Выбрать главу

– Kupmy choinkę – powiedział Clay.

– Po co? – zapytała Jill.

– Bo są święta, po to.

– Nie mam czasu. Jeśli chcesz mieć choinkę, to sam ją kup.

– Ty nigdy nie masz czasu, by cokolwiek w domu zrobić.

– Clay, ja pracuję! A poza tym po co kultywować zwyczaje, których nie zamierzasz przestrzegać?

– Ja nie zamierzam?

– Och, Clay, nie zaczynaj znowu. Gdzieś podziałam niebieski kaszmirowy sweter, a chciałam go jutro włożyć. Do licha, gdzie on może być?

– Gdybyś tak chociaż raz na miesiąc posprzątała mieszkanie, to może wiedziałabyś, gdzie co masz. Sypialnia przypomina chińską pralnię, w której doszło do eksplozji.

– Och, wiem! – Jill nagle się rozchmurzyła. – Założę się, że w ubiegłym tygodniu oddałam go do pralni chemicznej. Clay, bądź tak miły i pobiegnij go odebrać, dobrze?

– Nie jestem chłopcem na posyłki. Jill przeszła ostrożnie pomiędzy ubraniami zaścielającymi podłogę i powiedziała słodko, z ustami tuż przy jego twarzy:

– Nie bądź zły, kochanie. Nie wiedziałam, że jesteś zajęty. – Żartobliwie podrapała go błyszczącym paznokciem po policzku, lecz Clay ze złością rzucił głową w bok.

– Myślisz, że tylko ty jesteś zajęta.

– Ależ, kochanie, spotykam się jutro z autorem projektu i chcę wyglądać najładniej, jak potrafię.

Jill próbowała wprawić go w dobry humor drobnymi czułościami. Po raz trzeci powiedziała do niego „kochanie”, a ostatnio zaczęło go to denerwować. Tak bezmyślnie używała tego słowa. Przypomniał sobie, co Catherine mówiła o wartości uczucia, jeśli nie ma się go pod dostatkiem.

– Jill, dlaczego chciałaś, żebym do ciebie wrócił?

– zapytał znienacka.

– Kochanie, po co zadajesz takie pytania. Czułam się bez ciebie zagubiona, dobrze wiesz.

– Oprócz tego, że byłaś „zagubiona”, to co jeszcze?

– Co to ma być, przesłuchanie? Jak ci się podoba?

– Uniosła różową sukienkę z krepdeszynu i zakołysała nią, spoglądając na niego prowokacyjnie.

– Jill, chcę z tobą porozmawiać. Zostaw na chwilę tę cholerną szmatkę!

– Jasne. Zapomniałam. – Niedbale rzuciła sukienkę na łóżko, wzięła szczotkę i zaczęła czesać włosy. – No więc…

– Posłuchaj, ja… – Nie bardzo wiedział, jak ma zacząć.

– Myślałem, że nasz styl życia, nasze pochodzenie, nasza przyszłość są tak podobne, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Ale jeśli o mnie chodzi, to się nie sprawdza.

– Nie sprawdza się? Wyjaśnij mi to – zażądała ostro, delikatnie szczotkując włosy.

Wskazał na pokój.

– Jill, różnimy się, to wszystko. Nie potrafię żyć w tym bałaganie, stale jadać w restauracjach, nigdy nie mam czystych koszul, w kuchni wszystko się lepi od brudu!

– Nie sądziłam, że jestem ci potrzebna do prowadzenia domu.

– Jill, chcę w tym uczestniczyć, ale muszę mieć poczucie, że mam dom, rozumiesz?

– Nie, chyba nie. Mam wrażenie, że prosisz mnie, bym porzuciła swoją karierę zawodową i zajęła się ścieraniem kurzu.

– Nie proszę cię, byś cokolwiek porzuciła, chcę tylko, byś mi udzieliła jasnych odpowiedzi.

– Zrobiłabym to, gdybym wiedziała, o co pytasz. Clay zdjął z krzesła obszytą koronkami koszulkę i usiadł znużony. Przyglądał się tej kosztownej bieliźnie, pocierając ją między palcami. Zapytał spokojnie:

– A co z dziećmi, Jill?

– Dziećmi? Zamarła ze szczotką we włosach. Clay podniósł wzrok.

– Czy ty chcesz mieć rodzinę? Odwróciła się do niego ze złością.

– I śmiesz twierdzić, że nie prosisz, bym cokolwiek porzuciła.

– Nie mówię, że już dziś, ale kiedyś w przyszłości. Czy będziesz chciała mieć dziecko?

– Tyle lat pracowałam, żeby uzyskać dyplom. Mam przed sobą wspaniałą przyszłość, czeka mnie wielka kariera, a ty mówisz o dzieciach?

Nagle, bez ostrzeżenia, naszło Claya wspomnienie płaczącej Catherine, bo umarło dziecko Gover, potem zobaczył ją na sali porodowej, ich ręce złączone razem na jej brzuchu, gdy skurcze stawały się coraz częstsze. Widział ją, jak siedzi na podłodze, jak bawi się z Melissą i jak płacze nad zranioną główką ich dziecka.

Jill walnęła z całych sił szczotką o blat toaletki. Szczotka odbiła się i wylądowała na podłodze w porzuconym pantoflu na wysokim obcasie.

– Widziałeś się z nią, prawda?

– Z kim?

– Z… twoją żoną. – To słowo Jill wymówiła sycząc jadowicie.

Clay nawet nie pomyślał, żeby skłamać:

– Tak.

– Wiedziałam! Jak tylko wszedłeś tu i zacząłeś narzekać na bałagan, wiedziałam! Poszliście do łóżka?

– Na litość boską! – Clay wstał i odwrócił się od niej.

– Odpowiedz!

– To nie ma nic wspólnego z naszą rozmową.

– Czyżby? Przemyśl wszystko jeszcze raz, draniu, bo ja nie będę grać drugich skrzypiec w żadnej orkiestrze. Wybieraj! – Jill gwałtownie odwróciła się do lustra i z wściekłością zaczęła nakładać puszystym pędzelkiem róż na policzki.

– To część naszego układu, prawda, Jill? Spojrzała złym wzrokiem na jego odbicie w lustrze.

– O czym ty mówisz?

– O tobie i o mnie. Chciałaś mnie, bo taki miałaś kaprys. Zawsze miałaś to, czego zapragnęłaś. Ja zostawiłem Catherine dlatego, że i ja nigdy nie musiałem się obywać bez tego, co chciałem mieć.

Kiedy się do niego odwróciła, jej oczy błyszczały niebezpiecznie.

– Cóż, wobec tego należymy do tego samego gatunku, prawda, Clay?

– Nie, nie należymy. Myślałem, że tak jest, ale to nieprawda. Już nie.

Wpatrzeni w siebie – jej oczy były gniewne, jego wyrażały żal – stali pośród rozrzuconych ubrań, porozstawianych filiżanek, walających się gazet i kosmetyków.

W końcu Jill powiedziała:

– Mogę stanąć w szranki z Catherine, nie wygram jednak z Melissą. O to chodzi, prawda?

– Ona istnieje, Jill. Istnieje, a ja jestem jej ojcem i nie potrafię o tym zapomnieć. A Catherine bardzo się zmieniła.

Jill cisnęła w niego pędzlem do pudru, trafiając go w policzek.

– Och, do licha! Do licha! Do licha! Jak śmiesz w mojej obecności marzyć o niej? Skoro tak bardzo jej pragniesz, to co tu jeszcze robisz? Jeśli odejdziesz, to nie sądź, że twoja połowa łóżka długo pozostanie pusta!

– Jill, proszę, nie chciałem cię zranić.

– Zranić? Nie jesteś w stanie mnie zranić! Ranisz tylko tych, których kochasz, czy nie tak brzmią słowa piosenki?

Clay opuścił apartament nad jeziorem Minnesota i przez wiele godzin jeździł bez celu. Był w centrum Minneapolis, okrążył jezioro Calhoun, skierował się na wschód Lake Street, mijając małe artystowskie sklepiki nad jeziorem Hennepin, po czym pojechał jeszcze dalej na wschód, gdzie podłe teatrzyki ustępowały miejsca jeszcze podlejszym sklepom z używanymi meblami. Skręcił na południe, wjechał na autostradę, która przedzielała Bloomington, po czym skręcił na zachód. W Radisson South, dzielnicy dwudziestodwupiętrowych domów, skręcił w Belt Line, nieświadomie zmierzając do Golden Valley.

Wyjechał z Golden Valley Road i krążył znajomymi wąskimi uliczkami. Minął supermarket Byerly, gdzie po raz pierwszy robili z Catherine zakupy. Zatrzymał się na parkingu obok ich domu, ale pozostawił silnik na jałowym biegu. Spojrzał w górę w stronę rozsuwanych drzwi. Na zaśnieżonym balkonie odbijały się różnokolorowe choinkowe lampki. Gdy tak siedział wpatrując się w nie, lampki zamigotały i zgasły. Włączył bieg i pojechał do motelu.

Gdy Clay stanął w drzwiach gabinetu, Claiborne nie potrafił ukryć zdziwienia. Uniósł się zza biurka, ale zaraz opadł na krzesło, z miną wyrażającą nadzieję.

– Cześć, tato.

– Cześć, Clay. Dawno się nie widzieliśmy.