Выбрать главу

Naciągnęła na głowę kołdrę i żałowała, że nie śpi.

Hrabia Monte Christo nic nie jadł i nie pił, kiedy był z wizytą w domu prokuratora, ponieważ nie je się i nie pije w domu wroga. Czy gdyby ona przestała jeść i pić, rodzice zorientowaliby się, co o nich myśli?

Zastanowiliby się przez chwilę? Czy zmuszaliby ją do jedzenia? Pomyśleliby, że się odchudza. A przecież od odchudzania nie jest się ładniejszym.

Pomyśleliby, że ma muchy w nosie.

– Znowu masz muchy w nosie? – prawie usłyszała pod kołdrą głos matki.

– Panno Mary kapryśnico, rozchmurz zagniewane lico – powiedziałby ojciec, gdyby był w dobrym humorze. Bo tak mówił zawsze, jak Basia się nie uśmiechała, a on był w dobrym humorze. Czyli nieczęsto.

Jak wyjrzały – zobaczyły i nie chciały dalej spać, kaprysiły, grymasiły, żeby im po jednej dać, przypomniała jej się piosenka z dzieciństwa, którą nuciła do snu babcia.

– Grymasisz – mówiła babcia.

– Mygrasisz – powtarzała mała Basia. – Powiedz: lokomotywa. – Tata trzymał ją na kolanach i tarmosił za warkocz.

– Lomokotywa – powtarzała mała Basia.

– Moje kaczątko! – zachwycał się wtedy tatuś.

A nie zachwycał się.

Po prostu była jak kaczka. I tyle lat myślała, że to zachwyt, uwielbienie, ukochanie.

– Byleby miała poukładane w głowie.

Bybyle łamią upołakdane w wiegło.

Dotychczas Basi nie przyszło do głowy, że może być nieładna, że może się różnić, że jest inna, a najbardziej nie przyszło jej do głowy, że ciocia Irena może o tym wiedzieć.

Ale od tego wieczoru wszystko się zmieniło.

Jak duszno było pod tą kołdrą!

Kiedy mama zamykała drzwi za ciocią Ireną, Basia przewróciła się na brzuch, objęła rękami poduszkę i zacisnęła oczy. Mama mogła jeszcze wejść i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale tym razem szczęśliwie nie weszła i Basia powoli uspokajała kołatanie serca.

Widziała stada kaczek, brzydko kiwających się na krótkich nogach, widziała siebie, niemogącą oderwać się od ziemi, aż wreszcie zmęczona zasnęła.

Następnego dnia odmówiła zjedzenia śniadania.

Nie jem i nie piję w domu moich wrogów! – myślała, pilnie obserwując zachowanie rodziców. Ale mama nie odzywała się do niej ani do ojca, a jej jakby nie zauważała. Ojciec odpowiedział tylko krótkim burknięciem na jej dzień dobry i zatopił nos w gazecie, Basia chwilę posiedziała przy stole, słuchając trzaskania naczyniami, które mama gwałtownie wrzucała do zlewu, a potem podniosła się i poszła do szkoły.

Tego dnia w klasie zauważyła, że dziewczynki patrzą na nią inaczej niż zwykle. Na lekcji wychowania fizycznego nie chciała się przebrać, skłamała, że nie ma kostiumu.

Siedziała na ławce i przyglądała się swoim koleżankom.

Były zgrabne, długonogie, niektóre miały piersi. Coraz bardziej kuliła się na ławce pod drabinkami i coraz większą widziała różnicę między sobą a innymi.

Wracała do domu sama, z kluczami w zaciśniętej dłoni.

Potem czytała „Hrabiego Monte Christo” przy biurku, na książce leżał zeszyt do języka polskiego, wystarczająco duży, żeby przykryć rozłożoną książkę.

– Uczysz się, córeczko? – Mama wsadziła głowę w drzwi.

– Jadłaś zupę? – zapytała, nie czekając na odpowiedź na pierwsze pytanie.

– Jadłam – skłamała Basia.

Ojciec wrócił z pracy po południu, skruszony, z różami, przepraszał mamę, obiecywał coś ściszonym głosem, a hrabia Monte Christo mścił się i mścił.

– Basiulek, jesz z nami kolację? – Matka z mokrymi oczami zajrzała do jej pokoju, kiedy było już ciemno.

– Nie, dziękuję – powiedziała Basia.

I hrabia Monte Christo zemścił się jednak.

Ale nikt nic nie zauważył i Basia zrozumiała, że nie je i nie pije na próżno.

Następnego dnia na śniadanie zjadła cztery kromki chleba z kiełbasą i ogórkami kiszonymi.

Po których zwymiotowała.

*

Basia szła między regałami i chciało jej się płakać.

Dlaczego życie jest takie wredne? Dobrze, że wraca Julia. Dobrze, że wracasz, pomyślała Basia.

Julia przyszła do ich szkoły na początku szóstej klasy.

Była już wtedy olśniewająca i Basia wiedziała, że na taką szarą myszkę jak ona, ta nowa, na pewno nie zwróci uwagi.

– „Ten obcy” – to jest książka, pożyczę ci, myśmy już przerabiali – zachwycały się koleżanki w klasie. – A gdzie mieszkasz? A co robi twój tata? Ale masz czadowe spodnie!

Każda z nich chciała rozmawiać z Julią, przynajmniej stać przy niej, bo wtedy spojrzenia chłopców wędrowały w stronę Julii i można było być zauważoną, chociaż jako tło.

Tylko Basia się nie pchała, stała z boku i czuła się coraz bardziej osamotniona.

– Zadziera nosa – oceniły koleżanki Julię, Basia słyszała to w szatni, schowana za płaszczami, kiedy udawała, że jej nie ma. – Głupia gęś!

– Jedziesz na narty na Słowację? – zaczepiały Julię.

– Nie wiem – odpowiadała cicho Julia.

– Ona uważa, że jest lepsza, pokażemy jej – ustaliły.

Basia była przezroczysta, nie musiały się przed nią kryć.

– Schowajmy jej kurtkę!

Po lekcjach Basia zeszła do szatni ostatnia. Usłyszała cichutki szloch i zobaczyła Julię, która siedziała koło Basinego nieładnego płaszcza i ocierała oczy.

– Wiem, gdzie ci schowały kurtkę – powiedziała Basia i w tym momencie straciła wszystkie koleżanki, a zyskała przyjaciółkę.

Obie nie pojechały na wycieczkę szkolną do Słowacji.

– Moi rodzice się rozwodzą – powiedziała Julia – w ogóle ich nie obchodzę.

– Moi rodzice nie mają pieniędzy – powiedziała enigmatycznie Basia. Matka znowu miała czerwone oczy, a tata znowu przychodził w dobrym humorze i robił jej niespodzianki.

Nie chciała pamiętać, jak matka trzęsła rowerem górskim przyniesionym przez ojca i krzyczała:

– Coś ty jej kupił, ja nie mam na czynsz, co my będziemy jedli?! Oddaj to do sklepu, czyś ty postradał zmysły?!

Rower górski został tego samego dnia odniesiony, a miał bordową ramę i był najładniejszą rzeczą, jaką Basia w życiu widziała. Nienawidziła tego dnia matki i nie rozumiała, jak mama mogła być zazdrosna o jej rower.

Wtedy Basia doszła do wniosku, że najbardziej na świecie kocha Julię. I tylko one dwie w całej klasie wiedziały, że Mercedes to imię ukochanej hrabiego Monte Christo, a nie marka samochodu.

O tym, że złapała Pana Boga za nogi, Basia dowiedziała się pewnego słonecznego popołudnia. Pamięta dokładnie ten dzień, było zimno, mroźno, srebrnomgliście, Piotrek podjechał pod jej dom samochodem swoich rodziców, a ona zbiegała po schodach, po dwa stopnie, byle szybciej znaleźć się w jego ramionach, szczęśliwa, już nie kaczka, tylko kobieta, którą on wybrał i którą – nie śmiała o tym pomyśleć, ale… – kochał. W każdym razie do tego zimowego dnia pamięć Basi drzemała sobie spokojnie, ta pamięć, która wiedziała, że ona, Basia, jest gorsza.

Wprost przeciwnie – była lepsza! Lepsza lub najlepsza, była najważniejsza, była najszczęśliwsza, bo Piotrek podjeżdżał: – żebyś mi nie zmarzła (bo dzisiaj w nocy było minus osiemnaście), – żebyś mi nie stała na przystanku (przecież pada), – żebyś mi się nie zgubiła, nie zachorowała, nie uciekła, nie zniknęła.

Jednym słowem. Piotrek był szczęśliwy, że była.

I to „mi”.

Jemu miała nie zmarznąć, nie zachorować, nie uciec, nie zginąć. Jemu! Ach, życie było tak piękne!

Piotr wysadzał ją przed gmachem Uniwersytetu, a sam szukał miejsca do zaparkowania.

Tego dnia, parę lat temu, Piotr się jej oświadczył, malutkim pierścionkiem z szafirem i ciepłem swoich dłoni, z których nie wypuszczał jej rąk przez cały wieczór. Och, pamięta ten dzień, mogłaby go odtworzyć minuta po minucie, od tego ranka i tych schodów, aż do knajpy Pod Aniołem, w której Piotr się oświadczył.

A mianowicie zapytał:

– No?

– Co: no? – zapytała Basia. – To jak?

– No! – pokiwała głową Basia.

Zupełnie jakby nie była na trzecim roku polonistyki.

Wróciła do domu jak na skrzydłach!

– Mamusiu! Jestem zaręczona z Piotrem! – krzyknęła od drzwi, równo cztery lata temu, no, nie całkiem równo.

– Złapałaś Pana Boga za nogi! – ucieszyła się matka Basi, a Basie ogarnął chłód, choć jeszcze nie wiedziała dlaczego.

Leżała w wannie i przyglądała się pierścionkowi.

Błyszczał w pianie, jej upierścieniona ręka już należała do Piotra. Położyła się w swoim pokoju, zgasiła światło i przyglądała się cieniom na ścianie. Chciała przypomnieć sobie to uczucie radości sprzed paru godzin, ale coś się zrobiło i ta radość nie chciała wrócić.

– Żeby sobie tylko kogoś znalazła.

– Żeby ktoś ją zechciał.

– Trafiło się ślepej kurze ziarno.

– Kto by się spodziewał.

Czy gdyby ojciec żył, toby się ucieszył?

Czy ten wspaniały Piotr jest taki wspaniały, skoro ją pokochał? Może ma jakiś feler? Kiedy się zorientuje, że ona nie jest ani ładna, ani wspaniała, ani taka mądra, ani dobra? I co będzie, kiedy to nareszcie zauważy? Ale może nie zauważy, ona się postara, będzie się starała ze wszystkich sił.

I Basia zasnęła, mocno przytulając do siebie obie nogi Pana Boga, bo nie miała wyjścia.

*

– Zobacz, jak ta kobieta wygląda! – Kontrolerka ściszyła głos. – Co za niezwykłe włosy, twarz. Co ona robi w tej bibliotece?

Ale Basia oczywiście już nie mogła tego słyszeć.

*

Krzysztof przyszedł do pracy jak zwykle pół godziny wcześniej. Czekał go dzisiaj niemiły obowiązek powiadomienia sekretarki, że nie podpisuje z nią umowy na czas nieokreślony ani nawet określony, po prostu w ogóle z nią niczego już nigdy nie podpisze, bo okres próbny się kończy z dniem trzydziestego pierwszego, i to by było na tyle. Jego firma działała w tym zakresie dość brutalnie, ale zaakceptował tę brutalność, ponieważ tak robili wszyscy.

Jednak rozmowa z sekretarką będzie nieprzyjemna, bo on musi wspierać stanowisko firmy, a chociaż naprawdę nie lubił kobiet, to rozumiał, że przed świętami taka wiadomość może nie być przyjemna. Wolałby, żeby sprawę załatwiły kadry, ale miał na tyle poczucia przyzwoitości, że brał odpowiedzialność za swoje decyzje.