– Nie, nie tę, raczej zapowiedź róży niż samą różę. – Julia uśmiecha się, wyjmuje z pęku kwiatów jedną, zwiniętą jeszcze, tylko dwa płatki nieśmiało się rozchylają. Lubi róże, które kwitną przy niej.
Dłoń w rękawiczce z uciętymi palcami wydaje resztę.
Samotna róża, statek pod żaglami, tańcząca kobieta, koń w galopie.
Mija Białą Damę i nie widzi, że tamta wącha nieistniejący kwiat.
*
– Nie wiem, doprawdy nie wiem, jak to masz zrobić. Ale ona pije za dużo, pije sama, rozmawiałem z nią, tylko, że ona nie rozumie, że to może być problem.
Ksiądz Jędrzej splótł dłonie. Nie był przygotowany do tej rozmowy. Boże, czy on nie mógł iść do kogo innego?
– Pije z Bubą! – Piotr nagle staje w obronie Basi. Jędrzej nie o wszystkim wie, nie ze wszystkiego zdaje sobie sprawę, nie ma monopolu na mądrość. – Basia nigdy nie pije sama, to Buba wpada z butelką wina albo z…
– Buba nie pije, Piotrze, to akurat wiem na pewno. A Basi ojciec… wiesz sam, jak wyglądało ich życie.
– To co robić? – szepcze Piotr. – Ona usiłuje mnie w to wciągnąć, kupuje wino, obraża się, gdy odmawiam, a ja nie chcę jej robić przykrości. Ją tak łatwo zranić.
*
– Mój drogi. – Ksiądz Jędrzej patrzy na Piotra. Te wieczne dzieciaki! – Trudno sprostać problemom w małżeństwie. Czasem musisz zrobić komuś przykrość…
Jesteś odpowiedzialny za swoje uczucia i za nią. Jak o sobie zapomnisz, to i o niej nie będziesz pamiętał.
Kochaj bliźniego swego jak siebie samego. Ale nie więcej! Tak samo uczciwie! A z waszej historii wynika, że wy się w ogóle nie znacie! Oczywiście, że jej będzie przykro. I co z tego? To jak człowiek wisi na krawędzi, nie powiesz mu, że ma przepaść pod sobą, bo mu przykro będzie? Bo myślał, że tylko ot tak sobie wisi i jak mu się znudzi, nogi spuści i pójdzie do domu? Dziecko, czasem jest przykro i smutno, i źle, ale musi być prawdziwie!
Tam, gdzie jest smutek, jest i radość, jest dzień i noc, jest białe i czarne i to jest życie, a nie złudzenie, że będzie dobrze. Z Basią dogadać się musicie, ale nie zamykaj oczu na jej problemy!
Taka była ta rozmowa. Więc Piotr podnosi się i odsuwa komputer.
Wchodzi do kuchni. Basia uśmiecha się.
– Muszę z tobą porozmawiać – mówi Piotr.
*
Krzysztof stał przed zielonymi drzwiami, wahał się, czy zapukać, bo nie widział dzwonka. Teraz czuł się jak idiota, z tymi jeszcze zielonymi konwaliami w ręku. Co to za pomysł, jeszcze sobie coś Buba pomyśli. Rozglądał się. Musi szybko wejść, a nuż wyjdzie Basia albo Piotr, a on jak idiota przed drzwiami Buby, doprawdy co mu przyszło do głowy. – Wejdź, Krzysiu – zielone dębowe drzwi uchyliły się. Co to, Buba się gdzieś wybierała? Przecież przyszedł. No tak, ale nie mówił, że przyjdzie, trudno, to wejdzie.
*
– Nie, nie taką – Roman przebiera w bukiecie róż – chciałbym taką… – nie może znaleźć słowa.
– Taką co będzie dopiero co? – uśmiecha się kwiaciarka, wyciąga mu ze środka bladoróżową, kłębuszek na patyku kolcowatym, chmurkę zbitą, prawie białą.
– Właśnie – oddycha z ulgą Roman i szuka drobnych.
Co się dzieje?
Stoi w przedpokoju, obejmuje drobną postać, wcale nie chciał jej obejmować, to dlaczego stoi i pochyla się nad Bubą i głaszcze jej drobne ramiona i nie chce przestać?
Co się dzieje, że Buba się nie wyrywa, nie kąsa, nie drapie, schowała pazury i, wtulona w niego, czeka?
On podnosi jej brodę do góry i dotyka ustami jej warg, spierzchniętych, bezbronnych, a ona go nie gryzie, tylko poddaje się?
Co się stało?
Wiszące dzwoneczki rurowe szarpnięte jakimś powiewem, może od drzwi niedomkniętych, dzwonią leciutko, i jeszcze kuweta, niesprzątnięta, wspomnienie kota, w miseczkach woda.
Krzysztof jest prawie pewien, że to Buba lekko go pociąga w stronę innych drzwi, tam gdzie nie wchodzili nigdy, do drugiego pokoju, więc jej nie puszcza, nie puści jej, pójdzie tam, gdzie ona go prowadzi, tylko niech nie cofa swoich spierzchniętych ust, bo oparł się na nich i bez nich upadnie.
*
– Ale natychmiast musi ksiądz zadzwonić po kogoś.
Atropina rozszerza źrenice, widzę, jak ksiądz się porusza po moim gabinecie. Ma ksiądz do kogo zadzwonić?
Mogę zamówić taksówkę. Te okulary tylko szkodziły.
Ćwiczenia oczu jak najbardziej, ale po operacji. Na zaćmę się nie umiera. Uszkodzenia rogówki…
*
Światło świec odbija się od kryształków wiszących w oknach, drobne punkciki światła chwieją się na ścianie.
Leży na łóżku i całuje tę dziewczynę, pierwszy raz całuje. Z tamtymi się nie całował, żadnej tak nie całował.
Wróciła do niego. Tamta, tak, to ona.
Musi być bardzo delikatny, Buba jest taka krucha, taka misterna, a jego dłonie są ciężkie, musi odjąć im ciężaru, bo rozsypie się pod jego dotykiem. Krzysztof gładzi jej twarz, jej włosy są szorstkie, nieprzyjemne, ona zsuwa jego dłoń na policzki. Oto kształt oczu, migdałki pod jego palcami, migdałki zakończone sklejonymi od tuszu rzęsami. Po co się tak bardzo maluje? Skórę ma delikatną, jego dłoń zbłądziła pod bluzkę, nie wyrwała się, ale daje znak, że nie, nie chce być rozebrana, a on chce, żeby była naga, skoro go tu już wciągnęła, po to przecież go uwiodła, po to przyszedł. Przesuwa rękę niżej, rozpina spodnie, podnosi jej biodra, nie zdejmując swoich ust z jej ust.
Nie bój się, nie skrzywdzę cię, będę delikatny jak motyl, będę tak delikatny, że nie spadnie puszek z twoich skrzydeł, dotknę cię lekko, żebyś chciała mojego dotyku, nie broń mi tego, masz delikatne ciało, nie bój się… oto kolana, okrągłe, twoje, mogę dotykać twoich kolan, widzisz, mogę, to jest przyjemne. Masz gęsią skórkę, a przecież nie jest zimno, teraz rozepnę swoje spodnie, położę się obok ciebie. Naciągasz niepotrzebnie koc, nie jest zimno, chciałbym cię widzieć, ale cię nie widzę, tu jest prawie ciemno. Jedna świeczka nie daje światła, do świecy tylko ćma może lecieć i spłonąć, przykleja się do wosku, przez moment płomień jest jaśniejszy, knot grubieje od jej płonącego ciała, ale tu nie ma żadnych ciem płonących, nie bój się, nie widzę cię, ale czuję.
Jesteś taka drobna, drżysz pod moimi rękami, zdejmę sweter i przytulę cię, chciałbym poczuć twoje nagie ciało przy moim, pozwól mi zdjąć ten podkoszulek, nie bój się, jesteś taka piękna.
Poczekam, jeszcze nie jesteś gotowa, mogę tak leżeć i pieścić cię całe życie, nie spieszy mi się nigdzie, czy mogę dotknąć twojego uda?
Widzisz, nic się nie dzieje złego, tak dobrze, jest takie mięciutkie, szczególnie tutaj, wyżej, nie wstrzymuj oddechu, słyszę cię w tej ciemności, nie skrzywdzę cię, pragnę cię i ty mnie pragniesz, zobacz, świat się nie kończy jeśli rozpinam ci bluzkę świat się zaczyna tu w tym miejscu na tym twoim łóżku.
*
A kochałem tylko jedną dziewczynę, ale ona umarła. Ty żyjesz i nie pozwolę ci odejść. Tak się czuję, jakbym cię dotykał pierwszy, masz szczuplutkie biodra i nagi brzuch, pachniesz konwaliami i wiem, że mnie pragniesz, nie musisz bronić dostępu do siebie, widzisz? Nie dzieje się nic złego, tylko pozwól się dotykać, jesteś teraz moja, tylko moja…
*
Ksiądz rozgląda się po kuchni. Mieli przecież wpaść do niego, powie, o kogo chodzi, trudno, choć do czwartku nie znajdzie brakujących czterdziestu ośmiu tysięcy, to byłby cud.