Выбрать главу

– Uważam, że dziś wieczór do tego domu panowie powinni przybyć w pelerynach, a panie z futrzanymi mufkami. Niemal słyszę, jak na podjeździe rżą konie zaprzęgnięte do sań.

– Tak, mama jak zwykle zaszalała.

W innych porach roku ten dom również emanował serdecznością ale w czasie świąt Bożego Narodzenia miał szczególny urok. Gałązki sosny oplatały balustradę, a ich mocny zapach witał przybywających. Stoliki zdobiły czerwone świece wetknięte pomiędzy świeżo ścięte gałęzie ostrokrzewu. Zapach sosny mieszał się z zapachem dymu z płonących kominków i aromatyczną wonią dochodzącą z kuchni. W gabinecie zapalono świece w staroświeckich sztormowych latarniach, ustawionych na gzymsie kominka. W salonie jakieś dziecko grało kolędy na fortepianie. Tam, pod oknem, stała ogromnych rozmiarów choinka, dumna stara jodła przystrojona tradycyjnie różnokolorowymi lampkami, które rzucały tęczowe błyski na ściany i twarze znajdujących się tam ludzi, odbijały się w złocistych łańcuchach oplatających gałązki drzewka. Były one obwieszone tak licznie wspaniałymi ozdobami, że aż uginały się pod ich ciężarem. Góra prezentów – każdy opakowany w ozdobny papier i przewiązany wstążkami z zatkniętymi pod nie zielonymi gałązkami – piętrzyła się pod choinką. Na najdłuższej ścianie salonu znajdował się ogromnych rozmiarów wieniec z orzechów, udekorowany czerwoną kokardą z aksamitu, której końce podtrzymywały w dziobach złocone przepiórki, zawieszone po obu stronach wieńca. Zewsząd dobiegał szmer szczęśliwych głosów, ponad którymi przebijał śmiech Angeli, rozlewającej w jadalni poncz. Ona sama wyglądała jak delikatna świąteczna dekoracja, w bladolawendowej sukni z miękkiego weluru i maleńkich srebrnych pantofelkach, współgrających z cienkim paskiem w talii i z cienkim łańcuszkiem na szyi.

– Catherine, kochanie – powitała ich, podchodząc do nich natychmiast, zaniechawszy swego zadania – i Clay! – W jej melodyjnym głosie zabrzmiała zwyczajowa nuta powitania, Clay jednak przybrał obrażoną minę.

– Wiesz, zazwyczaj było „Clay, kochanie”, a potem „Catherine, kochanie”. Zostałem chyba zepchnięty na drugi plan.

Angela spojrzała na niego z przyganą, jednak i tak najpierw pocałowała Catherine, a dopiero potem jego, prosto w usta.

– Proszę, na to czekałeś? – Rzuciła rozbawione spojrzenie powyżej jego głowy, gdzie nad drzwiami wisiała jemioła. – Jakbyś nie wiedział, że wisi tu co roku – zażartowała.

Clay cofnął się szybko, udając, że się boi, co Angelę bardzo rozbawiło. Śmiejąc się poprowadziła Catherine do wazy z ponczem, gdzie stał Claiborne.

Dzwonek u drzwi dzwonił niemal bez przerwy i wkrótce cały dom rozbrzmiewał gwarem i śmiechem. Goście podchodzili do Catherine i składali gratulacje z powodu oczekiwanych narodzin dziecka i obcałowywali ją, korzystając z okazji, że stoją pod jemiołą, co wywołało ogólną wesołość. Catherine starała się ze wszystkich sił nie pokazać po sobie wzruszenia.

Na stół, uginający się od jedzenia, wjechał gorący prawdziwy angielski pudding śliwkowy. Wtedy właśnie dziadziuś Elgin złapał Inellę pod jemiołą, gdy ta zaabsorbowana była wydawaniem ogrzanych talerzyków deserowych. Catherine, stojąc w pobliżu z filiżanką kawy w ręce, roześmiała się na widok drobniutkiego zasuszonego staruszka całującego służącą w drzwiach do kuchni. Wtem wyczuła czyjąś obecność za plecami i kiedy się obejrzała, zobaczyła Claya. Uniósł brwi i spojrzał w jakiś punkt nad jej głową.

– Lepiej uważaj. Zaraz dobierze się do ciebie dziadziuś Elgin – powiedział.

Catherine szybko uciekła spod jemioły.

– Nie podejrzewałabym o to twojego dziadka – powiedziała z uśmiechem.

– W czasie świąt wszyscy trochę wariują.

– Rzeczywiście tak jest – powiedział ojciec Claya, podchodząc do nich. – Czy będzie pan miał coś przeciwko temu, młody panie Forrester, jeśli starszy pan Forrester pocałuje twoją żonę?

Catherine nie stała już pod jemiołą, jednakże podniosła wzrok w górę i cofnęła się o krok.

– Ja nie…

– Oczywiście że nie, panie Forrester. Claiborne obdarzył ją serdecznym pocałunkiem, uściskał i spojrzał prosto w twarz.

– Wyglądasz jeszcze ładniej niż zwykle, moja droga. – Jednym ramieniem otoczył ją, a drugim Claya. – Nie przypominam sobie szczęśliwszych świąt.

– Mam wrażenie, że część tej radości można przypisać ponczowi – zażartował Clay.

Catherine i Clay znaleźli kącik, w którym mogli usiąść i zjeść pudding, ona jednak ledwie go skosztowała. Niewiele mieli sobie do powiedzenia. Od czasu do czasu Catherine czuła na sobie wzrok Claya.

Wkrótce Angela usiadła przy fortepianie, by akompaniować młodszym dzieciom, które fałszując śpiewały kolędy, aż wszyscy zaśpiewali na koniec „Cichą noc”. Claiborne stał za Angela, opierając ręce na jej ramionach i śpiewając pełną piersią. Kiedy przebrzmiała ostatnia nuta, pocałowała go w rękę.

– Nie śpiewałaś – powiedział Clay za plecami Catherine.

– Chyba nie potrafię. Stał tak blisko, że czuł zapach jej włosów. Przypomniał sobie to, co przeczytał w jej pamiętniku. Pragnął jej od tamtej pory.

– Wszyscy będą teraz wychodzić. Pomogę im znaleźć płaszcze.

– A ja zbiorę naczynia ze stołu. Jestem pewna, że Inella jest zmęczona.

Było już po północy. Clay i Catherine odprowadzili do drzwi ostatniego gościa, gdyż Angela i Claiborne gdzieś zniknęli. Wolnym krokiem Catherine przeszła w stronę salonu i łagodnego światła choinkowych lampek. Clay szedł tuż za nią, co czynił, zdawało się, coraz częściej. Ręce wsunął do kieszeni. Catherine przeczesała palcami włosy, odsuwając je za ucho.

Zatrzymała się na progu, dostrzegłszy jakiś ruch w ciemnym kącie pokoju. Stali tam Claiborne i Angela, całując się tak namiętnie, jak według Catherine nie mogą się całować ludzie w ich wieku. Claiborne miał przerzuconą przez ramię ścierkę do naczyń, a Angela była bez butów. Jego dłoń głaskała jej plecy, a następnie przesunęła się na jej pierś. Catherine szybko odwróciła się, czując się jak intruz, gdyż tych dwoje z pewnością nie zdawało sobie sprawy z jej obecności. Kiedy jednak chciała się dyskretnie wycofać, wpadła na Claya, który zamiast się cofnąć, położył jej palec na ustach, po czym podniósł go, wskazując na zawieszoną nad ich głowami jemiołę. Jego włosy, twarz i koszula były iluminowane zgaszonymi świątecznymi barwami – czerwienią błękitem, zielenią i żółcią; wyglądał równie zachęcająco, jak prezenty leżące pod choinką. W jego oczach również odbijał się blask choinkowych lampek. Przesunął palcem po brodzie Catherine, zostawiając płonącą ścieżkę do zagłębienia pod jej dolną wargą. Jej zaskoczone oczy rozszerzyły się, a oddech uwiązł w gardle. Położyła rękę na upstrzonym przez różnokolorowe światełka rękawie koszuli, mając zamiar go powstrzymać, on jednak złapał ją za obie ręce i zarzucił je sobie na szyję.

– Moja kolej – szepnął. Po czym zniżył swe usta do jej ust, oczekując, że zaraz zacznie się bronić. Nie zrobiła jednak tego. Wiedział, że nie postępuje fair, miał jednak na to ochotę przez cały wieczór, a gra fair była najodleglejszą myślą, gdy zagłębiał się w jedwabistości jej ust. Ich ciepłe języki dotknęły się. Skłonił ją do tego szczególnie delikatnie, pamiętając, co o tym napisała – że łagodną powolnością bardziej ją zapraszał, niż zmuszał.