Выбрать главу

W niewyraźnym świetle Clay dostrzegł na podłodze rozbitą lampę. Dotknął ramienia Catherine, a następnie główki Melissy.

– Catherine, zanieśmy ją do łazienki, tam jest jasno, i zobaczymy, czy się nie zraniła. – Podnosząc Catherine z klęczek wyczuł przez podomkę drżenie, wiedział, że i ona płacze. – No chodź – ponaglił ją łagodnie.

Położyli Melissę na toaletce, na grubym ręczniku kąpielowym. Lampa uderzyła dziecko w tył główki. Zobaczyli maleńkie rozcięcie i niewielki siniak. Catherine była tak zdenerwowana, że jej niepokój udzielił się Melissie, która zaczęła płakać jeszcze głośniej. Tak więc to Clay obmył ranę i uspokoił je obie.

– To wszystko moja wina – oskarżała się Catherine. – Nigdy przedtem nie zostawiałam jej samej na podłodze. Powinnam była przewidzieć, że dobierze się do sznura od lampy – robi to, jak tylko ma ku temu okazję. Ale spała, kiedy zadzwoniłeś, i nie pomyślałam o tym.

– Hej, to nic poważnego. Nie obwiniam cię przecież, prawda? – Wzrok Claya napotkał w lustrze jej wzrok.

– Ale taka duża lampa mogła ją zabić.

– Ale nie zabiła. I to nie jest ostatni guz, jaki sobie nabiła. Czy zdajesz sobie sprawę, że jesteś bardziej zdenerwowana niż Melissa?

Miał rację. Melissa już nie płakała, przyglądała się im wilgotnymi oczami. Catherine uśmiechnęła się z zakłopotaniem, pociągnęła nosem, wyciągnęła chusteczkę i wytarła nos. Clay objął ją i przytulił do siebie, jakby chciał powiedzieć: głupia dziewczynka. Wtedy zrozumiał, dlaczego natura wymyśliła, że rodziców musi być dwoje. Tak, jesteś dobrą matką, Catherine, pomyślał, ale nie wówczas, gdy dzieje się coś niespodziewanego. W takich razach potrzebujesz mnie.

– Co powiesz na to, byśmy jej pokazali gwiazdkowy prezent, który dla niej kupiłem? Może zapomni o wypadku.

– Dobrze. Ale czy nie uważasz, że powinno się jej założyć szwy?

Przytrzymali maleńkie rączki Melissy i podczas gdy oboje badali jej obrażenia, ona ponownie zaczęła protestować.

– Nie znam się na tym, ale nie sądzę, by to było konieczne. Rana jest maleńka i zakrywają ją włoski, więc blizny nie będzie widać.

W końcu Melissa opuściła łazienkę na rękach matki, patrząc na ojca badawczo szeroko otwartymi oczami. Clay włączył lampkę do kontaktu i wszyscy usiedli na podłodze w pokoju dziennym, a dziecko, w żółtych śpioszkach, tak się wpatrywało w Claya, że ten w końcu roześmiał się. Dolna warga Melissy zaczęła znowu drżeć, więc Clay zasugerował:

– Pospiesz się i otwórz to, zanim nabawię się kompleksów.

Jaskrawo czerwony szeleszczący papier przykuł uwagę dziecka. Na widok białego misia koala o płaskim nosku i błyszczących oczach Melissa wydała przeciągłe „ooo” i zagruchała. Wewnątrz misia znajdowała się pozytywka i wkrótce zasłuchana w melodyjkę Melissa dała się ułożyć w łóżeczku.

Wróciwszy z pokoju Melissy, Catherine zastała Claya czekającego na nią u stóp schodów, jakby miał zamiar zaraz wyjść. Poczuła ukłucie rozczarowania. Zatrzymała się na ostatnim stopniu, zaginając palce stóp na jego krawędzi, opierając się jedynie na piętach. Palcami rąk nieświadomie wygrywała jakiegoś marsza na balustradzie.

– Już śpi – powiedziała tonem niezupełnie zapraszającym, ale i nie całkiem odstraszającym.

– To dobrze… cóż… – Wbił wzrok w dywan, powoli wsuwając ręce do kieszeni kurtki. Nadal wpatrując się w podłogę, wygładził kołnierz i odchrząknął. Catherine mocno zacisnęła dłonie na balustradzie.

– No, chyba już pójdę. – Jego głos zabrzmiał ochryple, starał się mówić cicho, żeby nie obudzić Melissy.

– Tak, chyba tak. – Oddychanie sprawiało Catherine wielką trudność. Balustrada nagle wydała się śliska.

Clay powoli podniósł głowę, jego spłoszony wzrok napotkał jej spojrzenie. Poruszył ręką, jakby machając jej na pożegnanie.

– Na razie. Prawie tego nie usłyszała, tak cicho wypowiedział te słowa.

– Na razie.

Zamiast jednak odejść, stał przyglądając się jej. Oczy Catherine były szeroko rozwarte i poważne, oddech urywany i płytki. On sam także nie oddychał spokojnie. Pragnął, by nie miała tak nieszczęśliwej miny, ale wiedział, że Catherine ma wszelkie powody, by się bać, tak samo jak on się bał w tej chwili. Włosy już jej wyschły, a ich końce zakręcały się lekko na ramionach, na fałdach kaptura. Stała całkiem nieruchomo i wyglądała w tej podomce tak, że Clayowi zapierało dech w piersiach. Z błyszczącą twarzą pozbawioną makijażu, nie ułożonymi włosami, gołymi stopami. Starał się nie analizować, nie myśleć: „powinienem, nie powinienem”, ponieważ wiedział, że tylko musi. Zrobił trzy powolne kroki w jej stronę, omiatając wzrokiem jej twarz. Po czym bez słowa pochylił się i wtulił twarz w jej włosy. Chłonął zapamiętany zapach – delikatny kobiecy zapach, który zawsze kochał. Usta Catherine rozwarły się, przytuliła twarz do jego skroni, a głęboko w niej wszystko się rozpływało, w nim zaś sprężyło. Jej serce usilnie próbowało się z tym uporać, chociaż zdawało się, że minęły lata świetlne, nim Clay wyprostował się i ich spojrzenia spotkały. Zadali sobie nieme pytania, przypomnieli dawne urazy, jakie do siebie nawzajem czuli. Po czym, z rękami nadal w kieszeniach, Clay pochylił się i delikatnie dotknął jej ust swoimi, widząc, jak jej rzęsy opadają, zanim jego własne powieki opadły. Całował, lekko dotykając jej ciała swoim ciałem, pozwalając, by przeszłość odeszła w mrok. Powiedział sobie, że musi iść, ale kiedy się odsunął, jej usta podążyły za nim, prosząc go, by tego nie robił. Na chwilę ich powieki podniosły się z drżeniem, jakby chciały przełamać tę chwilę niepewności, i Clay pewniej przywarł do jej warg. Nastąpiło pierwsze, bojaźliwe otwarcie ust, ciepły dotyk języka o język. Przytulili się bez pomocy rąk, gdyż ona nadal kurczowo trzymała się balustrady, a jego ręce zniknęły w kieszeniach, bał się bowiem zrobić coś, czego absolutnie nie powinien. Ta bezradność była jednak nieznośna. W następnej chwili miał wrażenie, że Catherine spada ze schodów, płynąc w to bezpieczne miejsce, które dla niej otworzył. Zamknął ją w kokonie swego napiętego, młodego ciała, uniósł ze stopnia, odwracając ku sobie, przytrzymując zawieszoną na nim, i całowali się zachłannie, bez pamięci, aż ona zaczęła się osuwać po jego ciele. Nagie palce jej stóp dotknęły jego butów. Ręka Claya odnalazła jej włosy, objęła kark, przyciskając jej usta do jego ust. Drugą ręką obejmował plecy Catherine, przyciskając jej ciało do swego. Przez materiał podomki czuła klamrę jego paska i twardy zamek dżinsów, i przypomniała sobie, jak spijała wino z jego skóry. Jak na ironię, ta myśl ją otrzeźwiła i spróbowała się odsunąć. Clay jednak trzymał j ą m o c n o, przyciśniętą do swego łomoczącego serca.

– O Boże, Cat – szepnął zduszonym głosem – tak właśnie zaczęliśmy.

– Wcale nie – odpowiedziała niepewnym głosem. – Daleko zaszliśmy od tamtej pory.

– Ty, Cat, ty. Jesteś teraz taka inna.

– Trochę wydoroślałam.

– Do diabła, co jest więc ze mną?

– Nie wiesz?

– Wszystko jest nie tak, odkąd ty i ja przypieczętowaliśmy ten cholerny układ. Ostatni rok był straszny. Już nie wiem, kim jestem ani dokąd zmierzam.

– Czy to ci coś wyjaśni?

– Nie wiem. Wiem tylko, że dobrze mi z tobą.

– Za pierwszym razem, kiedy się spotkaliśmy, także było nam dobrze, i popatrz, dokąd nas to zaprowadziło.

– Pragnę cię – na wpół jęknął w jej włosy, mocno ją obejmując. Zamknęła oczy i płynęła w ciepłym, wilgotnym miejscu, jakie stworzył, teraz czując się na tyle bezpieczna, by rzucić się głową w przód, by powiedzieć to, przed czym wzbraniała się przez te pełne udręki miesiące, które z nim spędziła.