– Jakie?
– Możesz chodzić z nami na piwo. – I tak mogłem, idioto!
– Po prawdzie – dołącza się Sebastian – to była z niej egoistka!
– Akurat tego o Baśce nie można było powiedzieć.
– A pamiętasz, jak sobie skręciła nogę na łódce? Piotrowi staje przed oczami Basia, niósł ją do samochodu, patrzyła na niego tak pięknie…
– Potknęła się o szot… – I zepsuła ci urlop…
– No, ale z nimi tak zawsze – mówi Krzysztof i wyciąga do Piotra piwo. – Będziesz to miał z głowy.
– Kobiety trzeba trzymać krótko… Miesiąc, dwa… – Sebastian stuka się z Piotrem. – Jak jest źle, to lepiej się rozstać…
– Człowieku, jakie źle? Myśmy byli bardzo dobrym małżeństwem. Coś się musiało stać…
– Bałagan był u was – mówi Krzysiek i rozgląda się po domu. W rogu stoją pudełka, przyniesione przez Piotra, Baśka będzie się w nie pakować.
– Zwariowałeś? Bałagan!
Piotr nie może zrozumieć, o co im chodzi. Myślał, że są przyjaciółmi. Zresztą większej pedantki niż Basia to chyba nie ma. Czego oni chcą od jego żony? Rozwodu jeszcze nie było.
– Gotować nie umiała…
– Baśka? Zawsze mi zazdrościłeś… Baśka wszystko umiała ugotować i jeszcze kończy studia zaocznie…
– Krupnik?
– Sam chwaliłeś!
– A pomidorową?
– Coś ty się tak przyczepił do jej kuchni!
– A kluski kładzione na parze?
– Odwal się, nie w głowie mi żarty.
– No widzisz. Nawet ci kluseczek na parze nie zrobiła…
– Nogi to miała nie najlepsze…
Och, Piotr czuje, że przesadzili, i to porządnie. Nie ma nikt prawa mówić źle o nogach jego żony! Nikt. Też mi kumple! Gnoje, zazdrosne gnoje i tyle!
– Nogi ma idealne!
– Całe szczęście, że nie mieliście dzieci…
I teraz nagle Piotr rozumie. Robią go w konia. Tylko, że oni nie rozumieją nic, tępaki.
– Nie wysilajcie się, ja wiem, co tracę, ale to Baśka wnosi o rozwód.
– Nie musisz się zgadzać, palancie, powalcz o nią, jak ci zależy!
Krzysztof klepie Piotra po plecach.
– Nie bądź idiotą.
– Coś się skończyło – mówi Piotr. Docenia teraz ten cały cyrk, lecz oni nie wiedzą, że coś się skończyło, zepsuło, nigdy nie będzie tak jak było. Żal. Ale żal minie i tyle. – Problem w tym, że nie mam już o co walczyć – dodaje.
*
– W ”New England Journal of Medicine” jest opisanych tylko sześć przypadków, w których taki nowotwór całkowicie się cofnął. Nie, nie musi być ta sama grupa krwi, skądże, zrobimy badanie molekularne antygenu i jeśli zgodność struktury tkankowej wykaże wysokie podobieństwo genów dawcy i biorcy, jest szansa, że przeszczep się uda. Problem tkwi w czym innym – w Graft versus Host Disease. To choroba „przeszczep przeciw gospodarzowi”. Założenie jest w dużym uproszczeniu takie: przeszczep szpiku, rozpoznanie nowotworu biorcy i zaatakowanie go. Pani układ odpornościowy to już nie są szkoleni w taekwondo wojownicy, to starcy, którzy niedowidzą. Więc najpierw trzeba będzie zniszczyć do końca pani system odpornościowy, wyczyścić do cna, potem dać szpik biorcy i liczyć na cud, bo niestety GvHD to wredne postępowanie – jeśli nowy system odpornościowy się przyjmie, istnieje niebezpieczeństwo, że znajdzie antygeny, które nie będą mu się podobały, i wtedy zaatakuje biorcę jako najgorszego wroga i doprowadzi do śmierci.
Jestem uczciwy – na świecie odnotowano tylko sześć takich przypadków, w których nastąpiło całkowite usunięcie nowotworu i biorca zasymilował nowy system odpornościowy, a właściwie system potraktował biorcę przyjaźnie.
Tak, jeden to więcej niż nic, a sześć to więcej niż pięć.
Nie chcę odbierać pani nadziei, jeśli są pieniądze na przeszczep, niech pani jedzie. Za miesiąc będzie za późno.
Potem zostanie tylko leczenie paliatywne.
To znaczy przeciwbólowe.
Przykro mi.
*
Stała przed sztalugami i patrzyła na siebie. Roman stał za nią i obejmował ją w pasie, ładne zdjęcie byłoby, gdyby ktoś tu jeszcze był. Piotr by im zrobił ładne zdjęcie.
– To ja – powiedziała. – To ty.
– Od razu wiedziałam, że to ty – dodała Julia. Starała się nie pamiętać, że ma nie mówić takich rzeczy, że należy się szanować, niech się mężczyzna trochę postara, niech wie, że musi powalczyć, bo co przychodzi łatwo, to jest do niczego, co przychodzi łatwo, tego się nie ceni. Więc dodała: – Kocham cię.
– A ja ciebie, księżniczko – powiedział Roman i poczuła przyjemne łaskotanie w dole brzucha.
– Chcę się z tobą kochać – powiedziała po raz pierwszy w życiu pierwsza i spojrzała prosto w oczy mężczyzny.
– To się świetnie składa, bo ja chcę tego samego – szepnął Roman.
*
Róża wsłuchiwała się w oddech Basi i kiedy usłyszała miarowy świst powietrza, wstała cichutko, weszła do łazienki. Zdjęła z haka delikatnie prysznic i położyła go na dnie, a potem ostrożnie puściła wodę, bezszmerowo.
Poczeka, aż wanna się napełni ciepłą wodą i wejdzie w nią jak w ożywczy strumień, jak w Ganges, jak w Styks, i może wszystko będzie OK.
Nie powinna była tak potraktować Julii. Bo istotnie – kiedy człowiek uzyskuje pewność, że związał się z właściwą osobą, że praca, którą wybrał, będzie dla niego, że sposób wychowania własnych dzieci okaże się skuteczny, że decyzja, którą się podjęło, nie będzie błędna?
To się wie potem.
Później.
Czasem nigdy.
Julia jest dorosła, ale jest jak naiwne dziecko, które wierzy, że się uda. A życie przynosi rozczarowanie i trzeba być na to zawsze przygotowanym. Wtedy się nie czuje takiego bólu. Wtedy można powiedzieć:
Przewidziałam to. Wiedziałam. Spodziewałam się.
Udawać, że nic się nie stało.
A może trzeba czekać na to najlepsze? Rzucać się jak w ogień – może tym razem nie poparzy, tylko ogrzeje? Jak w głęboko wodę – może tym razem się nie utopię, tylko ochłodzę?
Już czas, żeby się zająć sobą, skoro Julia zajęła się sobą.
Praca. Wżyciu najważniejsza jest praca.
Po pracy najważniejszy jest wypoczynek.
Jeśli nie ma niedzieli, jak rozpoznać dzień święty?
A co by było, gdyby tak wyjechała na urlop?
Gdyby pojechała do Egiptu, zobaczyła piramidy, póki jeszcze zdrowie nie odmawia posłuszeństwa?
Czy to nie będzie śmieszne?
Samotna kobieta pod Sfinksem?
Wolny zawód – zawsze marzyła o wolnym zawodzie. No i jest tłumaczką. Wobec tego siedzi sama w domu, pracuje sama, obłożona słownikami, sam na sam z książką, której głosem przemawia, bo przecież nie swoim mówi, przelewając zdania na ekran komputera.
Ale nie jest nieszczęśliwa. Bo nie spodziewała się, że będzie szczęśliwa. Wykonuje swoje obowiązki, dzień po dniu, wstaje rano, śniadanie, zakupy, potem siada do pracy. Potem robi obiad, tak jakby gotowała dla kogoś, nie tylko dla siebie. Zawsze je przy stole i nie czyta, chociaż tak lubi czytać przy jedzeniu. Jeśli jesteś sam, zachowuj się tak, jakbyś był w towarzystwie czcigodnego gościa. Przysłowie chińskie, mądre, stosowała do siebie.
Tylko dlaczego właściwie nie czyta przy jedzeniu?
Dlaczego odmawia sobie drobnych przyjemności? Żeby się nie rozsypać, żeby odróżnić jedzenie od niejedzenia, pracę od niepracy, dzień od nocy, ranek od wieczoru.
Nie jest jeszcze stara.
Jeszcze życie przed nią.
Ciekawe, co powie Julia na jej wyjazd.
*
Ziarenka piasku swobodnie kołysały się przed jej oczyma. Wcale nie miała wrażenia, że jest pod wodą.
Nad nią unosiła się burta łodzi, łagodnie kołysana przez fale. Wyciągnęła ręce, mocno chwyciła burtę i zaczęła szarpać łodzią. „Pokołyszę was trochę”, krzyknęła, ale jej głos nie dotarł do siedzących na deku ludzi, z ust wypłynęły małe bąbelki i popłynęły wyżej, w stronę jasności. Kołysanie przyszło jej niespodziewanie łatwo, miała dużo siły, ale wiedziała, że takiej dużej łodzi nie może przewrócić jedna osoba, i to spod wody. Coraz silniej przyciągała i odpychała od siebie burtę, dziewczyny na łodzi zaczęły krzyczeć. To zabawne, że ja je słyszę, a one mnie nie, to takie zabawne, pomyślała.