Выбрать главу

– „Tristan 1946”, Kuncewiczowej.

Czytała mi na głos, w Szczyrku, miałem gorączkę, leżałem całe pięć dni, nie jeździła na nartach, siedziała ze mną, i pożyczała z jakiejś wiejskiej biblioteki książki i czytała mi na głos. Nie oddaliśmy tej książki, ukradliśmy ją przez nieuwagę.

– Chcesz?

Czytałam mu, całe dwa dni mu czytałam, a on nawet książki nie chce zachować na pamiątkę.

– Nigdy mi się nie podobała…

– Podobała ci się!

– Nawet nie wiesz dlaczego!

– O, sam przyznałeś, że ci się podobała!

– Nic takiego nie powiedziałem!

– Powiedziałeś!

– Zawsze słyszysz tylko to, co chcesz usłyszeć!

– A ty nigdy nie słuchałeś! Nigdy mnie nie rozumiałeś!

Nigdy nie starałeś się mnie zrozumieć. To nasze żałosne małżeństwo od dawna było bez sensu, nie tylko dlatego, że miałeś inne dziewczyny!… Żałuję, że cię spotkałam… moja matka miała rację…

Jaka śliczna jest moja/niemoja Basia, kiedy tak wrzeszczy bez sensu. Powinniśmy byli się czasem kłócić, coś bym więcej o niej wiedział, teraz jest za późno.

– Twoja matka mnie zawsze lubiła!

– No właśnie, nie miała racji! I w ogóle nie będę z tobą rozmawiać, nie chcę cię więcej widzieć! Po moje rzeczy zjawi się kto inny!

– Z przyjemnością zobaczę kogokolwiek, kto nie będzie miał do mnie bezpodstawnych pretensji!

– A więc wyrzucasz mnie!

No właśnie, to było do przewidzenia, trzeba się było nie odzywać, po co.

– Co wyniosłeś na balkon?

Basia sięga do pudła, wyjmuje kafelek, patrzy na Piotra, to jest ładny kafel, słoneczny, żółty, ale piękny, faktura jak drewno, więc kupił takie, jakie chciał, a nie takie, jak ona chciała, zawsze robił to, co chciał. Basia odkłada kafelek do pudła, mija Piotra i wychodzi. Piotr wpatruje się z niedowierzaniem w pudła na balkonie. Nie te zamówił, na litość boską, skąd te się tam wzięły?

Drzwi się otwierają, wróciła, powiedz coś, powiedz, że to wszystko pomyłka, taka sama jak te cholerne kafelki. Ale Piotr stoi jak wryty, a Basia jadowicie rzuca od drzwi:

– I nigdy mi nie było z tobą dobrze w łóżku!

*

Sebastian wraca z zajęć, dzisiaj myślał, że nie wytrzyma do końca, ale nie mógł skrócić nawet o pięć minut rehabilitacji.

– Jeszcze raz, wyrzucamy woreczki za głowę i próbujemy nogami podnieść, bardzo dobrze, świetnie, Jacuś, nie tak daleko, bo wam za długie nogi urosną!

– Stańcie teraz przy drabinkach, oprzyjcie ręce na wysokości bioder. Biodra są tutaj, zegnijcie nogi w kolanach, Karolinka, popatrz na mnie, o tak!

Pracę z dziećmi lubił najbardziej, były takie ufne i świetnie się bawiły mimo swojego kalectwa, nie mógł im tego zrobić, żeby odwołać zajęcia. Przyjeżdżały nawet spod miasta, specjalnie do niego. Wojtek będzie chodził, na razie matka go przynosi na materac, ale będzie chodził, mięśnie wspaniale się odbudowują u dzieci, szkoda, że dorośli tracą taką zdolność. Tak, to przyjemność patrzeć, jak z tygodnia na tydzień robią się sprawniejsze. Trochę w tym było jego zasługi – przychodziły wystraszone, onieśmielone, a potem szalały. Oczywiście Kamilowi nie odrośnie ręka, ale drugą robi to, czego większość ludzi nie będzie umiała zrobić obiema.

– Jesteś wyróżniony – mówił Sebastian i święcie w to wierzył. – Jesteście wybrani, i niestety macie ciężej, ale możecie więcej, ja wam pokażę, jak to osiągnięcie.

I pokazywał. Był silny i widział w ich oczach podziw i to wspaniałe ja też tak chcę. Będzie im trudniej w życiu, z tego zdawał sobie sprawę, dlatego namawiał rodziców, żeby nie rezygnowali. Basen, codzienne ćwiczenia, ich pancerz mięśniowy musi być bardziej sprawny niż u zdrowego człowieka.

Zajęcia średniej grupy judo przełożył. Trudno.

I tak Róża zrobi, co zechce, ale musi znać jego zdanie, to nie tylko jej decyzja, dziecko jest jego. Poza tym jak mogła wykupić ten cholerny wyjazd na Litwę do jakichś konowałów? Nie wie, że to się może skończyć tragicznie dla niej? Turystyka aborcyjna, mój Boże, naprawdę aż tak bardzo boi się utracić swoją nieskazitelną figurę? I być może zrobić coś, żeby nigdy więcej nie móc mieć dzieci?

Niech urodzi, on się zaopiekuje dzieckiem, niech mu je odda, zawsze chciał mieć dzieci. Ale Róża była jakoś sztywna. Powiedział jej kiedyś, że jest inna kobieta, bo miał nadzieję, że zacznie pytać, a on będzie mógł w końcu przedstawić ją matce, chorej na gościec stawowy od czternastu lat. Ale Róża nawet nie podjęła tematu. I tak bardzo nie lubi ludzi, którzy nie są wycięci z żurnala.

Jest sztuczna, plastikowa, kompulsywna i nigdy nie była zainteresowana jego życiem poza spotkaniami u niej.

Chłodna dyskrecja, cholera.

A on myślał, że dobrze im razem i z czasem jakoś się ułoży. O rehabilitacji dzieciaków nawet jej nie wspominał. Kiedyś przypadkiem natknęli się na człowieka na wózku. Róża ze wstrętem odwróciła głowę – nie mówmy o tym!

W świecie Róży nie ma kalectwa, chorób, smutku. Jest walka o sześćdziesiąt dwa centymetry w pasie. Czy może ją zmusić, żeby TEGO nie robiła? Jest jakieś prawo, które zabrania?

Najpierw z nią porozmawia. Ślepy był.

Dobrze, że spotkał Bubę i że mu powiedziała o tej Litwie. No, nie wprost, ale zapytała, czy słyszał o wyjazdach lekarskich na Litwę, trzydniowych. Nagle skojarzył. Róża ostatnio mizerniej wyglądała, a rano – chociaż trzeba przyznać, że ostatnio nie zostawał u niej na noc – a rano ze cztery tygodnie temu wymiotowała. I nie przychodziła na siłownię.

I nie chciała iść na basen, chociaż pływanie znakomicie robi kobietom w ciąży.

Buba, dzięki!

*

Basia podnosi słuchawkę i wystukuje numer swojego mieszkania. Nie wie jeszcze, po co to robi, chce chyba nakrzyczeć na Piotra, powiedzieć mu jeszcze raz, co o nim myśli, oddać mu wywołane zdjęcia. Matko, jak się wstydziła je odbierać z zakładu, w życiu już tam się nie pojawi. Teraz ogarnęła ją wściekłość, powie mu, jaki z niego cham, udawał, że nie wie, o co chodzi. A ona głupia dała się nabrać. – Halo?

Słuchawka zaczyna jej ciążyć w dłoni, jest pełna aksamitnego głosu, pięknego głosu. Pomyliła się, numer się źle wybrał. Basia odkłada słuchawkę, próbuje, jeszcze raz.

– Halo?

Znowu ten aksamit.

– Czy mogłabym rozmawiać z Piotrem?

– Piotrusia nie ma, będzie o ósmej, a kto mówi? Basia rozłącza się. Piękny głos i piękna kobieta, zaraz po jej wyjściu?

Jeszcze ich mieszkanie nie ostygło, a on sprowadza do niego kobiety?

– Z kim ja żyłam? – szepcze Basia, a Róża patrzy na nią bezsilnie.

*

Pani Helenka odkłada słuchawkę. Widać, że brak tutaj kobiecej ręki. Wyjechała pewnie na trochę, bo rzeczy są, ale to nie jej sprawa. Trzeba zacząć od sprzątnięcia kuchni, potem załatwi szybciutko duży pokój, wyniesie te pudła na śmietnik, najpierw je złoży, może się komu przydadzą. Okien nie zdąży wymyć, mowy nie ma.

Podłogę wypastuje. Na okna przyjdzie w sobotę, bo akurat państwo Kremarowie wyjechali, to sobotę ma wolną. Chciała odpocząć, ale jeśli to przyjaciel panienki Julii, to przecież może w sobotę popracować, bo w niedzielę nigdy. Kto w niedzielę robi, ten się nie dorobi.

Wyjęła z szafki pod zlewem parę butelek z płynami czyszczącymi i zaczęła podśpiewywać. Jak ludzie śpiewają, świat jest lepszy.

*

– Nie jesteśmy wcale skłonni do ocen, Różyczko! Jak możesz tak mówić? – Matka ma łzy w oczach.

Od lat Róża nie widziała matki płaczącej, nie wie, jak się zachować, nie chciała jej robić przykrości, nie lubi, jak rodzona matka, jej ostoja, jej wskazówka na życie, rozkleja się i nawet z nosa jej kapie. I ojciec, który wychodzi ze swojego pokoju z niechętną twarzą:

– Dlaczego matka przez ciebie plącze?

Co im powiedzieć? Postarzeli się oboje, nie pomogą jej podjąć decyzji, nie pomogą jej wcale, nie może ich obciążać.

Nie powiem im o niczym. Nie pozwolę, żeby górę znowu wzięła wzajemna niechęć, która przeciska się wszystkimi szczelinami przez ogrodzenie, jakie ich dzieli od siebie, od kiedy się wyprowadziła, przepływa sprytnie bokiem, albo górą, wpełza między nich niepostrzeżenie, jak kapiąca woda – nie widać, nie słychać, a potem brodzisz już po kostki. Nie chcę, żeby moja matka oceniała mnie i moje życie, więc nie powiem jej tego, z czym przyjechałam, że zostanie babcią, a ojciec dziadkiem.

Jeszcze nie teraz, najpierw się z tym sama uporam.

– Tak tylko wpadłam, zobaczyć, co u was – mówi Róża.

Wypiła herbatę z hibiskusa, nie chce zostać na kolacji, oni zaraz siądą przed telewizorem, zawsze oglądają dziennik, nie będzie im przeszkadzać.

– Mizernie wyglądasz, córuchno – mówi ojciec. I jest zupełnie siwy. – U ciebie wszystko dobrze?

– Tak, tatusiu.

– A ten twój chłopiec?

Chłopiec! Ojciec ciągle myśli o niej w kategoriach dziecka! Chłopiec! Trzydzieści cztery lata!

– Dobrze, tatku.

– To pa, kochanie. Zaglądaj do nas. I wybacz matce, wiesz, jaka ona jest, ale chce dobrze.

Róża wsiada do samochodu i rusza do siebie. Ile razy przez ostatnie lata słyszała pytanie: „A za mąż kiedy wyjdziesz?”. Tak, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie, jakby jej życie miało się liczyć dopiero od zamążpójścia, jakby jej nie było, dopóki jest samotna, jakby nie istniała bez mężczyzny.

Ale istnieje. Jest. Żyje. I radzi sobie zupełnie dobrze.

Skręca koło kina. Z kina wysypują się ludzie, musi czekać, aż przejdą. Nad kinem duży napis. Byli razem z Sebastianem na tym filmie, często tu bywali i też tak wychodzili w tłumie, ona wsadziła mu rękę do kieszeni, zawsze tak robiła, a on obejmował ją swoją dłonią w kieszeni.

– Zmarzłaś, sarenko – mówił.

Chciałabym marznąć tak do końca świata i żeby mnie ogrzewał swoją wielgachną dłonią, dłonią szeroką, o krótkich palcach, najpiękniejszą dłonią na świecie, aksamitną dłonią, która tak mnie dotyka, że oddech mi zamiera na wspomnienie.