Выбрать главу
*

Krzysztof przygotowuje się na przyjście przyjaciół. Tym razem zrobi zapiekankę, którą tak bardzo wszyscy zachwycali się u Róży, niech mają. Róża podała mu przepis, wydaje się to dość proste, musi tylko obrać ziemniaki, pokroić boczek, wszystko to wsadzić do piekarnika.

– Posyp byle jakimi ziołami i serem żółtym, ale na końcu.

No właśnie, na końcu.

Bo przedtem trzeba jednak obrać te znienawidzone ziemniaki, on nie będzie tego jadł, ale im zrobi przyjemność. Może się poświęcić. Krzysztof z obrzydzeniem bierze do ręki pierwszy ziemniak. Nie je ziemniaków od dzieciństwa. Bierze pierwszy i zaczyna niezgrabnie obierać.

Ziemniaki są groźne.

Dlaczego ma sobie przypominać nagle przeszłość? Z powodu… jakiego powodu? Róża zwróciła uwagę, że nie je, chociaż się tym nie afiszował. Ugotowała mu makaron. Pomyślała o nim. Zrobiła coś specjalnie dla niego. Więc on im tę zapiekankę też zrobi.

W długich palcach Krzysztofa ziemniak staje się nagi dość szybko. Pierwszy drugi, trzeci.

Skończył właśnie siedem lat i Andzia, gosposia ojca, ostrym tonem namawiała go do zjedzenia wszystkiego.

– Masz zjeść wszystko! – powiedziała ostro, tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Chciał zjeść wszystko, ale ziemniaczane puree rosło mu w buzi, a ta część, która już pokonała przełyk, powoli podchodziła do góry, i wiedział, że za chwilę się spotka z tym, co niechętnie i wbrew ruchowi robaczkowemu przemieszczało się w dół. Zacisnął usta, a lepka papka zaczynała mu spływać od kącika ust na brodę, otarł wierzchem dłoni twarz i ślad ziemniaków, który został na ręce, strasznie zdenerwował Andzię. Podniosła się, stanęła nad nim, jej duże piersi zafalowały, przedziałek między nimi przypominał przedziałek między obfitymi pośladkami. Zacisnął mocno oczy, bo od tego widoku i ziemniaków w środku zrobiło mu się niedobrze.

– Zjesz to do końca – powiedziała Andzia i wzięła go pod brodę.

Nacisnęła swoimi miękkimi rękami miejsce po obu stronach twarzy. Nie mógł oddychać, łzy leciały z boku, w stronę uszu, ale najgorsze było to, że jakimś sposobem kulka zielonego groszku oderwała się od ziemniaków i znalazła przejście do nosa. Wiedział, że umrze, wyrwał głowę i uratował sobie życie, wypluwając ziemniaki częściowo na talerz, a częściowo prosto w twarz Andzi.

Zielony groszek, przypadkowo zaplątany w puree ziemniaczane, utkwił w nosie i gwałtownie musiał się go pozbyć.

Zielona kulka wypadła nosem, mógł wreszcie wziąć pierwszy swobodny łyk powietrza, niezatruty puree.

– Ty wstrętny gówniarzu!

Ożywcze powietrze łagodziło wystraszone płuca, pierwszy haust był ciężki jak woda, drugi przyjemnie rozlewał się po całym ciele, które powoli wychodziło z drżenia. Oddychał i oddychał, kiedy Andzia z miną pełną obrzydzenia, jakby opluł ją jadowitymi pająkami, ścierała ze swoich policzków ziemniaczane puree.

Krzysztof syknął, czerwona plamka krwi zabarwiła ziemniak. Był nieostrożny, nie pamiętał o tym przez lata, co się nagle stało? Nie jadł ziemniaków, nigdy, pod żadną postacią. Teraz garnek pełen nagusieńkich ziemniaków patrzył mu prosto w oczy. A on nie chciał pamiętać.

*

– Pachnie cudnie. – Basia weszła do kuchni i uchyliła piekarnik. Za nią szła Buba, nie zdjęła martensów, choć prosił, żeby zdjęli buty.

– Krzysiu, w żadnym kulturalnym domu o to nie proszą.

No, ale jaki właściciel, taki savoir-vivre – powiedziała Buba i zostawiła mokre ślady na jego białych kafelkach w przedpokoju.

Poszedł oczywiście po szmatę.

– Krzysiek, będzie Roman?

– Będzie!

Buba z Basią spojrzały na siebie porozumiewawczo.

Julia przyjdzie na pewno, nareszcie doprowadziły do spotkania. I jak już Roman pozna Julię, a Julia Romana, wezmą sprawy w swoje ręce.

– A Piotr? – szepnęła Buba.

– Nie zrobiłam nic, na razie, ale mam telefon do jednej z tych… pań i jestem z nią umówiona w przyszłym tygodniu. A do tego czasu, tak jak obiecałam…

Piotr był zadowolony, nie widzieli się przez ostatnie tygodnie i stęsknił się za przyjaciółmi. Basia wydawała się w lepszej formie, miał wrażenie, że przestała go sprawdzać, choć rzadko bywali razem w domu, siedziała całe dnie w pracy.

Przy stole Sebastian otwierał wino. Róża, rozkładała sztućce, zerkając na zegarek. Róża nie miała wątpliwości, że Julia spodoba się Romkowi, trzeba będzie tylko przejąć kontrolę nad rozmową, skierować ich delikatnie ku sobie, podpowiedzieć parę rzeczy. Basia z Różą coś szeptały do siebie, Sebastian nasłuchiwał.

Wszystkim udzieliło się lekkie napięcie.

Kiedy zabrzmiał dzwonek u drzwi, rzucili się do przedpokoju.

W drzwiach stała Julia, piękna jak marzenie, złote włosy spływały po obu stronach buzi, Julia przecież wkroczyła w nowy etap swojego życia i nie szukała już mężczyzny, była wolna, była sama, nie czuła się gorsza z tego powodu. Było jej troszkę przykro, że rozczaruje przyjaciół, że mimo ich szczerych chęci zeswatania jej – nic z tego nie będzie.

Omiotła wzrokiem zgromadzoną w przedpokoju gromadkę powitalną. A więc tego Romana jeszcze nie ma, nie szkodzi, przyglądają jej się jak dziwadłu jakiemuś, a przecież spóźniła się tylko dziesięć minut.

Uśmiechnęła się i rozłożyła ręce w bezbronnym geście.

– Co jest? Nikt się ze mną nie przywita?

– Jezu! – usłyszała za sobą znajomy głos, głos zapamiętany na zawsze, na wieki, taśma diamentowa, niezniszczalna. – Jezu…

Julia odwróciła się wolno od nieruchomych oczu, od sześciu par oczu ludzi najbliższych jej na świecie.

Właściciel tego głosu stał w otwartych drzwiach tuż za nią, ich oczy spotkały się i błysnęło.

– Julia – powiedziała, wyciągając rękę.

A on wziął jej rękę jak swoją, pociągnął ku sobie, odwrócił się i zbiegli po schodach, zostawiając pustkę w otwartych drzwiach.

Buba, Basia, Piotr, Sebastian i Róża stali jak wryci.

Krzysztof podszedł do drzwi i zamknął je.

– To by było na tyle – powiedział, a w jego głosie można było usłyszeć, gdyby ktoś się wsłuchał, niebotyczne zdumienie. – Psiakrew, spaliła się!

Roztrącił przyjaciół i rzucił się do piekarnika. Niestety, moment, kiedy należało szybko wyjąć zapiekankę, żeby ją jeść, minął bezpowrotnie. Nastąpił zaś moment, w którym należało szybko wyjąć zapiekankę i jeszcze szybciej wynieść ją do śmietnika. W kuchni śmierdziało, siny dym powlókł się w stronę przedpokoju, a stamtąd rozsnuł po całym mieszkaniu.

– Oni się znali? – Róża trąciła Basie w bok, kiedy na powrót oddało jej mowę.

– Mówiłam, że piorun w nich strzeli. – Buba poszła do kuchni i dość łagodnie oceniła: – O, jaki gospodarz, taka potrawa.

Sebastian popatrzył na Piotra.

– Rozumiesz coś z tego? Bo ja, bracie, całkiem głupi jestem.

A Krzysztof wyjął z lodówki trzy paczki puszek rybnych, wątróbek dorszowych, otwierał je, klnąc pod nosem, a potem wziął telefon i zamówił dla wszystkich pizzę.

*

– A ja słyszałam, że Organisation for Awareness w Nowym Jorku zajmuje się nie tylko samymi przeszczepami, ale również badaniem ludzi po przeszczepach i…

– Chcesz powiedzieć: tych ludzi, co przeżyli – Krzysztof przerwał Bubie, bo ona mu zawsze przerywała.

– Tak, Krzysiu, to nie są zombi. – Buba popatrzyła na Krzyśka i zamrugała. – W przeciwieństwie do ciebie, kochanie.

– Daj mu spokój. – Sebastian spojrzał na Bubę i pomyślał, że na szczęście Róża jest inna. Przysunął się do niej i wziął ją za rękę. Ręka Róży była chłodna i nieprzytomna, nie zareagowała na jego dotyk.

– I okazuje się, że komórki pamiętają wszystko – ciągnęła Buba. – Nie przeszczepia się tylko organów, ale również pamięć. Jedna kobieta, która nagle po operacji serca zaczęła lubić piwo i mecze bejsbolowe, których przedtem nie znosiła, postanowiła przestać brać środki przeciw odrzutom i żyje. Jest przekonana, że tylko prawdziwa integracja z dawcą zapobiega komplikacjom.

– Buba, ty bez przerwy nas częstujesz jakimiś rewelacjami. Medycyna to medycyna, a zawsze się znajdzie ktoś, kto będzie brał normalne zjawiska za zjawiska nadprzyrodzone, i jakiś żądny sensacji dziennikarzyna podłączy się pod chorych psychicznie.

– Sobuś, ja nie mówię o bajkach i kaczkach dziennikarskich, instytut naukowy w Beverly bada emitowane światło widzialne i ultrafioletowe i obrazy związane z przeszłością pacjenta. Mają dowody na to, że zachodzi jakaś nieznana nam wymiana fotonowa.

– Przeszczep serca i nowa pamięć. – Krzysztof obrócił się na swoim fotelu. – Drogo to kosztuje? Zafundowałbym sobie.

– A o czym nie chcesz pamiętać? – Buba zmrużyła oczy.

– O tym, że czasami mam ochotę ci przyłożyć.

– Zaraz ja wam obojgu przyłożę. – Piotr chwycił za butelkę wody. – Nawet jak gadacie poważnie, musicie skakać sobie do oczu? Czy wy przypadkiem nie jesteście od siebie uzależnieni?

– Piotrek, zajmij się sobą, dziecino.

– Nie życzę sobie, żebyś mówiła do mnie „dziecino”, Bubciu.

– I daj spokój Krzyśkowi. – Wszyscy spojrzeli na Bubę, ponieważ jak świat światem nigdy nie stanęła w jego obronie. – Krzyś myśli o przeszczepie serca, bo może mu się sprzykrzyło żyć bez tego mięśnia, a wy go wyśmiewacie? Nieładnie…

– Buba, ty źle skończysz, mówię ci. – Krzysiek wziął do ręki kawałek pizzy i upuścił go sobie na zielony sweter z wielbłądziej wełny. Pizza, jak wiadomo, upada zawsze stroną wysmarowaną keczupem, tak jak kromka chleba spada zawsze masłem do dołu, a kot na cztery łapy. – Psiakrew i cholera jasna – powiedział Krzysztof i poszedł do łazienki ratować swojego wielbłąda.

*

Dlaczego moja córka jest tak daleko ode mnie? Przecież to ja wiem wszystko o życiu, powiedziałabym jej tyle ważnych rzeczy, gdyby chciała słuchać. Ma tylko mnie, nikt nie życzy jej lepiej ode mnie, dla nikogo nie będzie ważniejsza. Jeśli ją boli, mnie boli tysiąc razy bardziej, jeśli ona cierpi, ja umieram z bólu, jeśli płacze, to w moich oczach kwas solny.