Выбрать главу

– Cóż, nie mów jeszcze mamie, że tu jestem. Najpierw chcę porozmawiać z tobą.

– Tak, oczywiście, oczywiście, wejdź, Clay. – Claiborne zdjął z nosa okulary w srebrnych oprawkach i położył je na biurku.

– Masz nowe okulary.

– Mam je już od kilku miesięcy, ale nie mogę się do nich przyzwyczaić.

W pokoju zapadła cisza. Nagle, jakby coś sobie przypomniał, starszy Forrester wstał.

– Może napijesz się kieliszek brandy?

– Nie, dziękuję, ja…

– Whisky? – zapytał Claiborne niecierpliwie. – Albo może trochę białego wina. Pamiętam, że lubiłeś białe wino.

– Tato, proszę. Obaj wiemy, że nie przyszedłem napić się białego wina.

Claiborne opadł na krzesło. W kominku zasyczało polano i buchnęło niebieskim płomieniem. Clay westchnął, zastanawiając się, od czego zacząć. Usiadł na brzegu skórzanej kanapy i mocno nacisnął kciukiem oczy.

– Co, do diabła, zrobiłem nie tak? – Jego głos brzmiał cicho, pytająco i boleśnie.

– Absolutnie nic, czego by się nie dało naprawić – odparł jego ojciec. I zanim ich oczy ponownie się spotkały, z ich serc spadł ciężar, który od tak dawna dźwigali.

Sygnał w telefonie zadźwięczał po raz piąty i Clay stracił już nadzieję. Odsunął słuchawkę od ucha, oparł głowę na oparciu fotela i zamknął oczy. Z autostrady dobiegał hałas przejeżdżających pojazdów. Przyjrzał się własnym stopom, jedynie w skarpetkach, wyciągniętym do przodu, otwartym walizkom, westchnął i już miał zamiar zrezygnować, gdy usłyszał głos Catherine: „Słucham”.

Stała w ciemnej sypialni, ociekając wodą, próbując jednocześnie otulić się ręcznikiem i nie upuścić słuchawki.

– Cześć, Catherine.

Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Zamarła w bezruchu. Ręcznik zsunął się z pleców, przycisnęła go więc do piersi, poprzez kosmaty materiał czując bijące mocno serce.

W końcu wyjąkała:

– Cz…cześć. Dosłyszał drżenie w jej głosie i przełknął ślinę.

– To ja, Clay.

– Tak, wiem.

– Myślałem, że nie ma cię w domu.

– Siedziałam w wannie. Przez długą jak wieczność chwilę w słuchawce słychać było jedynie ich oddechy. Clay zastanawiał się, z którego telefonu rozmawia i czy ma coś na sobie.

– Przepraszam, mogę zadzwonić później.

– Nie! – Uspokoiła się trochę. – Nie, ale możesz chwilę poczekać, Clay, żebym coś włożyła? Zamarzam.

– Oczywiście. – I czekał, ściskając słuchawkę w wilgotnej dłoni, a w myślach zobaczył różową podomkę z kapturem.

Catherine pobiegła do schowka, upuszczając po drodze ręcznik, nagle niezdarna, rozgorączkowana, myśląc: Och, mój Boże, to Clay! Och, Boże, do diabła, gdzie ona jest? On odłożył słuchawkę… Gdzie ona jest? Poczekaj, Clay, poczekaj! Już idę!

Biegła do telefonu, wkładając podomkę, zamek błyskawiczny zasunął się jedynie do połowy, potknęła się. Dobiegła do telefonu bez tchu.

– Clay? – usłyszał, a niepokój w jej głosie sprawił, że się uśmiechnął i poczuł ciepło w sercu.

– Jestem.

Catherine wypuściła oddech, który przez chwilę wstrzymywała, zasunęła zamek i usiadła na skraju łóżka w ciemności, którą rozpraszało jedynie światło palące się w schowku.

– Przepraszam, że zabrało mi to tyle czasu. Policzył, że upłynęło zaledwie siedem sekund. Zwlekał z zadaniem pytania, z którym zadzwonił.

– Jak się masz? – zapytał.

Catherine wyobraziła sobie jego twarz, twarz, której zawsze wypatrywała w tłumie od momentu, kiedy widziała go po raz ostatni, jego włosy, oczy, jego usta. Minęła długa chwila, zanim wyznała:

– Nie jestem już taka szczęśliwa jak wtedy, gdy byłeś tu ostatnim razem.

Przełknął ślinę, zaskoczony jej odpowiedzią, bo spodziewał się zwykłego: „Świetnie”.

– Ja także nie. Niewiarygodne, ale te proste słowa pozbawiły ją tchu.

Gorączkowo szukała jakiejś odpowiedzi, jednakże mogła myśleć tylko o tym, skąd Clay dzwoni, jak wygląda i co ma na sobie.

– Jak tam główka Melissy? – zapytał.

– Och, w porządku. Zagoiło się bez śladu. Oboje roześmiali się nerwowo, jednak ten pełen napięcia dźwięk zamarł równocześnie na obu krańcach linii, po czym znowu zapadła cisza. Clay uniósł kolano, oparł na nim łokieć i nacisnął palcami nasadę nosa. Jego serce biło tak głośno, że Catherine musiała to chyba słyszeć.

– Zastanawiałem się, co robisz jutro wieczorem. Schwyciła słuchawkę w obie ręce.

– Jutro wieczorem? Ale to przecież Wigilia.

– Tak, wiem. – Clay machinalnie wyrównywał kanty spodni. – Zastanawiałem się, czy ty i Melissa macie jakieś plany.

Catherine zamknęła oczy. Przycisnęła słuchawkę do czoła, by nie usłyszał jej przyspieszonego oddechu. Opanowała się.

– Nie, tylko w Boże Narodzenie idziemy do ciotki Elli i wuja Franka, ale na jutro nic nie planujemy.

– Czy zechciałabyś pójść ze mną do moich rodziców? Zawirowało jej w głowie, ale starała się zachować spokój.

– Do twoich rodziców?

– Tak. Clay czuł fizyczną słabość w czasie tej nie kończącej się chwili, podczas której Catherine myślała: A co z Jill? Powiedziałam ci, żebyś do mnie nie telefonował, chyba że będzie to oznaczało: chcę być z tobą na zawsze.

– Skąd dzwonisz, Clay? – zapytała tak cicho, że musiał wytężać słuch, by zrozumieć jej słowa.

– Jestem w motelu.

– W motelu?

– Sam. Każdą cząstką swego ciała odczuła radość.

– Catherine? – Kiedy wymawiał jej imię, głos mu się załamał.

– Tak, jestem – odparła. Obcym głosem zdołał powiedzieć:

– Do cholery, powiedz coś! Przypomniała sobie, że Clay przeklina zawsze wtedy, gdy jest przestraszony.

– Tak – szepnęła i z hałasem osunęła się na podłogę.

– Co mówisz?

– Tak – powtórzyła głośniej, uśmiechając się szeroko. Na długą, długą chwilę w słuchawce zapanowała cisza, którą przerywały jedynie odległe elektroniczne piski, grając im swą muzykę, po czym zanikły.

– Gdzie jesteś? – zapytał wówczas, żałując, że nie jest z nią.

– W sypialni, siedzę na podłodze obok łóżka.

– Czy Melissa śpi?

– Tak, od dawna.

– Ma ze sobą koalę?

– Tak – szepnęła Catherine – leży w łóżeczku obok niej.

Na linii jeszcze raz zapanowała cisza. Po długiej chwili Clay powiedział:

– Wkrótce będę pracował u ojca.

– Och, Clay… Usłyszała, jak się roześmiał, był to śmiech przepełniony radością i uczuciem ulgi.

– Och, Cat, miałaś rację, tak bardzo miałaś rację.

– Tak mi się zdawało.

Kiedy tym razem się roześmiał, w jego śmiechu nie słychać już było takiego napięcia. Westchnął:

– Posłuchaj, muszę się trochę przespać. Ostatnio niewiele spałem.

– Ja także.

– Przyjadę po ciebie około piątej, dobrze?

– Będziemy gotowe. Znowu zapanowała między nimi cisza, długa, mówiąca więcej niż słowa, które nie padły.

– Dobranoc, Catherine.

– Dobranoc, Clay. I cisza, bo każde z nich czekało, by to drugie pierwsze odłożyło słuchawkę.

– Powiedziałem „dobranoc”.

– Ja także.

– Zróbmy więc to razem.

– Co mamy zrobić razem? Nie wiedziała dotychczas, że można usłyszeć uśmiech.

– To też, ale później. Teraz po prostu odłóż słuchawkę, żebym mógł się trochę przespać.

– Dobrze, wobec tego, jak powiem trzy…

– Raz… dwa… trzy… Oboje jednak bardzo się mylili, sądząc, że uda im się zasnąć.

ROZDZIAŁ 31