Выбрать главу

Rozłożone nogi, to tak wygląda kobieta w środku, o matko, chyba nie każda, chyba nie ona! Róża oblewa się rumieńcem. To niemożliwe, żeby Piotr robił takie pornograficzne sesje! To niemożliwe! Jak one tak mogą!

Nie wstydzą się, czy co? A te języki teraz do aparatu, czyli do niego? E-212, czym one są oblane? Mlekiem?

Kisielem? Co ona zlizuje z palców? Przecież tam nikogo nie ma, oprócz ich dwóch i fotografa, którego nie widać!

To nawet nie są zdjęcia do jakiegoś pisma, to już prywatne zdjęcia, takie jakie się robi na pamiątkę albo po pijaku, zdjęcia, które się niszczy natychmiast po wywołaniu, bo nie są ani dobre, ani wartościowe. To brudna pamiątka z jakiejś orgietki, na której był on, Piotr i te dwie panny. O Boże, biedna Basia…

Julia wyłącza komputer, jeszcze nie wierzy własnym oczom, jeszcze ma wrażenie, że śni, bo to tak bardzo nie jest Piotrkowe. To niemożliwe, żeby przez lata udawać kogo innego, bo przecież nie ten Piotr, którego ona zna od dwunastu lat, nie ten sam człowiek brał udział w czymś tak plugawym.

Baśka przestała płakać. Jest znowu silna, przygotowana na najgorsze, ale da sobie radę, tym razem wie, co zrobić, tylko musiała się podzielić.

– Skąd to masz?

I Julia, i Róża patrzą zdziwione na Bubę. Co to za pytanie!

– Pytam, skąd to masz? – W jej głosie jest ostry ton, którego nie lubią, ale ten ton zmusza do odpowiedzi.

– Z komputera. Z naszego. Popatrz na datę. – Baśka zgrabnym kliknięciem wchodzi na datę. – Proszę bardzo, cały dzień biedak spędził w sejmie. Może tam to zrobił?

Nie wychodzi jej sarkazm, bo znowu w jej oczach pojawiają się łzy, a nie może płakać, bo płacz osłabia. I w tę cichość, która pojawiła się między nimi, bo co tu można powiedzieć, nagle wdzierają się nieprzyjemne słowa Buby:

– Ach, jakież to miłe uczucie, znaleźć nareszcie potwierdzenie swoich najgorszych podejrzeń, co?

Basie wypełnia dobrze znane od zawsze uczucie: dostała coś zamiast, jak wtedy tę cholerną lalkę. Teraz też dostaje coś zamiast. Zamiast jej pomóc – oskarża sieją. Ją!

Nie jego!

– Jak możesz tak mówić?! – krzyczy.

– Kiedy na ciebie patrzę, to widzę kobietę z twarzą, która mówi: „Miałam rację!”. Miałaś rację, Basieńko!

Gratuluję! Co z tą swoją racją zrobisz? Już ją zeżarłaś w całości, a jeszcze się nie porzygałaś!

Róży robi się niedobrze, chce wyjść, nie chce brać w tym udziału, nie widziała takiej Buby i nie widziała takiej Baśki, której rumieńce wstępują na policzki, która przy swoim niewielkim wzroście nagle przewyższa Bubę, a nawet Julię, jest jej pełno w pokoju. Basia, która zawsze mówi cicho, wydobywa z siebie nieznany ton, i Róża z powrotem siada, jak przyklejona.

– Jak możesz tak do mnie mówić?! Ty nigdy nie przeżywałaś tego, co ja, i nie masz prawa!

A ta smarkula Buba, co ona robi?! Pcha Baśkę na krzesło, staje nad nią i też krzyczy:

– Siedź tutaj przez chwilę! I nie mów nic, dobrze? Róża, siądź z drugiej strony, możesz? Naprzeciwko Baśki.

Róża jak w transie (żeby to się już skończyło, co one wyprawiają), przesuwa się na krzesełko obok, Julia stoi nieporuszona i patrzy nierozumiejącym wzrokiem, a Buba sięga do cukierniczki, tymczasowej, właściwie jest to kubek, z cukrem, ale w kubku jest łyżeczka, srebrna.

Julia wzięła ją z domu, ta łyżeczka to prezent od matki chrzestnej, była jeszcze solniczka i pieprzniczka w komplecie, lecz gdzieś przepadły, została tylko łyżeczka, którą teraz Buba macha im przed oczami.

– Co widzisz?

Parę ziarenek cukru przylgnęło do wgłębienia. Buba zbliża łyżeczkę do twarzy Róży, podnosi na wysokość jej oczu.

– Powiedz, co widzisz?

– Ły… łyżkę! – jąka Róża i też jej się nagle zbiera na płacz, ale teraz potężniejsza jest Buba i Buby należy słuchać.

– Nie, dokładniej, co? Opisz!

– Widzę srebrny przedmiot, o to ci chodzi?

– Srebrny przedmiot… i to dalej! Siedź, Baśka! – Buba skupiona na Róży widzi, że Basia chce się podnieść, a Basia, jakby kto ją biczem podciął, opada na krzesło.

Róża posłusznie precyzuje:

– Srebrny przedmiot, podłużny, ma kwiatki u nasady, potem się rozszerza i uwypukla, odbija okno, mnie i…

– A ty, Baśka, co widzisz?

– To samo! – warczy Baśka i zmiażdżona spojrzeniem Buby znowu siada.

– A ja cię proszę, żebyś się temu przyjrzała bardzo dokładnie i opisała to, co widzisz. Przestanę cię męczyć, ale dobrze się przyjrzyj.

– Widzę podłużny srebrny przedmiot – recytuje ze złością Basia – ma łezkę u góry, potem się zwęża i przechodzi w miły dołeczek, w którym odbijam się ja, kawałek pokoju i…

– To jest to samo czy nie? Róża widzi Różę, ty widzisz siebie, jesteście tymi samymi osobami? Róża widzi kwiat u nasady łyżki, bo z tej strony jest kwiatek, widzisz? A z twojej łezka, tak?

– Ale o co ci chodzi?

– O nic – wzdycha Buba i wsadza łyżkę z powrotem do cukru – o nic zupełnie.

Julia rozumie jednak, podchodzi do stołu i mówi:

– To jest łyżka, nic więcej, a widzicie różne rzeczy. Z różnych stron, różne odbicia rzeczywistości. Ale czy to zmienia tę rzeczywistość, czy jej obserwatora?

– Daj mi spokój! Daj mi wreszcie spokój! – Basia uklękła przy Róży i pozwoliła się głaskać po głowie. Płakała, ponieważ nikt jest nie rozumiał.

– Daj jej spokój, Buba – powiedziała Róża, pod palcami wyczuwała puszyste popielate loki Basi. Basia miała niezwykłe włosy, kolor nie do podrobienia, całe szczęście, że nie farbowała, nigdy nie odzyskałyby tego odcienia. – Daj jej spokój. Twoja prawda nie jest jej prawdą. To nie twój mąż, nie twoje życie. Każdy żyje po swojemu.

– Jeśli już posuwasz się do tego, że przegrywasz zdjęcia, upewnij się, czy chodzi ci o Piotra, czy o wasze małżeństwo, w ogóle się zastanów, o co ci chodzi.

Rzeczywistość czasami jest inna, niż nam się wydaje ciągnie niezrażona Buba. – Możesz być ślepa. Łyżka jest zawsze łyżką, tylko trzeba stanąć z boku, a nie trzymać ją przed oczyma. Tylko to ci chcę powiedzieć.

Basia podnosi oczy, zlepione od łez rzęsy, patrzy z nadzieją na Bubę.

– Myślisz, że nie chodzi o Piotra?

– Różnica między nami polega na tym, że ja nie wiem, o co chodzi, a ty z góry jesteś pewna. Być może obie się mylimy. Ale nie rób głupstw, nie rób niczego pod wpływem impulsu.

Julii udało się wreszcie nie zapomnieć o włączeniu czajnika. Tym razem niesie wrzątek i cztery kubki.

– Buba ma rację – mówi. – Buba ma tym razem rację.

Basia przeciera oczy dłonią, jak dziecko, i grzbietem dłoni również wyciera nos.

– Nic nie zrobię, dopóki się nie upewnię, obiecuję, dzięki, Buba – zdobywa się na wyznanie. – Napijemy się herbaty i zaraz bierzemy się do roboty, Julka. Przepraszam, ale musiałam wam to pokazać.

– Ja prosiłam o kawę – mówi Buba i siada przy stole.

*

Przecież ja wiem, że ta miłość jest na całe życie i że warto czekać na Sebastiana, który wraca do innej kobiety, kobiety, której pewnie obiecał, że będzie z nią w zdrowiu i chorobie, kiedyś przed ołtarzem, i który teraz jedynie dotrzymuje słowa, bo przecież kocha tylko mnie, to ja jestem dla niego wszystkim, powiedział mi to przecież i czuję wciąż, że tak jest, i nie mogę o niego nie walczyć. Więc walczę cierpliwie, dzień po dniu, cierpliwością i brakiem przymusu, jestem, kiedy mnie potrzebuje, i nie buntuję się, kiedy tam wraca do niekochanego domu.

Basia się temu dziwi, ta Basia, która nie wie, gdzie jest jej mąż, którego przecież kochała parę lat, któremu dawała się obejmować, kochać, całować, któremu nie urodziła dzieci, o którym nie pamięta dzisiaj, tak jakby to była niechciana rzecz, wazon od starej ciotki, którego nie można wyrzucić i który przydaje się raz do roku w imieniny, jak goście przynoszą dużo kwiatów. Wtedy zdejmuje się ten wazon z pawlacza, o, mamy jeszcze ten, gdzieś tam stoi. Więc Basia swojego męża właśnie tak traktuje, jakby był na pawlaczu, do zdjęcia w każdej chwili, ale lepiej, żeby się nie rzucał w oczy? Czy trzeba dopiero takich zdarzeń, takiej niepewności, żeby przypomniała sobie, że go kocha? Ona nie stwarza mu świata, a ja Sebastianowi stwarzam świat, w którym jest kochany, więc niech ona mnie nie ocenia, ani mnie, ani tym bardziej jego, bo Sebastian być może jest takim wazonem swojej żony, która go obiecała kochać i nie dotrzymała słowa.

Ty jesteś naiwna, każdy tak mówi, usłyszałabym, więc wam niczego nie powiem, bo nie każdy i nie o każdej tak mówi. Przecież nie złapię Sebastiana na dziecko, nie postawię go przed wyborem, ja czy ona, tylko dlatego, że będę w ciąży, nie zrobię mu tego nigdy, za żadną cenę.

Sebastian będzie ojcem moich dzieci, ale jeszcze nie teraz, nie z przypadku, nie z chęci wywarcia presji, tylko z miłości…

– Taki układ, muszę tam wracać. – Raz jeden jedyny zapytała, czy może by chciał się do niej przeprowadzić, skoro są razem.

– Jest… kobieta, której na razie nie mogę tego zrobić…

Nigdy więcej o nią już nie zapytała, nigdy nie zapyta, zrobi porządek w szafkach kuchennych na dole, wymieni papier, którym wykłada półki, szafki w środku też się brudzą, posprząta i przetrze, umyje, odświeży, będą jak nowe, a on przyjdzie w środę, i będzie tak, jakby się nic nie stało, żadnych zmian.

Żadne z nich o nic nie pyta, taki układ, wiedzą to oboje, a przecież ona się nie przyzna, że czuje się jakoś na zakładkę, nie zwierzy się, bo po co się narażać na…

Wytrzyma tyle czasu, ile mu potrzeba, żeby się zdecydować, żeby wybrać, ale nie będzie go zmuszała, stawiała pod ścianą, albo ja, albo ona, niech wie, że dobrze jest jak jest, nigdy…

Dobrze, że im nie powiedziałam, bardzo dobrze, one mają swoje problemy, będziemy znowu udawać, że się przyjaźnimy, że wiemy o sobie wszystko, że jesteśmy inni niż reszta świata, specjalni, wybrani, w tym nieprzyjaznym świecie, i ja też będę udawać, tylko mam tak bardzo mało czasu…