Выбрать главу

— Horrantor! — warknął Bowab. — Masz tyle taktu, co pijany Kelgianin!

— Przepraszam — mruknął olbrzym. — Może źle dobrałem słowa. Patrzcie, wychodzą.

Pierwsza pojawiła się kelgiańska pielęgniarka z noszami. Ruszyła prosto ku wyjściu z oddziału. Osłona noszy była zamknięta. Za nią podążyli Thornnastor, Medalont i Leethveeschi. Parawan uniósł się, ukazując Liorena stojącego obok łóżka i wpatrującego się wszystkimi czterema oczami w puste posłanie. Gdy w końcu się ruszył, nie poszedł za grupą.

— Idzie do nas — szepnął teatralnie Bowab. — Hewlitt, on chyba patrzy na ciebie.

Lioren rzeczywiście wpatrywał się w Ziemianina parą oczu, pozostałe kierując na Bowaba i Horrantora. Zatrzymał się przy łóżku.

— Przepraszam, przyjaciele, że przeszkadzam, ale chciałbym porozmawiać chwilę na osobności z pacjentem Hewlittem. Mogę?

— Oczywiście, Ojczulku — odparł Horrantor, a Bowab dodał: — Właśnie odchodziliśmy.

Lioren poczekał, aż tamci znajdą się nieco dalej, i zwrócił się do Hewlitta.

— Mam nadzieję, że wybrałem dobrą porę. Będzie pan skłonny ze mną porozmawiać?

Hewlitt nie odpowiedział natychmiast. Pierwszy raz widział Ojczulka z bliska, a obraz, który znalazł wcześniej w bibliotece, nie przygotował go odpowiednio na spotkanie z Tarlaninem. Fizjologicznie Lioren należał do klasy BRLH-czworonożnych istot o stożkowatym ciele poruszających się w postawie wyprostowanej. Na poziomie pasa wyrastały mu z tułowia cztery dalsze kończyny, kolejna czwórka zaś w okolicach szyi. Te najwyżej położone były też najdelikatniejsze. Wkoło głowy rozmieszczonych było równomiernie czworo oczu. Dzięki szypułkom każde mogło patrzeć w inną stronę. Dorosły Tarlanin powinien mieć osiem stóp, Lioren był jednak wyższy i cięższy niż przeciętny osobnik. Z bliska mógł onieśmielać. Po wypadkach ostatniej nocy Hewlitt wcale nie był pewien, co od niego usłyszy. Niemniej, zamiast czekać na pytania, sam zaatakował.

— Co jest z Morredethem?

Oblicze Tarlanina wydawało się równie nieodgadnione jak u Hudlarian.

— Nie wiemy. Niemniej czuje się dobrze. Nie ma żadnych problemów.

Hewlitt doskonale pamiętał, czym zajmuje się w Szpitalu Lioren, doskonale widział też puste łóżko. Spodziewał się podobnych słów pocieszenia i wcale nie pragnął ich usłyszeć.

Lioren poruszył jedną ze środkowych kończyn, aby włączyć ekran dźwiękowy. Odgłosy oddziału nagle gdzieś odpłynęły. Hewlitt nie miał pojęcia, który z otworów na głowie służy tej istocie za usta, ale przemawiała cicho i spokojnie.

— Mam wrażenie, że są trzy istoty odpowiedzialne w różnym stopniu za to, co się stało z pacjentem Morredethem. Hudlariańska pielęgniarka, ja i pan. Chciałbym zacząć od podsumowania pańskiego udziału. Hudlarianka wspomniała już panu, że cała wasza rozmowa była nagrywana. Dołączyliśmy ją do historii choroby. Stało się to bez waszej wiedzy i zgody, ponieważ przypadek należy do najbardziej niezwykłych. Medalont sądzi, że pańskie zeznania będą wartościowsze, jeśli nie dowie się pan od razu, co zaszło. Oficjalnie informuję, zatem, że wszystko, co pan mówi, jest rejestrowane, ale bardziej niż opisy zdarzeń interesują mnie pańskie odczucia i reakcja emocjonalna na ranę odniesioną przez pacjenta Morredetha. Czy odbiera pan widok takich blizn w jakiś szczególny sposób i czy chce pan o tym rozmawiać?

Hewlitt zaczął się uspokajać. Oczekiwał krytyki i dopiero teraz zrozumiał, że Ojczulek nie był wobec nikogo szorstki.

— Tak, ale proszę nie oczekiwać za wiele. Nie żywię do Morredetha żadnych uczuć poza współczuciem, normalnym w sytuacji, gdy kogoś spotyka nieszczęście. Kiedy odkryłem, jak bardzo został okaleczony, próbowałem pomóc mu rozmową o problemie, który dokuczał mi szczególnie, gdy byłem nastolatkiem i młodym mężczyzną. Musiałem niechcący powiedzieć coś niewłaściwego.

— W każdej trudnej sytuacji usiłujemy szukać właściwych słów — rzekł Lioren. — I część z tych, które pan znalazł, była bardzo na miejscu. Czy problem, o którym rozmawiał pan z Kelgianinem, został rozwiązany? Pańska historia choroby nie wspomina o partnerce ani o żadnej innej bliskiej relacji.

Hewlitt niezbyt rozumiał, dlaczego rozmowa zeszła na niego, ale odpowiedział.

— Nie został rozwiązany. Nie czuję się dobrze w kobiecym towarzystwie, chociaż uchodzę za atrakcyjnego i pierwsze moje reakcje są najzupełniej prawidłowe. Obawiam się nawrotu sytuacji kłopotliwych dla obojga partnerów i silnego bólu zamiast intensywnej przyjemności. Nie chcę tego więcej doświadczać. Dlaczego pyta pan mnie o te szczegóły? Czy potępia pan moje zachowanie? To już chyba bardziej kwestia etyki niż medycyny.

— Wbrew pozorom to jest pytanie medyczne — odparł bez wahania Lioren. — Jeśli jednak to dla pana zbyt trudny temat, proszę mi powiedzieć. Gdyby oczekiwał pan pomocy duchowej, służę i w tej materii. Znam całkiem dobrze doktryny wszystkich ważniejszych religii praktykowanych w Federacji. Interesowałaby mnie też pańska religia, o ile czuje się pan z jakąś związany. Jeśli nie, proszę się tym nie przejmować. Nie zamierzam prawić kazań ani nikogo nawracać. Zasadnicze pytanie zadałem natomiast, ponieważ z wykształcenia jestem lekarzem. Chociaż od dawna już nie pracuję w swoim zawodzie, czasem włączam się w dyskusje kolegów. Cudzy celibat zaś nic mnie nie obchodzi i nie moją sprawą jest chwalić go lub ganić.

— Przepraszam, Ojczulku, ale nie mam dziś ochoty na długie dyskusje. Co chce pan wiedzieć?

Lioren zagulgotał dziwnie i nader nieartykułowanie.

— Wszystko, co gotów będzie pan mi powiedzieć. Po pierwsze, wydaje się, że ciągle przeżywa pan to, co spotkało go w okresie dojrzewania, ale wcześniej powiedział pan już niemal wszystko na ten temat, na razie, zatem zostawimy tę sprawę. Obecnie interesuje mnie, czy były jeszcze inne epizody, które pana zaniepokoiły, chociaż lekarze uznali je za niewarte wzmianki. Sprawy mające konsekwencje na różnych polach. Pamięta pan coś takiego?

— Jeśli czegoś nie ma w mojej historii choroby, pewnie już o tym zapomniałem. Ilekroć działo się ze mną coś niemiłego, narzekałem. Długo i głośno.

Lioren milczał chwilę. Gdy znowu się odezwał, spoglądał na Hewlitta kompletem oczu. Nie było to przesadnie miłe.

— Jest pan bardzo dziwnym przypadkiem, pacjencie Hewlitt. Przesłuchałem pańskie rozmowy z Medalontem, Braithwaitem, hudlariańską pielęgniarką i trzema przyjaciółmi od kart oraz nocną rozmowę z Morredethem, w której wykazał się pan dużą wrażliwością, i uważam, że nie ma pan żadnych problemów osobowościowych. Wziąwszy pod uwagę wojnę, którą toczy pan od lat z medycyną, należy uznać, że pańska osobowość jest wyjątkowo stabilna i spójna. Jeśli jest tu jakiś problem emocjonalny, w co coraz bardziej wątpię, musiałby być tak głęboko schowany, że nie mielibyśmy szansy go znaleźć.

— Zawsze powtarzałem wszystkim, że to nie były twory mojej wyobraźni — zaczął Hewlitt.

Lioren nie pozwolił sobie przerwać.

— Poza tym jest pan wyjątkowo zdrowym okazem ziemskiego DBDG. Jeśli nie liczyć niewyjaśnionego zatrzymania akcji serca w wieczór przybycia do Szpitala, pańskie odczyty całkowicie mieszczą się w normie. Obecne gorsze samopoczucie wiąże się zapewne z nieprzespaną nocą. Nie wątpię, że myślał pan o Morredecie.

— Czyli w zdrowym ciele zdrowy duch — parsknął Hewlitt. W tej chwili gotów był się wypisać ze Szpitala, jak robił to już nieraz. — Dziękuję za jeszcze jedną udaną diagnozę. Co mam panu odpowiedzieć?

Tarlanin pochylił się nad łóżkiem i otworzył usta. Hewlitt po raz pierwszy ujrzał jego ostre zęby i poczuł oddech obcego na twarzy. Z dumą odnotował, że udało mu się pozostać na posłaniu. Jeszcze niedawno uciekłby z krzykiem. Tak, tutaj można było przywyknąć naprawdę do wszystkiego.