Выбрать главу
*

– Baśka, spóźnimy się! Czy ty musisz akurat teraz zajmować się tymi cholernymi kafelkami! Oni przychodzą dopiero w przyszłym tygodniu!

– Piotrek, chodź tutaj!

– Baśka!

– Jakie kafelki kupiłeś?

– Ja już ci tłumaczyłem, że to pomyłka… I zgodziłaś się, żeby nie wymieniać. Nie zaczynaj. Czekają na nas.

– Ale Piotruś, spójrz, co jest w drugim pudle!

– Po co tam zaglądasz? Im się nic nie stanie, stoją tak od tygodni i to ci nie przeszkadzało.

– Chciałam zobaczyć, czy nie mają gniazda między pudłami. Gołębie. – Basia patrzy na Piotra – Szkoda by było. Ale nie mają. Za to zobacz!

I Basia podnosi brązowy kafel, jej wymarzony złoty brąz, z ociupinkami czegoś jaśniejszego, błyszczącego, faktura drewna.

Piotr zdziwiony otwiera pudła i widzi same brązowe kafelki, na nich zadrukowana kartka. Bierze ją do ręki i czyta:

– Gratulujemy państwu znakomitego wyboru. Nasze produkty znane są na całym świecie, ich jakość jest najlepsza. Ostatnio uruchomiliśmy nową linie produkcyjna. – W tekście nie ma polskich liter i Piotr czyta tak, jak jest napisane, z coraz większym zdumieniem. – Schodzą z niej kafelki jak żywe. Jak słońce na Costa Brava tak niech te kafelki rozświetlają wasze życie. Do każdych dwudziestu metrów kwadratowych naszych wyrobów załączamy jedna paczkę sole brava gratis.

– I co teraz zrobimy? – Basia chce się zmartwić, żółte są takie ładne.

– Przestań – mówi Piotr – do jasnej cholery, przecież przy tobie można zwariować.

– To wariuj – mówi Basia zamiast się obrazić.

*

– A może byśmy nakryli na tarasie? – Róża patrzy na zachodzące słońce, taki piękny kwiecień, miesiąc początku, narodzin, poczęcia całego roku, no, wiosny.

– Jeszcze jest za zimno. – Sebastian staje za Różą, kładzie ręce na jej brzuchu, niedługo, za parę tygodni będzie czuć ruchy dziecka, ciekawe, jak to będzie, trzymać dwie niezależne osoby, jedną w środku, a drugą na wierzchu.

I pomyśleć, że gdyby przypadkiem na słupie nie zobaczył ogłoszenia o wyjazdach na tę Litwę? Było tak dwuznacznie sformułowane, że od razu skojarzył je z aborcją i z nagłym złym samopoczuciem Róży. Jakie to szczęście, że je zobaczył, a przecież mógł iść inną drogą albo jechać na rowerze… Zaraz, zaraz… To było inaczej…

Ktoś mu chyba powiedział o tych wyjazdach. Buba.

Buba mu na to zwróciła uwagę. To ciekawe, że czyjeś życie zależy od takich drobnych rzeczy, jak wybór drogi, i od tego, kogo się na tej drodze spotka.

– Masz dzisiaj motylki w brzuchu? – pyta Sebastian.

There are some butterflies in my stomach, przypomina sobie Julia. To niepokój po angielsku, a po niemiecku mieć w brzuchu motyle to być zakochanym. A jakby tak ze wszystkich języków na świecie wybrać tylko to, co jest o rzeczach dobrych, pogodnych, ciepłych i połączyć to w jeden światowy język, który nie znałby takich słów jak fałsz, wojna, przemoc, gwałt, niepokój, nienawiść itd.?

Roman z Julią patrzą na Różę i Sebastiana. Teraz dopiero widać, jaka Róża jest piękna. Piękna kobieta, dziwne, że tego wcześniej nie zauważyli.

– Halo – mówi cicho Julia. Róża odwraca się i uśmiecha.

– Chciałam na tarasie, ale Sebek mówi, że będzie nam zimno.

– Masz, to dla dziecka. – Julia podaje Róży pudełeczko, leży w nim kryształowa kulka o szlachetnym szlifie, miliony tęcz są w tym pudełku, niech Róża to powiesi, będzie tak pięknie jak u Buby.

Julia przysiada się do Róży.

– Mogę dotknąć?

Brzuch jest maleńki, gdyby to był brzuch Basi, nikt by nie zauważył, ale Róża nie ma już dziury zamiast brzucha, brzuch wypiął się, powiększył, zaledwie odrobinkę, lecz się powiększył. Ale wiadomo, dotknięcie brzucha ciężarnej przynosi szczęście.

– Jasne. – Róża odsłania z dumą brzuch, prawie płaski.

Dla Róży najgorsze na razie jest to chodzenie do łazienki, bez przerwy, zupełnie jakby nie miała żadnego zbiorniczka.

Buba stoi i patrzy na maleńkie tęcze, które rozsypały się po pokoju, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i znikły. Tęcza jest ważna, najważniejsza.

– Ale czad! – Basia stanęła w drzwiach. – Czyj to pomysł?

– Po tęczach grasują anioły – uśmiecha się Buba – baraszkują sobie po nich.

– Będziesz nas przekonywać, że anioły istnieją naprawdę?

Buba wzrusza ramionami. Nie jest wymalowana. Jej cera jest przezroczysta.

– Często widzę anioły. Są różne, cherubiny, serafiny.

Może niedługo zobaczę wszystkie. Tylko sześć przypadków wyleczenia na ileś miliardów, nie zapominajcie…

– Buba, przestań – prosi Julia. – Od razu miliardów!

Przecież nie bierze się pod uwagę całej populacji, tylko populację chorych, i to tylko na tego piekielnego raka nerki!

– Tam gdzie jest sześć, jest siedem i osiem, i dziewięć.

Jest nieskończona ilość. Buba, przecież ty sama mówiłaś, że milion zaczyna się od jednego!

Zapada milczenie.

– Szkoda, że Krzyśka nie ma – mówi Róża, żeby je przerwać.

– A propos Krzyśka, nie powiedziałem wam, że przyszła umowa z jego firmy. – Piotrek kładzie rękę na ramieniu Basi. – Wiecie, ile zarobiliśmy na tej jego kampanii reklamowej?

Tylko Baśka nie chce się przyznać, że to ona…

Basia strzepuje ze swojego ramienia dłoń męża. Nie wie, po co on udaje, już się z tym przecież pogodziła. Nie dość, że ją sfotografował bez jej wiedzy, to jeszcze zdjęcia dał Krzyśkowi. Ale widać do czegoś mu to jest potrzebne, może się wstydzi, że za jej plecami? Nie będzie się obrażać. Zwłaszcza że nie tylko będą sobie mogli pozwolić na remont, ale wpłacą pierwszą ratę na samochód.

Piotr nie wie, dlaczego Basia ukrywa, że to ona dała swoje zdjęcia Krzyśkowi. Ale takie drobiazgi nie mają znaczenia. Zawsze był dumny z tego zdjęcia.

– Wiesz, Piotrek, bycie z kobietą polega na ciągłym pamiętaniu, że ona inaczej cię rozumie, niż ty myślisz, że rozumie. – Sebek wnosi na stół potrawę w wazie. Leczo, które zrobił pod dyktando Róży. Jest bardzo dumny. Po raz pierwszy gotował coś ostrego. Matka nie jada ostrych dań.

*

Na rynku Zenek siedzi obok młodego narkomana. Sam przestał brać i trzymał się już… ile to już? Dwa tygodnie i dziewięć godzin. Owszem, na początku było ciężko, pierwsze godziny trwały lata, ale teraz już zmniejszyły się do rozmiaru sześćdziesięciu minut. Zenek podaje młodemu strzykawkę.

– Bo jak ktoś ci daje strzykawkę, to nie po to, żeby tobą rządzić, nie po to, żebyś nie brał, tylko żebyś się nie zaraził. A jeśli ktoś ci daje strzykawkę, po to, żebyś się nie zaraził, to znaczy, że jest choć jedna osoba na świecie, której zależy na tobie – tłumaczy cierpliwie.

Może dzieciak nie usłyszy, ale może kiedyś to sobie przypomni. Może nie teraz, może za miesiąc albo dwa.

– A jeżeli jest choć jedna taka osoba, może się pojawić też następna. Następną możesz być ty. A jeśli już będą dwie osoby na świecie, którym na tobie zależy, to znaczy, że jest ich dużo, dużo więcej, i wtedy możesz być osobą, której zależy na kimś. Ja jestem teraz taką osobą. Masz nowe strzykawki. Do mnie przyszedł anioł i powiedział: masz strzykawkę. I teraz ja to dla niej robię.

A wtedy to sobie pomyślałem, rozumiesz, jeśli w jej intencji przestanę brać, to może ona wyzdrowieje. I wyzdrowiała.

Biała Dama zbiera swoje rzeczy, jest zmęczona, już wieczór, dzieci czekają. Przechodzi obok Zenka, słyszy ostatnie zdanie. Może Zenek coś wie?

– Mówisz o Bubie? – wtrąca i widzi szeroki uśmiech na twarzy Zenka. – Buba wyzdrowiała? – pyta raz jeszcze, chce się upewnić.

– Wyzdrowieje – mówi Zenek z dumą, tak jakby to on miał być przyczyną udanej operacji, jakby szpik miał być jego, jakby białe ciałka przyswoiły już sobie umiejętność wojowników taek-wondo i zwyciężyły tamto, co ciemne w ciele Buby. – No! – powtarza, a Biała Dama podnosi do góry kciuk.

Życie pokazuje, nie śmierć.

*

Piotruś, już wpół do dwunastej! To może nie warto wychodzić?

– Chodźmy, popatrz na Bubę, jest już wykończona.

Buba oponuje. Może widzą się ostatni raz w życiu?

– Jestem wykończona – mówi – ale posiedźmy jeszcze trochę. Będę za wami tęsknić.

– Ktoś z tobą leci? – Sebastian siada obok leżącej na kanapie Buby i bierze ją za rękę.

Krzysztof nie przyszedł, już go nie zobaczę, myśli Buba, to nie ręka Sebastiana powinna być tu i w mojej dłoni, ale to miłe.

Dobrze, że nie przyszedł, nie mogłabym znieść jego obecności.

Ale skoro nie przyszedł, to znaczy, że dla niego to wszystko było nic niewarte.

Nic.

Bułka z masłem.

Albo to może znaczyć coś więcej.

Przecież już wie, że jestem chora. Mógłby się ze mną zobaczyć i pożegnać.

Może się wstydzi.

Rozdziewiczyć umierającą? Fu!

– Kto z tobą leci, Buba?

– Nie wiem. Nie znam. Ktoś z fundacji ma mnie pilotować.

– Romek – Piotr litościwie zmienia temat – czemuś się nie pochwalił, że twój obraz został nagrodzony?

Basia i Róża robią wielkie oczy.

– Co?

– Wiedziałam, wiedziałam! – Julia klaszcze w ręce. – Wiedziałam!

– Skąd wiesz, Piotrek?

– Skąd, skąd. W radiu mówili – mówi Piotrek, a Roman robi się purpurowy.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – Basia patrzy z wyrzutem na Piotrka, coś by wymyśliła, jakiś prezent śmieszny albo bukiet kwiatów jak dla primabaleriny, albo buteleczkę jakąś… Nie, butelkę nie, Piotr nie pozwoliłby.

– Ja… ja nie wiedziałem – mówi Roman, a Julia podbiega do niego i cmoka go w same usta.