To niewiele.
*
– To straszne, ale ja chyba nienawidzę własnej matki.
– O Boże, nie mów tak, nie mów tak, kochana – Róża ma łzy w oczach, jej dziecko też będzie nienawidziło, nie chce tego słuchać, to grzech, straszny grzech i ręka ci uschnie, i serce ci uschnie.
– Kochasz ją – mówi Buba i nie przejmuje się, a to są straszne słowa, słowa, które zostają na zawsze w przestrzeni.
Julia jest chora z bólu, jak mocno może ugodzić człowiek, którego kochamy, nikt obcy tak nie zrani, więc oddycha z ulgą, że nie jest stracona, jednak nie…
– Julka, potrafisz wymienić chociaż trzy rzeczy, w których jesteś lepsza od swojej mamy?
– We wszystkim jestem lepsza – chlipie Julia, ma czerwony nos, choć jest blondynką, a podobno tylko płaczące brunetki mają czerwone nosy.
– Zrób to dla mnie i wymień coś z tego wszystkiego.
– Nie rób tego, to świętokradztwo – mówi Róża.
– Matkę trzeba szanować i kochać, kochać i szanować.
Nie wolno oceniać. Matka jest najlepsza na świecie.
– Julka, proszę, zobaczysz, że zrobię czary-mary.
– Buba dotyka włosów Julii, jakie wspaniałe włosy, jakie aksamitne, jakie długie, jakie niezwykłe. – No, wal.
– Potrafię kochać, nigdy bym tak nie zraniła swojej córki i… i lepiej prowadzę samochód!
– A teraz podziel to zdanie na trzy odrębne zdania i powtórz za mną… – Co było pierwsze, aha, ja potrafię kochać… – no, Julka, powtarzaj!
– Potrafię kochać…
– I za to ci dziękuję, mamo.
– I za to ci dzięku…
– Julia patrzy na Bubę szeroko otwartymi oczami i jej oczy nagle wypełniają się niechcianymi łzami.
– Powtórz – mówi Buba i głaszcze włosy Julii, dar od Boga, włosy gęste i pachnące, włosy żywe, włosy z cebulkami, włosy błyszczące, włosy jedwabne, – Potrafię kochać i za to ci dziękuję, mamo – szepcze Julia – nigdy nie zranię tak swojej córki i za to ci dziękuję, mamo… Lepiej od ciebie prowadzę samochód i za to ci…
Julia płacze cichutko, przecież matka ją kocha, tak samo jak ona kocha matkę, tylko nie umie się uzbroić przeciw jej lękowi, nie umie sprawić, żeby mama się nie bała, bo może jednak jej córka się boi? Czy gdyby ona, Julia, przestała się bać, matka też by się nie bała? Jak mogła wspomnieć ojca, rozgrzebać żywą ranę, po co to zrobiła?
Żeby dokuczyć, to było przekroczenie granic obrony koniecznej. Julia ma wyrzuty sumienia i tak jest zawsze, albo czuje się winna, albo pokrzywdzona. A nie chce się tak czuć.
– Wiecie co? – Buba zmienia temat. – Jest taka przypowieść o Żydzie, ładna, opowiem wam. – Róża i Julia przycupnęły koło Basi na tapczanie, jak ładnie razem wyglądają, coś się zmieniło w tym pokoju, coś ładnego przeleciało, musnęło, tknęło, zabłysło i zostało niewidzialne. – W Nowym Jorku mieszkał pewien Żyd i miał mały sklepik mięsny. Aż pewnego dnia zburzono przed nim cały dom i okazało się, że będą tam stawiać supermarket. I Żyd szybko poszedł do rabina i poprosił o przekleństwo dla tego sklepu, bo miał siedem córek i nie mógł zbankrutować. Rebe powiedział: „Ty głupi Żydzie, ty wychodź rano, myj ulicę przed swoim sklepem i posyłaj siedem błogosławieństw na ten supermarket”. Zmartwił się Żyd, ale tak robił codziennie, a supermarket rósł i rósł. Aż jak pewnego dnia się wybudował i Żyd wiedział, że już po nim, zatrzymała się przed sklepem wytworna limuzyna i wysiadł superfacet, taki jak twój Sebek, Róża, i powiedział: „Proszę pana, jestem właścicielem tego supermarketu, codziennie przyjeżdżałem na budowę i codziennie widziałem pana.
Nie zaniedbywał pan swoich obowiązków, nie sprzedał pan swojego sklepu, jak pana sąsiedzi, tylko z uśmiechem patrzył pan na moją budowę. Ja mam dla pana propozycję. Czy nie zostałby pan dyrektorem działu mięsnego w moim supermarkecie?”.
– Ładne – powiedziała Basia – tylko niewykonalne.
– Wiem, szczególnie dla ciebie. Przemyślałyśmy to. – Julia mrugnęła w stronę Róży i Buby. – Ty szybko likwidujesz swój sklepik, i wiesz co, dobrze robisz. Piotr cię nigdy nie kochał.
– Kiedyś mnie na pewno kochał – zaprzeczyła żywo Basia.
– Nie pamiętał o twoich imieninach – dodała Róża.
– Akurat o imieninach pamiętał! Zresztą to nie ma znaczenia. Ale zawsze pamiętał.
– I kiedyś spóźnił się sześć godzin i na niego czekałaś.
– Bo wracał z Rzeszowa i śnieg ich zasypał, w telewizji nawet potem pokazywali!
– Nie martw się, już jutro będzie po wszystkim. Basia się zaniepokoiła. Czy one nie rozumieją, że to dla niej nie jest bułka z masłem? Co się dzieje? Tu nie chodzi o to, że Piotr był niedobry, chodzi o to, że ją zdradził! Owszem, nie powiedziała nikomu o Iris, ale w środę na rozprawie same zobaczą… Jakoś nie mogła się przemóc i przyznać do tak upokarzających posunięć. Ale co innego jest rozwieść się z powodu zdrady, a co innego oskarżać Piotrka o rzeczy, które nigdy nie miały miejsca.
– On cię nigdy nie kochał – powtórzyła Julia. Co za przyjaciółka! Ale jak da sobie to odebrać, to co jej zostanie?
– O, tak nie możesz mówić! Myśmy się pobrali z miłości!
– Każdy tak mówi.
– Pamiętasz wtedy na Mazurach, jak skończyłaś w szpitalu?
Basia zaczyna się na dobre złościć, nie, nie na Piotra, ale na nie. To są przyjaciółki?
– Skręciłam nogę na łódce…
– No właśnie, macho! Sebek tak samo!
– Skręciłaś nogę, bo zmuszał cię do ekstremalnych sportów, pamiętam – mówi Julia i wcale nie wydaje się zmartwiona.
– Byłam nieuważna, potknęłam się o fok, a on mnie odwiózł do szpitala…
– A o urodzinach nie pamiętał.
– A właśnie że pamiętał!
– A o rocznicy ślubu? – Tak!
– Rocznicy poznania, imieninach matki, ojca, moich!
– Tak, tak, tak! Kiedyś go tylko nie było, bo był za granicą…
– Sama widzisz!
– Nic nie widzę, przywiózł mi perfumy, jesteście perfidne.
– Na całe szczęście nie macie dzieci – dorzuca Buba.
– I nie masz rozstępów ani celulitisu…
– Spotkasz innego faceta, bez obciążeń.
Tego już za wiele, one w ogóle nie rozumieją jej dramatu!
– Nie chcę innego mężczyzny! – wyrywa się bezwiednie Basi.
Julia pochyla się nad nią – Zechcesz, zechcesz, ja ci to mówię, zapomnisz o nim.
– Nigdy nie zapomnę – płacze Basia. – Piotr pracował…
Głupie dziewuchy!
– Trudno, żeby siedział cały czas w domu! Róża mówi spokojnie:
– A mnie się wydaje, że przedkładał pracę i karierę nad małżeństwo.
Buba dolewa oliwy do ognia.
– I wiedział, że nienawidzisz żółtego koloru… a przyniósł ci kaczeńce.
Mój Boże, kaczeńce, jak to było dawno temu, kiedy jeszcze myślała, że jest kochana…
– No, nie ma tego złego… Wreszcie będziesz mogła zająć się sobą… On cię ograniczał…
– Akurat Piotrek mnie w niczym me ograniczał!
– Musiałaś mówić, o której wrócisz, a teraz będziesz robiła, co chcesz.
Perspektywa robienia tego, co chce, nagle wydała się Basi przerażająca. Już nigdy nikt nie będzie na nią czekał, nikt nie przytuli się do jej pleców, nikt nie przegoni gołębi, nikt dla niej nie wsiądzie na karuzelę.
– Przecież on mnie zdradził, nie rozumiecie tego! – krzyczy Basia i wybiega do łazienki, odkręca kurki.
Woda leje się do wanny; a ona płacze rozpaczliwie. Nikt nie usłyszy przez szum wody.
Buba patrzy na Różę i Julię.
– Może coś dotarło…
– Jesteśmy straszne – mówi Julia i parskają śmiechem.
*
– Przemyślałem sprawę. Widzę pozytywy – mówi Krzysztof i bacznie przygląda się Piotrowi.