Nagle Hewlittowi zrobiło się słabo, jakby uszły z niego wszystkie siły. Poczuł dziwne, łaskoczące ciepło rozchodzące się wszędzie tam, gdzie jego naga skóra stykała się z futrem. Uczucie było tak dziwne, że omal się nie roześmiał. Niespodziewanie Morredeth znowu się szarpnął i omal się nie wyrwał.
— Przepraszam, ręce mi się pocą — rzekł Ziemianin.
— Dobrze pan sobie radzi, pacjencie Hewlitt — powiedziała pielęgniarka, odkładając strzykawkę ciśnieniową do saszetki. — Jeszcze kilka sekund i będzie po wszystkim. Pański kłopot z utrzymaniem pacjenta może się wiązać z oleistą substancją stosowaną jako podkład pod opatrunki. Wiem też, że ziemscy DBDG mogą się pocić również wtedy, gdy nie występuje u nich podwyższona temperatura ciała ani nie są szczególnie aktywni. Przypuszczam, że chodzi raczej o reakcję emocjonalną na coś, co może być stresujące…
— Ale ręce pocą mi się aż do łokci — przerwał jej Hewlitt.
— Tak czy owak, nic panu nie grozi. Kelgiańskie patogeny nie przejdą na pana. Poza tym pacjent Morredeth zaczyna się już uspokajać.
Kelgianin przestał ruszać nogami i zległ nieruchomo na piersi Hewlitta. Mając dwie wolne macki, pielęgniarka objęła pacjenta i przeniosła go z powrotem na łóżko. Zanim Hewlitt wstał, Morredeth leżał już niczym płaskie S, co było chyba naturalną pozą Kelgian, Hudlarianka zaś zakładała mu nowy opatrunek. Najpierw jednak przyjrzała się bliźnie i porastającym ją mizernym włosom.
— Pacjencie Hewlitt, proszę zmyć kelgiański środek z rąk. Nie zaszkodzi panu, ale może nieprzyjemnie pachnieć. Potem proszę wrócić do łóżka i spróbować zasnąć. Sprawdzę jeszcze, czy nie odniósł pan żadnych pomniejszych obrażeń, których w obecnym stanie może nie odczuwać. Ale zanim pan pójdzie, muszę przeprosić, że zjawiłam się tak późno. Sygnał z pańskich czujników zawiera przekaz dźwiękowy, który jest zawsze nagrywany, na wypadek gdyby trzeba było dokładniej go zbadać. Widziałam, jak rozwija się sytuacja, i zdawałam sobie sprawę, że potrzebny będzie zastrzyk uspokajający. Niestety, środek, którym obecnie dysponujemy, należy do nowych i jeśli na oddziale nie ma akurat lekarza, muszę za każdym razem skonsultować jego użycie z patologią. Dlatego właśnie nie zjawiłam się, dopóki nie zawołał pan o pomoc.
Hewlitt się roześmiał.
— A ja myślałem, że zareagowała pani naprawdę szybko. Jeśli jednak moja rozmowa z Morredethem została nagrana, czy może to oznaczać dla pani kłopoty? I jak on się teraz czuje? Na pewno nic mu nie będzie?
Trudno było odgadnąć odczucia Hudlarianki, miał wszakże wrażenie, że nieco się zaniepokoiła.
— Parę osób, w tym Medalont, Leethveeschi i Lioren, na pewno zapozna się z tym nagraniem i usłyszę wiele przykrych słów. Musi pan jednak wiedzieć, że Hudlarianie mają grubą skórę. Dziękuję za troskę, pacjencie Hewlitt. Teraz proszę wracać do łóżka. Morredeth czuje się dobrze i śpi…
Przerwała nagle, spostrzegłszy, że odruchowe falowanie sierści Kelgianina zwolniło i ustało. Sięgnęła szybko macką do podstawy jego czaszki, następnie zaś gwałtownym ruchem wydobyła skaner i przyłożyła go do dwóch miejsc na tułowiu pacjenta. Drugą macką wystukała równocześnie prosty kod na komunikatorze. Lampa ponad łóżkiem Kelgianina zaczęła mrugać niepokojącą czerwienią.
— Zespół reanimacyjny, oddział siódmy, łóżko dwunaste, klasyfikacja DBLF, Kelgianin — powiedziała. — Szacowany czas około pięciu sekund od zatrzymania akcji obu serc. Pacjencie Hewlitt, proszę natychmiast wracać do siebie.
Ziemianin wycofał się, ani na chwilę nie odrywając wzroku od nieruchomego ciała. Nie wrócił jednak do łóżka, a tylko cofnął się za parawan, by poczekać tam na zespół reanimacyjny. Ten przybył po niecałej minucie. Czerwone światło przestało mrugać i zapadła cisza. Zespół uruchomił parawan dźwiękowy wokół posłania Kelgianina.
Zapewne chodzi o to, aby nie przeszkadzać śpiącym pacjentom, pomyślał Hewlitt i tak próbując nasłuchiwać, co się dzieje. Nie wiedział, jak długo stał w ciemności, obserwując przesuwające się po parawanie cienie. W końcu zespół wyszedł i bez słowa opuścił oddział, co w najmniejszym stopniu nie zaspokoiło ciekawości Ziemianina. Hudlarianka, wielka i nieruchoma, trwała nadal przy łóżku.
Odczekał kilka chwil, ale siostra chyba nie miała jeszcze zamiaru wracać do dyżurki. Smutny i trawiony poczuciem winy, Hewlitt ruszył do swego łóżka. Po drodze skręcił do łazienki, aby umyć dłonie i ramiona, po czym położył się i zamknął oczy.
Dwa razy słyszał jeszcze, jak Hudlarianka obchodziła oddział. Udawał tylko, że śpi, ale widać nie chciała z nim rozmawiać. Może też czuła się odpowiedzialna za to, co zaszło. Nie było mu jednak przez to wcale lżej. W sumie bał się nawet trochę takiej rozmowy. Leżał cicho i spokojnie, zastanawiając się, czy zwykłą rozmową nie przyczynił się do czyjejś śmierci. Nigdy jeszcze nie było mu tak źle.
Nadal nie spał, gdy światła się zapaliły i na oddziale nastał kolejny dzień.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Tego ranka obchód potraktowano ulgowo. Medalontowi towarzyszyła jedynie siostra oddziałowa Leethveeschi, bez zwykłej grupy stażystów. Przystawali tylko przy najbardziej chorych i większość czasu spędzili przy łóżku Morredetha, które nadal było chronione parawanem dźwiękowym.
Byli tam jeszcze, gdy Horrantor i Bowab zatrzymali się przy posłaniu Hewlitta w drodze do łazienki.
— Dziś nie pogramy w scremmana — powiedział Bowab. — Nikt nie wie, co się stało z Morredethem. Próbowałem zagadnąć kelgiańską pielęgniarkę, ale znasz Kelgian, powiedzą albo prawdę, albo nic. A ty wiesz cokolwiek?
Hewlitt nadal czuł się po części winny zajścia i wolałby nie odpowiadać. Jednak tych dwóch było szpitalnymi przyjaciółmi Morredetha i mieli prawo wiedzieć jak najwięcej. Nie chciał ich okłamywać, chociaż nie będąc Kelgianinem, mógł nieco ocenzurować prawdę.
— Nagle mu się pogorszyło — rzekł. — Siostra wezwała zespół reanimacyjny. Powiedziała, że oba serca Morredetha stanęły. Gdy przybyli, zaciągnęli ekran dźwiękowy wokół jego łóżka. Nie wiem, co się działo dalej.
— Musieliśmy to przespać — powiedział Horrantor. — Ale Hudlarianka jest miła i lubi rozmawiać. Może powie nam wszystko podczas nocnego dyżuru… — Przerwał, wskazując w stronę dyżurki. — Patrzcie, kto przyszedł z Ojczulkiem. Thornnastor! Co on tu robi?
Istota należała do tego samego gatunku, co Horrantor, ale była większa, z liczniejszymi zmarszczkami na grzbiecie i chodziła oczywiście na wszystkich sześciu, nie pięciu kończynach. Sprawa wyjaśniła się, gdy przybyły stanął przy łóżku Morredetha, po czym wraz z Liorenem wszedł za parawan. Kilka minut później kelgiańska siostra podprowadziła zakryte nosze i też dołączyła do grupy.
— Musi tam być teraz dość tłoczno — zauważył Horrantor.
Nikt nie odpowiedział. Cisza się przedłużała. Hewlitt, który ciągle miał przed oczami obraz Kelgianina leżącego na materacu z nieruchomą sierścią, spróbował się czegoś dowiedzieć.
— Kim jest Thornnastor?
— Nie znam go, żebyś sobie nie myślał, ale to musi być Thornnastor, bo to jedyny Tralthańczyk w Szpitalu, który nosi opaskę Diagnostyka. Kieruje działem patologii. Podobno rzadko wychodzi z laboratorium, a chorymi interesuje się tylko wtedy, gdy są już post mortem albo w bardzo małych kawałkach.