Выбрать главу

Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę, ale właśnie po to wróciła z Londynu, żeby znak prosto z nieba temu zaprzeczył, bo błyskawice na przedwiośniu nie istnieją, a przecież nic jej się nie wydawało, daleki poszum grzmotu poniósł się w przestrzeń, kamienne lwy nad drzwiami zaryczały, a deszcz obmywał ją z przeszłości. Głos tego mężczyzny zapamięta na całe życie, w tym „Jezu!” był zachwyt i strach, może o nią, autobus był blisko, no, może strach przed fontanną brudnej wody, ale nie, nie będzie tak myśleć, bo przyjemniej jest myśleć, że o nią, strach, czyli troskliwość, czyli… Julia zatrzymała się i odwróciła.

Ulica była pusta jak okiem sięgnąć, wyjąwszy następny autobus, który też chlusnął spod kół fontanną wody, tam gdzie przed chwilą był mężczyzna, któremu mogła pozwolić, żeby jej dał wszystko.

Wobec tego Julia skręciła za róg i weszła do hotelu, zostawiając mokre ślady na czerwonym dywanie. Stanęła przy kontuarze, gdzie wesoły napis obwieszczał „Wymiana pieniędzy”, i powiedziała:

– Poproszę dziesięć deko.

*

Róża siedziała z podwiniętymi nogami naprzeciwko Julii, Julii przebranej w jej ciuchy, Julii promieniejącej, Julii, która nie wyglądała na porzuconą narzeczoną, Julii, której nie trzeba było pocieszać, a to niestety było troszkę przykre, bo Róża nade wszystko chciała pocieszyć przyjaciółkę i… nie mogła.

– …Okazało się, że nie byłam pierwsza ani zapewne ostatnia w tym małżeństwie – głos Julii brzmiał jak dzwon i Róża poczuła niepokój, że przyjaciółka mogła tak łatwo mówić o czymś, co przecież podobno złamało jej serce.

– Dlaczego od razu nie wróciłaś? Byłoby ci łatwiej – szepnęła.

Julia odrzuciła mokre włosy do tyłu. Nie mogła powiedzieć prawdy, ale też nie chciała kłamać.

– Po prostu nie mogłam. Różyczko, powiedz, co u was?

Dlaczego nie pobraliście się z Sebkiem?

– Dobrze jest, jak jest – powiedziała Róża i zastanowiła się, dlaczego właściwie się nie pobrali. Z wiadomych powodów: małżeństwo wszystko psuje.

– Dopóki nie jesteś mężatką, to nie widzisz swojego partnera w papilotach – powiedziała więc Róża, a Julia pokiwała ze zrozumieniem głową.

*

Roman malował po raz pierwszy od trzech miesięcy.

Zapadła noc, a on stał przy sztalugach i dopiero kiedy zorientował się, że musi zapalić dodatkowe światła, przypomniał sobie, że jest głodny, że napiłby się czegoś.

Odłożył pędzle i wstawił wodę, co zawsze, kiedy pracował, wydawało mu się zbędnym zajęciem. Wyjął z lodówki piwo, otworzył, wypił prosto z butelki.

Wyłączył wodę i patrzył na szkic obrazu.

Ulica w deszczu, przezroczysty płaszcz przeciwdeszczowy na nagiej, odchodzącej w dal kobiecie, poły płaszcza trzepoczą, krople rozbryzgują się o bruk, świetliste, napełnione światłem znikąd, wśród ciemności i wilgoci. Udało mu się uchwycić ten szczególny czar: dziewczyna ma mokre długie włosy przyklejone do pleców, jest cała mokra, jest cała z deszczu i mgły. Jest – albo jej nie ma.

Był z siebie dumny. Do rana powinien skończyć.

Był podniecony i szczęśliwy po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna.

To Bezimienna będzie jego kobietą, a nie kobieta, której imienia nie wymieniał.

Był tego absolutnie pewien.

*

– Basiunia, ty już piłaś?

– Wpadła Buba i wypiłyśmy butelkę wina. Do obiadu. Ale zostaję u ciebie, nie wracam, tak się cieszę, że cała noc przed nami! Julia, jak ty pięknie wyglądasz, spodziewałam się czego innego…

– Przykro mi, że cię rozczarowałam. – Julia owinęła się za dużym szalem Róży i uśmiechnęła się.

– Nie powinnaś pić z Bubą, ona ma problem – powiedziała Róża i odwróciła się do okna.

– Buba? Jaki problem? – Basia nalała sobie wina, które przyniosła, i uniosła kieliszek w kierunku Julii.

– Buba chyba ma problem alkoholowy…Typowe objawy.

Podniecenie, radość z niczego albo wpadanie w dołek…

– To napięcie przedmiesiączkowe, Róża, a nie alkoholizm!

– Romek mi mówił, że ma nieciekawe towarzystwo…

Siedziała na rynku i nie mogła się podnieść parę dni temu… Jakby ludzi nie poznawała. Znika czasem i nawet telefonu nie odbiera, to typowe zachowania osoby uzależnionej. I najważniejsze, nie widzi tego problemu.

A my patrzymy na to z boku.

– Jest ponadto blondynką – obwieściła Basia i pociągnęła łyk.

Jej zdaniem Buba nie miała problemów alkoholowych, piła nie więcej niż ona: Basia. Poza tym bez przesady.

Kiedy mają pić, jak nie wtedy, kiedy spotykają się w bezpiecznym gronie, można o wszystkim porozmawiać i niczego się nie wstydzić? Jeszcze tego brakuje, żeby wszędzie było smutno i szaro, nie tylko na ulicach, ale i w duszach. A dusza Basi dopominała się o radość.

– Za to grozi teraz kara? – spytała Julia.

– Za co?

– Za blond włosy?

– Nie o to chodzi, tylko Buba przesadza. We wtorek była ruda. I na dodatek ma dla ciebie faceta. – Basia roześmiała się, ponieważ właśnie tego jej było trzeba.

– Nosi go przy sobie? – Julia skrzywiła się. – Niepotrzebny mi facet.

– To spokojny facet. Nasz Romek. Spodoba ci się.

– Nie spodoba mi się. – Julia odstawiła swój kieliszek i sięgnęła po kromkę chleba ze smalcem, który wypatrzyła w kuchni u Róży. – Nie spodoba mi się wasz Romek.

– Nasz! – poprawiła ją Róża. – Jest absolutnie cudowny, jest… – zabrakło jej słów, ale wiedziała, że od tego, co powie, dużo zależy. – Jest… jest… poznasz go w piątek!

– Nie poznam, przykro mi, ale muszę wyjechać na parę dni.

– Żartujesz chyba! Jeszcze się z nami dobrze nie zobaczyłaś, a już chcesz jechać?

– Nie chcę, tylko muszę, wracam środa, czwartek w przyszłym tygodniu.

– Oj, kurczę, zapomniałam, że ja też mam kurs w ten weekend. – Róża postawiła na stole nową porcję kanapek.

– Musimy przełożyć piątek na przyszłą sobotę.

Basia bawiła się kieliszkiem. Też miała inne plany, ale nie powie nikomu. Nikt się nie dowie. I wtedy zobaczy, co się stanie.

*

Piotr stał naprzeciwko szkicu i nie wierzył własnym oczom. Obraz kojarzył mu się z Julią. Ten charakterystyczny chód, uchwycony jakimś cudem przez pociągnięcie pędzla, długie włosy, sylwetka, ale Roman dodał coś, czego nie umiał nazwać, i oto nagi anioł szedł deszczową ulicą, a jemu zaparło dech w piersiach.

– Znasz ją? – zapytał, ale Romek machnął tylko ręką.

– Piwa?

– Chętnie.

Piotr musiał coś ze sobą zrobić. Przychodziło mu do głowy, żeby rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać na Bali. Zastanawiał się dłuższą chwilę, ale po pierwsze.

Bali było daleko, po drugie, nie miał paszportu, po trzecie, nie miał pieniędzy, a po czwarte, miał żonę, której nie mógł tego zrobić, a Roman mieszkał dwa kroki od nich i Romanowi mógł to zrobić.

Rozglądał się po pracowni – bardzo rzadko tu bywał, poza piątkami oczywiście, ale i tak piątki u Romka przypadały raz na trzy miesiące – rozglądał się więc po raz pierwszy, ostrożniej jakoś i uważnie. Po raz pierwszy rzuciła mu się w oczy samotność Romana: strych był niedogrzany i ubogi, zeschnięte pozostałości po jajecznicy zdobiły jeden porzucony obok zlewu talerzyk – i zdał sobie sprawę z tego, że gdy byli tu wszyscy razem, ten strych trącił tajemnicą, drewniane belki przytrzymujące strop wisiały nad nimi opiekuńczo. W świetle świec, które Roman wtedy zapalał, i przy wesołym rozgardiaszu dziewczyn, strych wydawał się oazą sztuki i miejscem godnym pozazdroszczenia. Teraz w świetle jaskrawej lampy widać było wszelkie niedoskonałości: przybrudzone ściany, popękane belki, nędzę starych sprzętów.

– No, mów, stary – Roman przerwał milczenie. To było dobre między nimi, że się nie opieprzali, Roman od razu wiedział, że o coś chodzi i walił prosto z mostu.

– Mam przechlapane – powiedział wobec tego Piotr i usiadł na tapczanie z butelką piwa w ręku.

*

– A ja najbardziej lubię ćmy. – Buba wyciągnęła nogi, ukazując w całej okazałości kolorowe wełniane rajstopy w drobne różyczki.

– Chyba zwariowałaś, brr – wstrząsnęła się Róża. – Ty jesteś jakaś nienormalna.

– Nigdy nie mówiłam, że jestem normalna – zdziwiła się Buba.

– Nie można lubić ciem. – Basia znowu nalała sobie wina, a świat wydobrzał. – W ogóle nie można lubić niczego, co lata. Oprócz motyli, oczywiście.

– Można, bo ja lubię.

– Obrzydlistwo. – Róża wydęła usta i wyglądała wypisz wymaluj jak Pamela tuż po operacji plastycznej.

– A motyle lubisz?

– Motyle to zupełnie co innego!

– Ćmy to motyle nocne. Lubię je najbardziej. To podobno dusze ludzi, którzy odeszli, a jeszcze mają coś do załatwienia. Albo w procesie reinkarnacji zatrzymali się na chwilę… Ćmy są… boskie.

– Karaluchy też – Julia wtrąciła z rozmarzeniem.

Nie da się wciągnąć w znajomość z żadnym Romanem, niech to sobie wybiją z głowy. Teraz będzie marzyć o tamtym mężczyźnie, deszczowym chuliganie. Może szkoda, że nie upadła, może by sobie skręciła na przykład nogę, on by się wtedy nią zaopiekował, może nawet zemdlałaby i musiałby się nią zająć na dłużej. Karetka pogotowia, czy pan jest z tą panią, oczywiście, obudziłaby się, a nad nią te oczy, takie normalne, właściciel ręki być może nawet trzymałby w swojej jej dłoń, a ona uśmiechnęłaby się…

– Nie chodzi mi o to, że to są stworzenia boskie – zdenerwowała się Buba. – Ćmy są po prostu niezwykłe.

Są jak życie i jak śmierć i mają w sobie gotowość oddania życia za…

– Za ojczyznę! – Basia roześmiała się, a wino z kieliszka chlusnęło na jej sweter. To było więcej niż śmieszne, Basia pociągnęła palcem po plamie, jaki ładny wzorek się zrobił, miły wzoreczek, milusi…

– A ja bym chciała być krokodylem.