego humoru zdarzały się częściej. Zdziwiło ją, gdy odkryła, że Clay nie tylko ma poczucie humoru, lecz jest także grzeczny i zrównoważony. Po raz pierwszy w życiu była wolna od huśtawki nastrojów. Z zaskoczeniem stwierdziła, że potrafi żyć w takiej harmonii z męskimi przedstawicielami gatunku ludzkiego.
Dom oczarował Catherine. Czasami przerywała jakieś zajęcie i szczypała się, by przywrócić poczucie rzeczywistości, wiarę, że to dzieje się naprawdę. Wkładała naczynia do zmywarki – lub patrzyła, jak robi to Clay – i mówiła sobie, że za kilka krótkich miesięcy wszystko to zostanie jej zabrane. Clay uczestniczył w pracach domowych ze szczególnym zapałem, co dziwiło Catherine niepomiernie. Zaczęło się to w ów wieczór, gdy uruchomił pralkę i suszarkę. Razem przeczytali instrukcję, zrozumieli, jak działa to urządzenie, po czym po raz pierwszy włożyli do niego brudną bieliznę.
Pewnego razu wróciła do domu i zastała go odkurzającego salon – na nowych kocach pełno było kłaczków. Z uśmiechem na twarzy, zatrzymała się zaskoczona. Clay wyłączył odkurzacz.
– Cześć, czemu się uśmiechasz?
– Próbowałam właśnie wyobrazić sobie swojego ojca robiącego to, co ty teraz robisz.
– Czy to ma zagrażać mojej męskości? Catherine uśmiechnęła się teraz szczerze.
– Wprost przeciwnie. Odwróciła się i wyszła, a on zastanawiał się, co też miała na myśli.
Było jasne i oczywiste, że połączą ich sprawy codzienne. Zainstalowano telefon, a numer umieszczono w książce pod nazwiskiem Forrester, Clay. W rogu kredensu powiesili taśmę papieru, na której robili listę zakupów, a na niej mieszały się ich zapotrzebowania i upodobania. Catherine kupiła sobie taśmę z nagraniami zespołu „The Lettermen” i puszczała ją na jego sprzęcie, doskonale zdając sobie sprawę, że nie zawsze będzie mogła z niego korzystać. Zaczęła przychodzić poczta, adresowana do pana i pani Forrester. Clayowi skończył się szampon i pożyczył trochę od niej, i od tej pory kupowali j u ż ten jeden rodzaj szamponu. Czasami nawet używali tej samej gąbki.
Jednakże każdego wieczoru wyjmowali zapasowe koce i Clay ścielił sobie na tapczanie, włączał taśmę i osobno leżeli w ciemności, w jedną noc słuchając jego ulubionych nagrań, w drugą jej.
Teraz już nauczyła się oczekiwać tego ostatniego nagrania dnia i zostawiała drzwi do sypialni otwarte, żeby móc je lepiej słyszeć.
Nadeszło Święto Dziękczynienia i było dla Catherine cudowne. Angela zaprosiła zarówno Steve'a, jak i Adę, a także dziadków Claya i kilkoro krewnych: ciotek, wujów i kuzynów. Po raz pierwszy od sześciu lat Catherine, Ada i Steve spędzili to święto razem i Catherine poczuła niezmierną wdzięczność dla Forresterów, że im to umożliwili.
Święto Dziękczynienia było przejawem tradycji w całej pełni. Chłodne policzki zbliżały się do ciepłych, przytulnych kominków, z pokoju zabaw dobiegał śmiech, stół naprawdę uginał się pod ciężarem świątecznego jadła i oczywiście wszędzie widoczna była magiczna ręka Angeli. Na środku stołu, na obrusie z belgijskiego lnu, stały bukiety z brązowych suchych liści, otoczone kryształowymi świecznikami. Siedząc za stołem, Catherine starała się stłumić przyprawiające ją o mdłości poczucie, że niedługo utraci to wszystko, i robiła co w jej mocy, żeby cieszyć się chwilą obecną. Ada wyszła ze swojej skorupy, uśmiechała się i rozmawiała. I w zupełnie zwariowany sposób Steve i Clay przypadli sobie do serca. Większość czasu przy stole spędzili na przekomarzaniu się, kto się na kim odegra po obiedzie, robili to jednak w doskonałych humorach.
Forresterowie uważają to wszystko za rzecz normalną, pomyślała Catherine, patrząc na otaczające ją twarze, przysłuchując się wesołym rozmowom, uspokojona i zaspokojona w równej mierze przez ich dobroć, jak i przez smakowite jedzenie. Co się stało z moimi wyobrażeniami o złych bogaczach? – zastanawiała się. W tej jednak chwili jej wzrok napotkał wzrok Claiborne'a. Zobaczyła w jego oczach zrozumienie, jakby czytał w jej myślach, i szybko odwróciła wzrok.
Po południu Catherine miała pierwszą lekcję gry w bilard. Czy sposób, w jaki Clay stał tuż za nią i nachylał się, by pokazać jej, jak trzymać lewą rękę z kijem na zielonym suknie, był przypadkowy czy zamierzony?
– Pozwól, niech kijek przesuwa się luźno – pouczył ją na ucho, kołysząc się w tył i w przód, podczas gdy jego ręka ocierała się o jej biodro. Ładnie pachniał i był ciepły. W tym wszystkim było coś zdecydowanie prowokacyjnego.
Potem Clay ze Steve'em grali przeciwko Catherine i nastoletniej kuzynce o imieniu Marcy. Wkrótce okazało się jednak, że szanse są nierówne, więc Catherine miała za partnera Steve'a i wtedy szybko pokonali drugą parę. Wyszło na jaw, że Steve, który spędził setki godzin przy stole bilardowym, był znany wśród graczy jako „Chudzielec z Minnesoty”. W końcu bilard znudził im się i zaczęli oglądać w telewizji mecz piłki nożnej. Catherine siedziała na wygodnej poduszce pomiędzy Clayem a Steve'em. W czasie powtórek Clay wyjaśniał jej zasady tej gry, komentując w dosadny sposób poczynania zawodników na boisku. Wygodnie rozparty na kanapie, co chwila nachylał się do ucha swej młodej żony.
Już przy drzwiach Angela zapytała Catherine:
– Jak się czujesz? Catherine podniosła wzrok i zobaczyła wyraz troski na twarzy teściowej, zaskoczona, że w tak bezpośredni sposób pyta ją o jej stan. Po raz pierwszy od dnia ślubu ktoś poruszył ten temat.
– C z u j ę się nabrzmiała – odparła z niewyraźnym uśmiechem.
– Wyglądasz wspaniale – zapewnił ją Claiborne.
– Tak, i nie pozwól, by wzięła w tobie górę kobieca próżność – dodała Angela. – To tylko przejściowe, wiesz.
W drodze do domu Catherine wspominała ich życzliwe nastawienie, troskę kryjącą się za konwencjonalnymi uwagami i poczuła się przez to bardziej zagrożona, niż miała ochotę się przyznać.
– Jesteś cicha dziś wieczór – zauważył Clay.
– Myślę.
– O czym? Catherine westchnęła.
– O całym dniu – jaki był. Twoja rodzina uważa to za rzecz normalną… to znaczy, nigdy dotąd nie miałam takiego Święta Dziękczynienia.
– Jakiego? Przecież to było zwykłe Święto Dziękczynienia.