To są dwa różne światy, przeszłość nie będzie miała nad nią władzy, jak nad jej matką.
– Właśnie wynajęłam mieszkanie – powiedziała. – I nie mam pracy.
– Poradzimy sobie. Nie mogę ci zbyt wiele dać, ale umiem sporo rzeczy, obrazy się me sprzedają, ale robię…
– Roman zawahał się. – Jeśli nie wstydzisz się być z facetem, który kładzie glazurę i terakotę i maluje cudze mieszkania… Nie boję się pracy… Tu nie jest zbyt ciepło w zimie, okna są nieszczelne, ale uszczelnię. Nie będzie ci zimno.
Nie będzie ci zimno – czy są piękniejsze słowa na ziemi?
Jak je można porównać do jesteś dla mnie wszystkimi Lub jesteś dla mnie najważniejsza?. Julia nachyliła się nad Romanem i pocałowała go w usta, jego ręka przewędrowała na jej plecy i delikatnie przyciągnęła ją, pierś Julii dotknęła piersi Romana i zmarszczyła się od pieszczoty.
To niemożliwe, pomyślała Julia, takie rzeczy się nie zdarzają.
Ale wcale nie miała racji, bo właśnie zdarzała się im rzecz, jaka przytrafia się milionom ludzi.
Z tym, że trzeba przyznać uczciwie, niektórzy są zbyt przestraszeni, żeby to zauważyć.
– To było drugie podejście i niestety jest progresja.
Jest progresja zamiast nadziei, nie ma nadziei, na jej miejsce wepchnęła się progresja, nie ma światła w tunelu, nie ma tunelu, jest progresja. Nie ma wyjścia, cztery ściany dookoła, coraz bliżej te ściany – na każdej duży napis – PROGRESJA. Progresja. Procesja, pogrzeb.
Ten łopot serca to zawał, bolesny przez moment, pękające ściany komory, czysta krew, która zalewa wnętrze i koniec, czy to przyspieszone bicie serca, które wrzeszczy: Nie! Błagam, jeszcze nie teraz! Nie mogę, nie wytrzymam, nienienienienienienienie!
– Zostanie u nas pani do jutra, dobrze? Carcinoma clarocellulare renis.
Ładnie się nazywa. Renis. Jak renifer, jak piękne szlachetne zwierzę, czyste, klarowne, claro… Klara, ładne imię, niezwykłe. Dlaczego jest tak mało Klar na świecie?
Bo to imię bez zdrobnienia, Klarcia, fu, nikt nie chciałby się nazywać Klarcia. Ale Klara? Klara jest od razu stara.
Motylem się też zostaje na starość. Motyl spędza dużo życia jako poczwarka, trzy lata potrafi być brzydki i budzący wstręt. Szkodnik. Gąsienica. Zjada tysiące hektarów lasu. A potem, po tych latach czekania, zamienia się w anioła, szuka kwiatów, słońca, rozpościera skrzydła, najdelikatniejsze stworzenie na ziemi. Spija nektar z kwiatów i błyszczy w promieniach słońca, jakby był obsypany brokatem. Nic nie robi złego, po prostu jest. Jest żywym dowodem na istnienie Boga, jest przyjemnością dla przyjemności, jest pocieszeniem.
Motylem się jest na starość, ja na cały mój czas zostanę poczwarka.
– Dobrze?
Nie usłyszała, co mówi lekarz, ale kiwa głową potakująco, ktoś ją gdzieś prowadzi, z powrotem na salę, łóżko jest chłodne, obok kroplówka sączy się do żył innej kobiety. Drobniutkie krople nadziei. Dla niej nie starczyło.
Jak sobie z tym poradzę?
Pięćdziesiąt tysięcy dolarów sam szpik. Dwieście operacja. Prawie milion złotych. Nie ma tych pieniędzy.
Może będą, kiedyś, już nie dla mnie, nie mam czasu! Nie mam czasu!
Niech mi ktoś pomoże… Niech się obudzę. Będę lepsza, będę radośniejsza, nie zrobię tych rzeczy, które robiłam, i zrobię to, czego nie robiłam. Proszę, Panie Boże, jeszcze się nie przeobraziłam, jeszcze nie zrzuciłam łuski, jeszcze się nie wyklułam, jeszcze mnie nie ma, a już na mnie nie być?
– Chce pani jakiś środek?
Środek na co? Na strach? Złoty środek? Nowy środek, niezarażony carcinoma clarocellulare renis! Tak! Chcę dostać nowy środek, pełen zdrowych pięknych komórek, z mocnym układem odpornościowym – żołnierzami taekwondo, którzy mnie obronią przed carcinomą, nie wpuszczą carcinomy do środka, którzy zawalczą, wyjmą ostre miecze i powiedzą: Stop! Tak, chcę mieć nowy środek, nowe piękne nerki, które, schowane głęboko, będą cichutko pracowały i żadna nie zbuntuje się przeciwko mnie, nie pozaraża sąsiednich narządów, nie rozprzestrzeni się, taki środek chcę mieć. Chcę zrzucić wylinkę i być motylem, polecieć w słońce, chcę być motylem nocnym i szukać światła za wszelką cenę, chcę poznać trud tworzenia i życia, radość i miłość, nie chcę zgnić jako poczwarka w twardym kokonie, skażona carcinoma clarocellulare renis. Chwycę się brzytwy, tylko dajcie mi brzytwę!
– Nie, dziękuję – mówię i zapadam się w pancerz, w swoje kanaliki, które sprawiają, że mogę przetrwać jeszcze jakiś czas.
– Basia, co ci jest?
– A co ma mi być? – odpowiada moja żona i odwraca się do mnie tyłem, jej plecy widzę, a nie z plecami wziąłem ślub, wszystko się zmieniło, unieszczęśliwiam ją, na nic wszystkie moje starania, bo oto mam dowód, na jej plecach ten dowód, że nie jestem jej już potrzebny.
Może czas się rozstać?
*
Basia nie wybiegła w pośpiechu, wyszła spokojnie, a zanim wyszła, zapytała, czy Iris (Mam taką ksywę, Iris jestem), więc czy ksywka Iris zgadza się być w sądzie świadkiem jej upokorzenia. Rozwód z winy Piotra, tylko tego chciała. Pokazała Iris zdjęcie.
– Uppss – powiedziała Iris – sukinsyn, powiedział, że nikomu nie pokaże. To twój mąż? – Basia dałaby sobie rękę uciąć, że w oczach Iris na moment pojawiły się łzy. – Wiesz, jakbym wiedziała, że żonaty, toby mnie nie puknął, nie lubię żonatych, potem są same problemy. Co za świnia. – Iris przerzucała zdjęcia. – Ale tu dobrze wy szłam, popatrz, no nie? Powiedział, że robi dla „Penthausa”, wiesz, to jest niezłe pismo na tym rynku – co nie? – a niełatwo się wkręcić, a on powiedział, że wkręci, a to moja koleżanka, ona gorzej wyszła, co nie?
Trochę zabawy i już masz problem, ale ty pretensji nie masz, co nie? Jasne, że przyjdę, trzeba sukinsynowi powiedzieć, kto tu rządzi, co nie? Ale nie żal ci?
Zaganiacza to on miał, o, ja cię, sorki. Tylko wiesz, nie pomyśl sobie czasem, że tak jest zawsze, my go znałyśmy już jakiś czas, to nie jest tak, że z byle kim czy nieznajomym, po prostu. Nie wymydli się, co nie? Ale mówił, że nie ma żony. To daj znać, kiedy sprawka, ale zdziwko go klepnie, jak mnie zobaczy, co nie? Jasne, że przyjdę, bo ja jestem za tym, żeby w temacie małżeństwa było wszystko OK, a jak nie jest, to nie moja wina, co nie? Tu nieźle wyszłam. Zostawisz mi odbitki? Te to zniszczę najprędzej i już mnie nie tknie, obiecuję. Ale wiesz, też mi coś zagrało do niego. Trudno, raz na wozie, raz pod wozem. Sorki cię, naprawdę. To jest ekstra! Ty byś też sobie takie zrobiła. Ale ja głupia jestem, on cię pewno obfotografował wzdłuż i wszerz.
Buba to idiotka, łyżka jest łyżką, wszystko jedno, z której strony patrzysz. Ale ona, Basia, ma świadka. Nie jest jej żal. Skoro Piotr mógł z kimś takim, to nie jest jej żal, już nie. Nie musi się złościć, ani walczyć, ani tłumaczyć, ani wyjaśniać.
Ze swojej pensji może opłaci jakiś niewielki pokój. Jak już będzie po wszystkim, pojedzie do matki, ma zaległy urlop, jeszcze z zeszłego roku, tylko żeby się trochę lepiej poczuć. Ale poczuje się lepiej u Róży, do Róży pojedzie zaraz po spotkaniu z panią mecenas. Napiją się i będzie jak kiedyś. Kieliszek czegoś mocniejszego dobrze jej zrobi.
Ot co.
Czasem małżeństwo tak się kończy.
*
– Zmierzę tylko ciśnienie, proszę dać rękę. Ojej, tu jest brzydkie wynaczynienie, proszę pokazać drugą.
Wynaczynienie, siniak po prostu. Jeden, drugi, trzeci…
*
– Jestem już jak ptak nielot.
– Nie gadaj głupot, nawet kurę można zmusić do latania.