— Przepraszam — rzekł starszy lekarz. — Zrozumiałem, że to wasza akcja uratowała pacjenta. Dobra robota, siostro. Mam nadzieję, że pacjent za bardzo pani nie uraził.
— Słyszałam już gorsze wyzwiska — stwierdziła Leethveeschi. — Poza tym nazbyt mi ulżyło, abym się przejmowała.
— W rzeczy samej — zgodził się Medalont i spojrzał na Kelgianina. — Proszę kontynuować.
— Gdy było już jasne, że pacjent Hewlitt w pełni odzyskał przytomność, zaczęliśmy wraz z siostrą Leethveeschi sprawdzać, czy nie doszło do uszkodzenia mózgu. Nadal się tym zajmowaliśmy, gdy zjawił się pan, by zadać mniej więcej te same pytania. Resztę już pan wie.
— Tak — mruknął starszy lekarz. — Ponad dwie godziny wywiadu wykluczyły luki w pamięci, upośledzenie mowy i utratę koordynacji ruchów. Monitorowanie stanu pacjenta dowiodło, że jego funkcje życiowe utrzymują się na optymalnym poziomie. Tak jak teraz.
— Pragnę zwrócić uwagę, że czas, który dzielił pierwsze pobranie krwi od ataku, został już przekroczony o cztery i pół minuty — powiedziała siostra oddziałowa, wskazując na zegar.
Słuchając ich wszystkich, Hewlitt zastanawiał się, jak najlepiej byłoby przeprosić Leethveeschi i podziękować jej za uratowanie życia, ale usłyszawszy ostatnią wypowiedź chlorodysznej, porzucił te rozważania.
— Co tu jest grane?! — wybuchnął. — Stoicie sobie i czekacie, aż znowu mnie to spotka? A może jeszcze jesteście rozczarowani, że nic się nie dzieje?
Na chwilę zapadła cisza. Tylko Hudlarianka wysunęła lekko mackę w stronę pacjenta, ale zaraz ją opuściła.
— Nie jesteśmy rozczarowani, pacjencie Hewlitt — odezwał się w końcu Medalont. — Niemniej pańska ocena sytuacji jest prawidłowa. Pierwsze zatrzymanie akcji serca musiało mieć jakąś przyczynę. Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że tym czynnikiem było pobranie krwi. Mimo że miał pan nie otrzymywać leków, przeoczyłem fakt, iż zabiegowi temu towarzyszy zawsze podanie niewielkiej dawki środka znieczulającego. Odtworzyliśmy, więc tamte warunki, na razie jednak bez podobnych skutków, co oznacza, że przyczyny ataku musimy szukać gdzie indziej. Chyba, że… Pańska twarz pociemniała nagle, pacjencie Hewlitt. Jak pan się czuje?
Najchętniej bym cię udusił, pomyślał Hewlitt.
— Dobrze, doktorze — odparł.
— Odczyty to potwierdzają — oznajmiła Leethveeschi.
— Skoro tak — powiedział Medalont, spoglądając kolejno na pozostałych — proszę o wyznaczenie zespołu reanimacyjnego, który mógłby tu dotrzeć w ciągu dwóch minut, pacjent zaś może się przygotować do posiłku. Niech się pan nie obawia, pacjencie Hewlitt. Znajdziemy sposób na to, co pana gnębi, cokolwiek to jest. Na razie jednak zostawimy pana samego.
— Nie całkiem samego — rzekł Braithwaite. — Chciałbym chwilę z nim porozmawiać.
— Jak pan sobie życzy, poruczniku — odparł starszy lekarz i odszedł wraz z pozostałymi medykami. Leethveeschi i Hudlarianka ruszyły do swoich obowiązków.
— Proszę mi tylko nie zamęczać pacjenta — rzuciła jeszcze zdecydowanym tonem siostra oddziałowa. — Ani nie rozmawiać z nim o sprawach, które ponownie doprowadziłyby do zatrzymania akcji serca.
Braithwaite spojrzał kolejno na obie pielęgniarki.
— Oczywiście — powiedział z uśmiechem. — Nie ośmieliłbym się.
Gdy zostali sami, oficer przysiadł na łóżku Hewlitta.
— Nazywam się Braithwaite, jestem z sekcji psychologii obcych. Miło dla odmiany porozmawiać z kimś, kto ma prawidłową liczbę rąk i nóg.
Hewlitt nadal miał ochotę kogoś udusić albo przynajmniej zbesztać, ale ten człowiek nie zrobił nic, co kwalifikowałoby go jako obiekt napaści. Na razie. Spojrzał, więc tylko w kierunku dyżurki, ignorując psychologa.
— O czym pan myśli? — spytał Braithwaite, przerywając coraz bardziej kłopotliwą ciszę. I dodał z uśmiechem: — Czy takiego właśnie pytania się pan po mnie spodziewał?
— Pan przynajmniej nie nazywa mnie pacjentem Hewlittem, jak reszta — mruknął Hewlitt, spoglądając na oficera. — To zamierzone czy też uważa pan, że nie jestem chory i nie powinienem być pacjentem? A może zapomniał pan mojego nazwiska?
— Pan też nie musi zwracać się do mnie per „poruczniku” czy „Braithwaite” — oparł psycholog i ponownie zapadło milczenie.
— Dobrze — odezwał się w końcu Hewlitt. — Odpowiem na pańskie pytanie. Myślę o tej potwornej siostrze oddziałowej i zastanawiam się, jak przeprosić ją za mylną ocenę jej działań i podziękować za uratowanie życia.
Braithwaite pokiwał głową.
— Sądzę, że wie pan już, co powiedzieć. Wystarczy skorzystać z najbliższej okazji, kiedy będzie w pobliżu.
Z jakiegoś powodu Hewlittowi trudno było się złościć na tego człowieka.
— Przyszedł pan, aby przekonać mnie, że cały problem tkwi w mojej głowie. Mam za sobą wiele takich rozmów. Sugerowali mi to, gdy byłem dzieckiem, i powtarzali, gdy dorosłem. Znam to na pamięć, więc nie marnujmy czasu na tworzenie przyjaznej atmosfery. W porządku?
— Nie — odparł zdecydowanie porucznik. — Zamierzam marnować czas na tworzenie przyjaznej atmosfery. — Usiadł nieco inaczej, opierając się na ręce przerzuconej nad nogami pacjenta. Był tak blisko, że Hewlitt czuł jego oddech na twarzy. — Nie przeszkadza panu, że tak siedzę? A może wolałby pan, abym się odsunął albo wstał?
— Obawiam się jedynie podchodzących zbyt blisko obcych — odparł Hewlitt. — Proszę tylko nie siadać mi na nogach.
Porucznik skinął głową. Niewinne pytanie pozwoliło mu ustalić, że pacjenta nie stresuje bliskość innych ludzi, ta istotna informacja zaś umożliwiała wyeliminowanie jednego z potencjalnych problemów. Dzięki swemu doświadczeniu Hewlitt domyślał się, o co chodzi w poczynaniach psychologa, a i porucznik był wystarczająco inteligentny, by wiedzieć, że Hewlitt wie.
— Oboje wiemy, jak bardzo złożony jest pański przypadek — rzekł Braithwaite, zerkając na monitor. — Wydaje się pan całkiem zdrowy, tymczasem cierpi pan na niezidentyfikowane schorzenie, które może nawet zagrozić pańskiemu życiu. O ile miało ono związek z niedawnym zatrzymaniem akcji serca, oczywiście. Wiemy też, że podobne problemy mają wpływ na stan umysłu i vice versa, chociaż niekiedy może się wydawać, że taki związek nie istnieje. Chciałbym bardzo go odnaleźć, jeśli tylko występuje i w pańskim przypadku. — Odczekał, aż Hewlitt skinie lekko głową, i podjął wątek. — Zwykle pacjent trafia do tego szpitala, gdyż jest poważnie chory albo ciężko ranny, i od początku nikt nie ma wątpliwości, jak powinno przebiegać leczenie. Tutejsi lekarze dysponują najlepszymi w całej Federacji środkami, tak, więc w zdecydowanej większości przypadków odsyłają do domu całkiem zdrową istotę. Jednak gdy w grę wchodzi również element psychiczny…
— Zaczyna pan swoje zaklęcia — dokończył Hewlitt.
— O wiele chętniej słucham — powiedział Braithwaite, ignorując sarkazm. — Mam nadzieję, że przede wszystkim to pan będzie mówił. Proszę zacząć od wszelkich niezwykłych zdarzeń albo okoliczności, które poprzedzały wystąpienie pierwszych objawów. I co pan myślał o tym wszystkim jako dziecko, niezależnie od tego, co twierdzili lekarze i pańscy bliscy. Proszę. Pan mówi, ja słucham.
— Chce pan, abym opowiedział wszystko o czasach, gdy nie byłem chory? — spytał Hewlitt. Spojrzał w kierunku kuchni, gdzie ładowano już tace na wózki. — Nie wystarczy na to czasu… Zaraz będzie lunch.