Выбрать главу

– Jak to nie wiedziałeś! – denerwuje się Piotrek. – Nie zawiadomili cię?

– Jezu, jeszcze nie…

– Twoja „Deszczowa dziewczyna” robi furorę!

– Dziewczynę dałeś na wystawę? A ja to widziałem? – Sebastian patrzy na Romka.

– Nie masz czego żałować. – Buba podniosła się, jest gotowa do wyjazdu. Będzie spała u Róży, nie chce spędzać tej ostatniej nocy w domu. Już musi się położyć, już czas na nią. Ale jeszcze im dopiecze na pożegnanie. – Dziewczyna ze skrzydłami z płaszcza przeciwdeszczowego i błyskawicą w tle. Romek poleciał kiczem jak nigdy.

– No nie, Buba, mówiłaś, że ci się podoba, że kojarzy ci się z ćmą! – Roman też się śmieje. – O rany! Ludzie!

Pijcie zdrowie artysty!

– Otwórz szampana, Sebek! – mówi Róża.

Nie jest wcale zmęczona, a Buba nagle dochodzi do wniosku, że wpół do dwunastej to jeszcze nie pora na sen. Ostatecznie prześpi się w samolocie.

Sebek dzwoni szklankami. Szampana dostali od Jędrzeja, mieli otworzyć, jak się dziecko urodzi. Ale przecież nagroda dla Romana usprawiedliwia ten korek, który leci w stronę otwartych drzwi balkonowych. Kwiecień, a jak ciepło!

– Na urodziny dziecka kupimy drugi albo zalejemy się czystą nieskomplikowaną wódą! – Głos Buby się łamie, gdy kończy: – Za nas!

Podnoszą w górę szklanki, Sebek nie lubi myć kieliszków, szklanki są poręczniejsze, nawet Róża udaje, że wypija łyczek.

*

– Nie, nie musisz jej wyganiać, ona ma delikatne skrzydełka, zrobisz jej krzywdę. – Basia otwiera okno. – Sama wyleci.

– Mówiłaś, że się brzydzisz. – Piotr przygląda się ćmie.

– Ja? – Basia jest oburzona. – Ja lubię ćmy… jak Buba…

Są takie… szukające światła…

Piotr przygląda się ćmie. Jasne skrzydła, ciemny odwłok, usiadła na chwilę, żeby odpocząć i znowu zaczyna taniec na szybie. Jeszcze nie wie, że druga połówka okna otwarta, że nie musi walczyć z przezroczystym murem.

Szarpie się, próbując przebić szybę i znowu siada.

– Zgaś światło, to jej będzie łatwiej znaleźć wyjście…

Teraz nie wie, gdzie lecieć…

Piotr gasi światło i wraca do Basi.

– Wszyscy mamy coś z ćmy, prawda? Wszyscy szukamy czegoś, co jasne i prawdziwe… jak ona… Piotruś, przynieś od Buby te kwiatki i sprawdź, czy w jej mieszkaniu wszystko OK. Ona w takim stresie, że może zostawiła jakiś gaz, albo co…

*

Mogę cię już nigdy nie spotkać, ale mam nadzieję, że mi wybaczyłeś.

Jeśli mogłam przyjąć ciebie, nie stanie się nic złego. Lub inaczej, wszystko, co się stanie, będzie najlepsze dla mnie i najlepsze dla ciebie. Nie boję się dzięki tobie.

Buba zasypia.

*

Piotr zamyka za sobą zielone drzwi. Wszystko sprawdził, wodę wyłączył. Doniczki zabiera, czasem trzeba będzie wywietrzyć, ot co. Znowu ktoś wykręcił żarówkę na korytarzu. Trzeba było zostawić otwarte drzwi do siebie, byłoby jaśniej.

Cicho, po omacku zamyka drzwi, jak Buba, niepostrzeżenie, żeby nie sprowokować sąsiadki. Nie chce mu się rano biec po warzywka ani masełko, nie chce mu się rozmawiać.

Wczoraj wieczorem wydawało mu się, że widzi światło w oknach Buby, ale oczywiście to mogło być przywidzenie, jakaś gra kolorów, coś się może odbiło w szybach. Jak wychyli się z okna w kuchni, widzi tamte okna. Dwie doniczki mizernego bluszczu. Podobno kwiaty niezbyt dobrze się chowają przy chorych, zadbają o nie, jak Buba wróci, to się ucieszy.

Klucze wypadają mu z ręki, Piotr ostrożnie odstawia doniczki. A jednak uchylają się drzwi sąsiadki, stanęła w nich jak duch, też na świetle oszczędza czy jak?

Dał się złapać. A Bubie się udawało.

– Panie Piotrusiu, to pan?

– Dobry wieczór pani – mówi grzecznie Piotr i głowa sąsiadki wędruje w jego stronę.

– Co pan tam robi?

Piotr schyla się po doniczki.

– Kwiaty przenoszę.

– Kwiaty? Jakie kwiaty? Po co pan się tam dobija, panie Piotrze? Tej dziewczyny, co ganiała za kotem, już tam nie ma. Pewnie umarła, jak jej ciotka.

Piotr czuje, jak jeżą mu się włosy. Co ona mówi?

– Pan się kotem zajmuje?

– Nie – Piotr nie wie, jak rozmawiać. Jak się rozmawia z wariatami?

– Bo mnie się wydawało, że kota czasami słyszę, ją rzadko kiedy.

Piotr potyka się o wycieraczkę, psiakrew, co za egipskie ciemności! Właściwie mógłby wkręcić żarówkę sam, nie czekać na administrację.

– Co pan tam robi? Nie zrobił pan sobie krzywdy?

– Światła nie ma, wykręcili żarówkę, potknąłem się.

Różowy Dresik cofa się, żeby dopiero teraz zapalić światło u siebie. W jasnej smudze Piotr widzi, jak kobieta maca ręką po ścianie. I nagle stają mu przed oczyma wszystkie zakupy, które wciskał w wyciągniętą rękę, oczy zawsze zakryte okularami słonecznymi, rozliczanie się z tych zakupów z milczącą, antypatyczną, prawie niemą córką Różowego Dresika raz w miesiącu.

Różowy Dresik jest niewidomy.

*

Buba ma jasną chustkę na głowie. Nie lubiła peruki, pociła się. Wszystkie cztery oddała Róży. Na pamiątkę.

Nie chce już nigdy w życiu nosić peruki. I nie będzie.

Ksiądz Jędrzej rozgląda się nerwowo, są wszyscy oprócz Krzysztofa, a właśnie zapowiedziano odprawę pasażerów. I czy to ta Buba, która mu szeptała, nie mów, tylko nie mów nikomu? Może trzeba było wcześniej powiedzieć, że to o nią chodzi?

Sebastian zarzucił na ramię mizerną torbę, bagaż podręczny Buby. To wszystko, cały jej majątek? Jedna walizka oddana na bagaż i ta torba?

Piotrek trzyma Bubę w ramionach i unosi ją lekko nad ziemią.

– Dziękuję – szepcze jej do ucha – dziękuję, że byłaś tak blisko, że zawsze o każdej porze dnia i nocy można było zapukać w twoje zielone drzwi. Będziemy zaglądać do mieszkania, nic się nie martw.

Głupio to zabrzmiało, ale nic mądrego nie przychodzi mu do głowy. Tak jakby Buba głównie martwiła się mieszkaniem, jakby nie miała poważniejszych spraw!

Idiota ze mnie, myśli Piotr i jeszcze raz mocno przytula Bubę do siebie.

– Pasażerów odlatujących do Nowego Jorku prosimy o zgłaszanie się do odprawy paszportowej.

A więc to już.

– Pamiętaj, powieś drugi kryształek, jak się urodzi. One robią tęczę, a tęcza… – szepcze Buba w brzuch Róży.

– Tęcza jest symbolem przymierza z Bogiem, a nie przesądem – wtrąca ksiądz Jędrzej. – No, dość tego. Idź już. – Dodaje, ale rozgląda się, szuka czegoś, obserwuje wejście do hali.

– Buba, dzięki, dzięki za wiesz co – Sebastian nachyla się do ucha Buby, dziękuje jej za dziecko, kto wie, co by było.

– Krzysiek nawet nie przyszedł się pożegnać? – Julia szepcze, ale Buba to usłyszała.

– I bardzo dobrze. Jeszcze Roman. Jeszcze Julia. Ostatni uścisk.

Jędrzej rozgląda się coraz bardziej nerwowo.

– Gdzie jest ten opiekun Buby? – szepcze Piotrek. – Przecież nie może sama lecieć, przecież miał się nią ktoś zająć, przecież…

Ksiądz Jędrzej macha ręką.

Co się stało?

Jeszcze raz. Jeszcze raz trzeba przytulić głowę w chustce, nie pozwolić sobie na płacz, bo przecież będzie dobrze, nie może być inaczej, tym razem stanie się cud, zobaczą się za jakiś czas, Buba wróci, więc trzeba pożegnać się tak, jakby się żegnało kogoś, kto wyjeżdża na wakacje, albo na urlop, albo na chwilę.

I Buba odchodzi.

Odwraca się jeszcze i macha, za moment zniknie.

– Zakończyliśmy odprawę pasażerów odlatujących do Nowego Jorku lot numer…

I wtedy na lotnisko wpada Krzysztof. Jest spocony, taszczy ze sobą ciężką walizę. Po co mu walizka?

– Agnieszka! – krzyczy, Buba się odwraca i nieruchomieje.

– Agnieszka! – Krzysztof roztrąca przyjaciół, walizka ma kółka, ale nie jest przyzwyczajona do takiego traktowania, przewraca się na bok, pod nogi i szoruje bokiem po posadzce.

– Dzięki Bogu, myślałem, że nie zdążysz, szybko, bagaż!

Ksiądz Jędrzej macha już obiema rękami, niby kibic, który dodaje ducha biegaczowi. Ktoś z obsługi lotniska podbiega do Krzysztofa.

– Już jest po odprawie bagażowej, proszę za mną! Jędrzej drepcze za Krzysztofem i za mundurem.

– Bogu niech będą dzięki, myślałem, że coś się stało!

Nic nie rozumieją. Krzysztof leci? Z kim? I gdzie? Kto to jest Agnieszka?

Buba tam stoi i patrzy, jakby wrosła w ziemię, patrzy z daleka na Krzysztofa, który gorączkowo umieszcza walizkę na taśmie, czeka, aż ktoś coś podbije, przejrzy, sprawdzi.

A oni stoją i patrzą raz na jedno, raz na drugie.

Krzysztof wziął urlop?

– Napiszę, napiszemy od razu, zadzwonimy – rzuca jeszcze Krzysztof i biegnie w stronę Buby. Staje przed stanowiskiem, dzielą go od niej jeszcze trzy osoby. Buba za chwilę zniknie.

Buba właśnie odwróciła się i wolniutko rusza w stronę bramki.

– No, zdążył. – Ksiądz Jędrzej ociera pot z czoła. – A wy co? Korzenie tu chcecie zapuścić? Coście tak gęby rozwarli? Jak dzieci, zupełnie jak dzieci.

– Krzysiek? – Roman patrzy na Jędrzeja.

– I co się tak gapisz? Sprzedał samochód, dołożył czterdzieści tysięcy. A ty co? Myślałeś, że ukradłem, żeby dopłacić?

– Krzysiek? – powtarza Julia. Nie do wiary. Wszyscy, ale nie on. Z tą jego pracą, z której nie mógł wyjść nawet na sekundę, z tym wielbionym samochodem, z tym poważnym stanowiskiem, z tym życiem? – Wziął urlop?

– Jaki tam urlop – Jędrzej macha niecierpliwie ręką – jaki urlop? Wypowiedzenie złożył. No.

Patrzą. Buba jeszcze raz się odwraca, jakby nie mogła uwierzyć własnym oczom.

– Agnieszka, poczekaj! – krzyczy Krzysztof i wszyscy podróżni odwracają głowy w jego stronę.

Bubie torba wypada z ręki, ściąga chustkę z głowy, ale oni nie widzą, czy uśmiecha się, czy płacze.

– Agnieszka? To Buba ma na imię Agnieszka? – szepcze Róża i myśli, że to bardzo ładne imię dla dziewczynki, jeśli będzie dziewczynka, to może Agnieszka?