*
A więc – Piotr, Basia, Buba, Krzysiek, Roman, Róża i Sebastian i nieobecna chwilowo Julia. Są zaprzyjaźnieni.
I najważniejsze, że wszystko o sobie wiedzą.
Na przykład Basia wie, że Róża jest pedantką. To wiele tłumaczy. Nawet jej higieniczny i regularny związek z Sebastianem. Piotrek wie, że Sebastian nie lubi mówić o tym, co robi. I nic dziwnego. Co można mówić o kolejnych czterdziestu pięciu minutach spędzanych z kupą bachorów?
Julia wiedziała, że Basia kocha się w Piotrku, dużo wcześniej, niż Piotr się dowiedział, że kocha Basie. Julia pierwsza się dowiedziała, kiedy Basia straciła cnotę. Buba wie, jakich perfum używa Roman i że używa ich rzadko. Właściwie to woda po goleniu, ale za to luksusowa. Nie jest to wiedza magiczna – wodę dostał Roman od Buby na imieniny półtora roku temu i nie zużył wiele, bo ostatnio, kiedy byli u niego, widziała w łazience prawie pół butelki.
Sebastian wie, że Krzysiek lubi tylko pilznera, a na przykład żywca nie tknie, nie wiadomo dlaczego.
Wszyscy wiedzą, że Krzysiek studiował w Niemczech i wrócił przed pracą dyplomową, bo… bo coś tam.
Krzysiek za to wie, że Piotrek ciągle szuka roboty.
Owszem, robi piękne zdjęcia, ale co z tego? Roczny PIT Piotrka to miesięczne zarobki Krzysztofa. No, może to przesada.
Róża wie, że romans Julii skończył się tragicznie. Basia wie, że romans Julii skończył się najlepiej jak mógł, to znaczy, że nie będzie z tym chłystkiem, który jej, Basi, nigdy się nie podobał. Basia wie, że Róża spłakała się na filmie „To tylko miłość”.
Ciekawe dlaczego, skoro to była komedia?
*
Ot, proszę bardzo, Piotr wychodzi. Nie na rękę mu przerywanie pracy w środku dnia, ma jeszcze zdjęcia, ale ksiądz Jędrzej prosił, żeby wpadli na chwilę, po trzeciej, no to trudno, pojedzie teraz do redakcji oddać zdjęcia.
Wychodzi cicho, bo sąsiadka z naprzeciwka zawsze, ale to zawsze, ilekroć słyszy ruch na klatce schodowej, uchyla drzwi.
– Panie Piotrusiu, to pan? – pyta zaciekawiona, co niezmiennie doprowadza Piotra do szewskiej pasji. – Co tam słychać?
Dresik różowy albo niebieski, ciałko opięte tym dresikiem, fałdy tłuszczu widoczne jak na dłoni, tfu, ohyda, jak się można tak ubierać w tym wieku! „Tam” – to znaczy gdzie? U nich? W mieście? Na świecie? I co to za pytanie!
– Dzień dobry pani – mówi wobec tego za każdym razem Piotr, najuprzejmiej jak potrafi. – Dziękuję. – I zbiega ze schodów, nie czekając na windę.
– Panie Piotrusiu! – Czasem Różowy Dresik znacznie wcześniej otwiera drzwi, zanim Piotr dopadnie schodów.
– Jakby pan był uprzejmy…
No i Piotr jest uprzejmy, jeśli nie jest szybki.
Masełko. Albo włoszczyzna. Albo sok pomarańczowy, ale tylko z czerwonych. Lub grejpfrutowy, ale tylko z czerwonych. Albo dwadzieścia deka sera żółtego, ale tylko krojonego. Dwadzieścia pięć deka szynkowej, ale tylko pokrojonej. Albo troszkę obsuszanej krakowskiej, ale niech zdejmą przed krojeniem ten nieprzyjemny sztuczny flak! I bardzo cienko pokrojonej.
A marchewka tylko jeśli będzie średnia, nie za duża, nie za mała. Włoszczyzna najlepiej nie w siatce, osobno wszystkie warzywka. Jakie? No, por, jak będzie ładny, to może być dwa, seler, dwie, trzy pietruszki, trochę kapusty kiszonej, byleby nie była za kwaśna.
Pan zapisze, ile panu jestem winna, to jak przyjdzie córka, w sobotę albo w niedzielę, to się rozliczy.
Bardzo proszę, sąsiadom trzeba pomagać.
Nawet wtedy, kiedy się wyrzuca śmieci, nawet bez skarpet, nawet bez kurtki w listopadzie. Bo:
– Panie Piotrusiu, jeśli pan taki uprzejmy…
– A nie sprawię kłopotu, jeśli recepta? – Ależ skąd, żaden kłopot.
I Piotr się cofa, wkłada kurtkę albo skarpety, albo buty, i zamiast trzyminutowego wyjścia z kubłem, pół godziny zmarnowane.
Tylko Buba umie umknąć przed wścibskimi oczami Różowego Dresika. Czasem Niebieskiego.
Nigdy nie widział tej kobiety inaczej ubranej.
Tym razem udało się. Drzwi się otwierają, kiedy Piotr już jest piętro niżej.
Miał szczęście.
*
Bałam się, że to będzie wenflon i parogodzinny wlew do żyły. Pamiętałam z przeszłości kroplówkę i niejasne wspomnienie męczenia się na łóżku szpitalnym – tak bardzo chciało mi się siusiać, a nie mogłam przecież się ruszyć i w końcu powzięłam decyzję, że jednak zdejmę tę butelkę i razem z nią pójdę do łazienki. Nikt mi nie powiedział, że mogę przycisnąć plastikowy zawór i wtedy kroplówka przestanie kapać, lub że mogę po prostu zadzwonić po pielęgniarkę, poprosić o odłączenie kroplówki i iść spokojnie do łazienki. Wtedy wymknęłam się chyłkiem, niosąc wysoko nad sobą odczepiony przezroczysty woreczek z płynem w środku, a w łazience położyłam woreczek na podłodze i z ulgą się wysikałam i wtedy zobaczyłam, że krew z żyły wpływa do woreczka i bezbarwny płyn czerwienieje.
Przestraszyłam się, że umrę od tej krwi, co ze mnie ucieka, podbiegłam korytarzem do dyżurki, z workiem znowu uniesionym wysoko nad głową. Pielęgniarka zaczęła się śmiać, a potem mi wyjaśniła, że po pierwsze, od paru kropli krwi nikt nie umarł, a po drugie, żebym dzwoniła i mówiła, że chcę siusiu.
Ale tym razem to nie była kroplówka, tylko zastrzyk.
Owszem, bolało, zrobiło mi się mdło, czułam jak to coś, co mi wstrzyknięto, rozchodzi się po całym ciele.
Gdybym mogła, tobym krzyknęła NIE! temu zastrzykowi, ale przecież miał mi przynieść życie, więc cierpiałam w milczeniu.
Ach, że też muszą dzisiaj iść do księdza Jędrzeja!
*
Ale tak rzadko się u niego spotykają, że właściwie…
Całe szczęście, że nie nawraca zagubionych owieczek.
No cóż, dorośli są. I ostatecznie ksiądz Jędrzej jest wujkiem Basi. Śmieszne, że ksiądz jest czyimś wujkiem.
Księży się powinno znajdować w kapuście. Kiedy Basia przyznała się, że Jędrzej jest bratem jej mamy, nie wierzyli. Ksiądz przecież nie jest synem ani bratem, ani wujkiem, ani siostrzeńcem, tylko księdzem. Ale wtedy byli mali i w wiele rzeczy nie wierzyli. Na przykład Basia bardzo długo nie mogła uwierzyć, że jej rodzice robią te rzeczy. Prawdę powiedziawszy, nie wierzy w to do dziś.
A na przykład Piotr nie wierzył, że ksiądz Jędrzej chodzi w spodniach i przeżył szok, kiedy pierwszy raz zobaczył Jędrzeja bez sutanny. I to nie tylko bez sutanny, ale w krótkich portkach, bo ksiądz Jędrzej postanowił katechizować swoje dzieci w sposób szczególny: grać z nimi w piłkę, zabierać je w góry, przyjaźnić się z nimi i przede wszystkim – najważniejsze – być z nimi na ty.
Z dziećmi!
Kto to widział!
Jakby od tego można było uwierzyć w Boga!
Niekoniecznie wierzą.
Ale wierzą w księdza Jędrzeja.
Ksiądz Jędrzej zaś głęboko wierzy w Boga i nie wierzy w lekarzy. Uważa, że lepiej się od nich trzymać z daleka.
Wtedy człowiek jest zdrowy. A jak już raz do nich trafisz, proszę ja ciebie, to wtedy już cię, człowieka przecież zdrowego, nie wypuszczą ze swoich szponów.
Wie coś o tym, bo ksiądz proboszcz od świętego Józefa Robotnika robił badanie krwi, niewinne badanie krwi! I nagle się okazało, że ma cukrzycę. Wielkie nieba, gdyby nie poszedł na badania, to by cukrzycy nie miał!
Dlatego Jędrzej nie idzie do okulisty – w końcu to też lekarz – chociaż coraz gorzej widzi, bo jeszcze się, nie daj Boże, odpukać, okaże, że ma jakąś chorobę oczu. Kupił w aptece okulary za dwanaście złotych i jest lepiej.
Choć nie bardzo.
Z lekarzami czasem musi gadać.
Ale nie w swoich sprawach.
*
Siedzą wszyscy u księdza Jędrzeja, wezwał ich bardzo pilnie, butelka koniaku na stole, Jędrzej przeciera oczy.