Выбрать главу

Przecież to już było.

*

Pani Maria, matka Julii, siedziała w fotelu naprzeciwko włączonego telewizora, sztywna jakby połknęła kij. Nie uchroniła swojej córki przed niczym, co było jej udziałem, a myślała, że wychowają na silną osobę, na kobietę, która tak łatwo nie da ponieść się uczuciom i która w życiu będzie się kierować bardziej rozumem niż emocjami. Nie udało się. Porażka Julii jest bez wątpienia jej porażką. Oczywiście, świat się nie kończy, ale z przerażeniem myślała o powrocie córki. Posunęła się nawet do tego, że zamówiła panią Helenkę na dwa dni sprzątania, a nie jak zwykle tylko na piątkowe popołudnie. Pani Helenka od lat opiekowała się jej mieszkaniem, ktoś musiał myć okna i ogarniać wieczny kurz.

Pani Helenka, z nadwagą znacznie przewyższającą średnią krajową, była osobą obdarzoną przez los siłą, uczciwością, sumiennością i zwinnością, o którą nikt by jej nie posądzał. Swoje sto dwadzieścia jeden kilo nosiła godnie, nie marnując czasu na zbędne ruchy. Do tych stu dwudziestu jeden kilo Pan Bóg dał jej głos piękny i dziewczęcy. Tym prawie koloraturowym sopranem wspomagała chór przykościelny w niedziele, a w piątki wieczorem, myjąc okna i czyszcząc muszlę klozetową mamie Julii, cieszyła uszy sąsiadów. Uważała, że każda minuta bez śpiewu i tańca jest czasem straconym.

Pracowała tak, jakby tańczyła, lekko przemieszczała swoje wielkie ciało, w rytm okrągłych ruchów ścierką kołysały się jej rozłożyste biodra i piersi, kiedy przygotowywała pokój na powrót panienki Julii.

Matkę Julii trapił jeszcze jeden problem. Sama przed sobą nie śmiała się do tego przyznać, ale była przerażona powrotem Julii. Nie tylko dlatego, że, niestety, miała rację, z tej miłości nie mogło wyniknąć nic dobrego, lecz również dlatego, że nie wyobrażała sobie mieszkania z Julią. Przyzwyczaiła się do samotności, do spokoju, do ciemnego mieszkania i ze strachem myślała o zajętej łazience, o nieszczęśliwej córce, która będzie czekać na nią wieczorami, albo o nieszczęśliwej córce, która wieczorami będzie wychodzić i na którą trzeba będzie czekać, udając, że się od dawna śpi i że się nie ma zamiaru wtrącać w jej życie. Matka Julii nie umiała, niestety, przestać się martwić, choć przeczuwała od początku, że związek Julii z Davidem jest skazany na niepowodzenie. Inna kultura, inny sposób patrzenia na świat, owszem, mogło się udać. Ale okazało się, że to romans z żonatym mężczyzną! Jej córka? Którą zawsze wychowywała w poszanowaniu cudzych mężów, cudzych związków?

Poza tym, kto to widział, żeby rzucać się w romans z takim impetem? To musiało się źle skończyć. To się zawsze źle kończy. Stan zakochania trwa chwilę, siedem, osiem miesięcy, potem przechodzi, w najlepszym wypadku zamienia się w przyjaźń, a później w zobojętnienie. I zawsze, ale to zawsze, niedobrze jest, jeśli kobieta kocha bardziej. Ona, matka, wie to z własnego doświadczenia i przed tym starała się Julię ochronić. Nie udało się, nic jej się w życiu nie udało. A teraz boli bardziej niż wtedy, kiedy odchodził ojciec Julii, po szesnastu latach małżeństwa, po osiemnastu latach znajomości, mężczyzna jej życia, dla którego zrobiłaby wszystko. W końcu doszła do siebie, wiedziała, że już najgorsze za nią, że nic bardziej bolesnego jej nie spotka. A tu wczorajszy telefon Julii!

Ból własnego dziecka boli bardziej niż własny.

Matka Julii otarła oczy i wyprostowała się. Wzięła pilot do ręki i ściszyła telewizor – właśnie informował ją zupełnie nieodpowiedzialnie i bez krzty wdzięku, jaka będzie jutro pogoda. Jakby ktoś mógł to przewidzieć! I tak nie słuchała, a poza tym najwyższy czas wziąć się w garść. Trzeba tylko ustalić, jak mają żyć pod jednym dachem, musi być silna, bo Julka będzie jej potrzebować.

*

Roman się niecierpliwił. Chciał jeszcze wpaść do Galerii Niewielkiej, gdzie obiecano mu wstawienie dwóch płócien w oknie wystawowym pod warunkiem, że je oprawi. Ale w tym miesiącu nie miał już ani grosza, zresztą był głęboko przekonany, że jeśli już ktoś zechce kupić jego obraz, to na pewno zmieni ramy, żeby mu pasowały do okien lub zasłon, lub koloru mebli, lub jakiejkolwiek rzeczy, którą kupujący, w co Roman nie wątpił, uzna za bardziej wartościową niż jego płótna. Nie miał zbyt wygórowanych ambicji, ale też był zdania, że niewiele osób zna się na sztuce, a ci, co się znają, lokują pieniądze w nazwiskach, i to przeważnie sprzed wojen.

W głębi duszy co prawda pieścił myśl, że pewnego dnia okaże się, że jest genialny, ale wątpił, czy to się zdarzy w przyszłym tygodniu i dzięki oprawieniu obrazów. Miał jednak nadzieję, że uda mu się przekonać właścicieli Galerii Niewielkiej, iż oprawa jest nieistotna.

Tymczasem stał na schodach i słuchał podnieconego głosu właściciela swojego strychu. Pan Jan przechylał się przez poręcz, starą, drewnianą, na dole zakończoną prostą, wypolerowaną przez czas rzeźbką końskiej głowy, i pokazywał resztki swojego uzębienia w szerokim uśmiechu.

– Niech pan mnie dobrze zrozumie, słucha mnie pan?

Przecież ten rząd w ogóle nie wie, co robi, pan mnie rozumie, prawda?

– O tamtym też pan tak mówił, panie Janie. – Coś pan, dziecko, panie Roman? – Pan Jan spojrzał w górę, jakby chciał schody wziąć na świadka. – Przecież tamten rząd też nie wiedział, co robi! Zgadzasz się pan ze mną?

Roman westchnął i pokiwał głową. Właściwie zgadzał się z panem Janem, tylko nie chciał przedłużać rozmowy.

– A patrz pan, co z pogodą zrobili, dzisiaj ciśnienie 880, toż to się żyć nie da, rozumiesz mnie pan?

– Rozumiem – powiedział Roman i zbiegł po schodach na dół, rzucając przepraszające spojrzenie. – Ale na pewno się podniesie!

– Coś pan taki optymista – zarechotało z góry. – Mnie się już nie podniesie, za stary jestem, ale wy, młodzi…

Roman postawił kołnierz od kurtki, wiało, powietrze było wilgotne, już nie zdąży do galerii. Całe szczęście, że ma przyjaciół, którym nie musi udowadniać, że jest coś wart, i nie musi się wstydzić braku pieniędzy, braku ciuchów, braku samochodu, braku kobiety u boku, i – co było niezmiernie ważne – którzy nigdy nie dręczyli go pytaniami i mądrościami w rodzaju: To dlaczego, mój drogi, tak pochopnie zrezygnowałeś z psychologii? Zaczepiłbyś się w jakiejś poradni, a malował w czasie wolnym. Kafka, kochany, pracował na etacie całe życie, a mimo to miał czas, żeby pisać.

Każdemu się wydaje, że jest genialny, ale w tym świecie się nie przebijesz.

Jeśli chcesz zmarnować życie na takie fanaberie, to bardzo proszę, tylko na mnie nie licz.

Aaa, pan artysta… czy to prawda, że wszyscy artyści to homoseksualiści? Bez urazy, tak tylko pytam…

Czy ty nie masz co na siebie włożyć? Jak ty wyglądasz?

Dzisiaj to nawet twórcy chodzą w garniturach. Jak cię widzą, tak cię piszą.

Postanowił ruszyć od razu do Róży, nie czekać na autobus, ostatecznie to pół godziny drogi piechotą.

*

Krzysztof otworzył tylne drzwi swojego wypieszczonego volva i rzucił na siedzenie dwa czteropaki piwa i butelkę wina. Cieszył się na spotkanie z przyjaciółmi, choć na myśl o zaczepkach Buby czuł w głowie nieprzyjemny ucisk. Ale był zadowolony, że przynajmniej raz na dwa tygodnie może wyskoczyć z garnituru i nie zastanawiać się nad prognozami WIG 20 przynajmniej przez parę godzin.

Panie dyrektorze, jak pan sądzi, czy alokacja aktywów pomiędzy dłużne i udziałowe papiery wartościowe…

Sytuacja makroekonomiczna gospodarek wskazuje, że analiza fundamentalna spółki…

Płynność funduszy i minimalizacja ryzyka utraty wartości jednostek uczestnictwa…

Papiery wartościowe municypalne 3,05%…

Raz na dwa tygodnie, nieobserwowany przez podwładnych i zwierzchników, mógł robić to, co chciał. To znaczy pić – gdyby chciał. Nie pił, bo lubił jeździć własnym samochodem. Nie pił także nigdy na bankietach, bo: To szef zespołu Brinmaren, mamy z nimi do załatwienia sprawę zaległego…

Minister przekształceń własnościowych, musi pan z nim…

Dobrze by było, gdyby pan, panie Krzysztofie…

Panie dyrektorze, prezes zarządu fundacji Echosond chciałby z nami…

Z prezesem Udziału trzeba być bardzo ostrożnym…

Naczelny lubi wypić, potem się na wszystko zgodzi, więc, panie Krzysiu, taka uprzejma prośba…

A tu nie, tu nie musiał być ostrożny ani uważać na to, co ktoś powie, ani pilnować interesów, ani zadawać się.

Mógł nie wiedzieć, nie przewidywać, nie zdradzać prognoz, nie mieć pomysłów.

W piątek mógł się trochę powygłupiać, nie za bardzo, żeby nie narażać się Bubie, zagrać w bridża z chłopakami, i potańczyć. Róża tańczyła znakomicie. I nie chciała go uwieść ani u niego pracować, ani dostać podwyżki, ani załatwić coś dla kogoś.

A ponadto cieszył się, że Roman, jedyny świadek jego przeszłości, okazał się dobrym kumplem i nie puścił dotychczas pary z gęby, bo to znaczyło, że jest jeszcze ktoś na świecie, komu można było zaufać.

*

Sebastian wracał z zajęć na rowerze. Wiatr dmuchał mu prosto w twarz, ręce marzły, zapomniał rękawiczek, a wiosna wcale nie miała ochoty nadejść. Nie miał pojęcia, co jeszcze może zaproponować swoim podopiecznym.

Całe szczęście, że Róża nie wiedziała, co robił przez ostatnie dwie godziny.

Wpadnie tylko do domu, przebierze się i pojedzie do Róży taksówką. Przynajmniej tyle tego dobrego, że zostanie na noc. Co za cholerna pogoda, myślał, wszystko przez tę pogodę. Ale może się wyrwać z kieratu. Uciec z domu. Zapomnieć, do czego wraca dzień po dniu.

Sebastianku, jeśli nie masz nic do roboty, czy mógłbyś…

Nie chciałabym cię kłopotać, ale…

Przepraszam, myślałam, że mogę…

Nie przejmuj się mną, poradzę sobie…

Nie musisz doprawdy tego robić…

Nie, nie, dlaczego tak myślisz?…

Nie, oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu, żebyś wyszedł…

Znowu wychodzisz?…

Dzisiaj ma święto.

Nie musi myśleć o niczym, co jest związane z bólem, cierpieniem, obowiązkiem, czynnościami powtarzanymi tyle razy dziennie, dzień po dniu, a każdy dzień podzielony na minuty czasem jest za krótki, żeby zadzwonić do Róży.