Выбрать главу

— Nie wiem — rzekł Ojczulek. — Cokolwiek. Wszystko. Coś, co ułatwi mi wgryzienie się w problem.

— Wgryzienie się? — spytał Hewlitt, spoglądając mu w paszczę. Zaśmiał się nerwowo. — Skoro o tym mowa, miałem trochę kłopotów z zębami. Jeszcze jako dziecko, na Etli, ale nie chodziło o nic ważnego. Gdy w wieku siedmiu lat zaczęły mi wyrastać pierwsze dwa stałe zęby, stare nie chciały wypaść. Bolało, ale bardziej obawiałem się, że nie dostanę pieniędzy obiecanych za każdy znaleziony mleczny ząb. Gdy z trzecim było to samo, nasz dentysta stracił cierpliwość i wyrwał wszystkie trzy mleczaki. Potem było już normalnie i premie za stare zęby czekały na mnie na poduszce. Ale nie wydaje mi się, aby to było istotne.

— Kto wie, co w pańskim przypadku może być istotne — powiedział Lioren. — Ale tutaj zgadzam się z panem. Czy jest jeszcze coś, co pan pamięta, a co nie znalazło się w historii choroby?

Im dłużej Hewlitt wysilał pamięć, tym więcej sobie przypominał. Kilka z tych wydarzeń znalazło się nawet w zapiskach, o czym wcześniej nie miał pojęcia. Reszta wydawała się nader nudna. Młodzieńcze wypryski na skórze, które zawsze szybko znikały, rozcięte przypadkiem palce, kilka guzów i wielokrotnie rozbite kolana. Wszystko goiło się błyskawicznie, nawet jeśli w pierwszej chwili wyglądało poważnie. Nigdy nie zakładano mu szwów.

— W młodości nie lubiłem lekarzy — oznajmił. — Zawsze chcieli mi przepisywać lekarstwa, po których czułem się gorzej. Z początku myślałem, że Medalont też tego spróbuje, ale okazał się dość rozsądny. Oprócz tego jednego wypadku, oczywiście. Mam mówić dalej, Ojczulku? Czy takich informacji pan szuka?

— Nie wiem, czego szukam, pacjencie Hewlitt. Albo nie poznaję tego, jeżeli już na to trafiłem. Jeśli jednak pańscy lekarze mówili prawdę i pan też nie kłamał, to biorąc pod uwagę aż dwa dziwne zdarzenia, w których uczestniczył pan od przybycia do Szpitala, zostaje nam tylko jedno wyjaśnienie. Nawet, jeśli jestem mniej skłonny je przyjąć, niż może pan to sobie wyobrazić.

Tarlanin jeszcze bardziej pochylił się nad łóżkiem. Hewlitt zaczynał się obawiać, że lada chwila Ojczulek straci równowagę i runie na niego.

— Należy pan do jakiejś sekty religijnej, pacjencie Hewlitt?

— Nie.

— Czy pańscy rodzice albo dziadkowie byli członkami jakiejś sekty? Choćby małej i nielicznej, ale za to nader pewnej swoich przekonań, dbającej o moralność i tak dalej? Czy ktokolwiek przekazywał panu w dzieciństwie zasady jakiejś wiary?

— Nie — powtórzył Ziemianin.

— Nie dał pan sobie dość czasu, aby przetrząsnąć pamięć. Proszę uczynić to teraz.

Lioren wyprostował się, ale trudno było orzec, czy oznacza to odprężenie czy raczej wzrost napięcia.

— Przykro mi, Ojczulku. Gdy wspomniał pan o wsparciu duchowym, a ja odmówiłem, byłem pewien, iż wie pan doskonale, jak daleko było mi zawsze do jakiejkolwiek religii. Dlaczego tak pan o to pyta? Nigdy nie wyznawałem żadnej wiary.

Gdy Lioren odpowiedział, Hewlitt podziękował losowi za wynalazek ekranu akustycznego, gdyż inaczej głos BRLH byłby słyszany chyba na drugim końcu oddziału.

— Pytam, bo w tej sytuacji to właściwe pytania. Głęboka wiara religijna potrafi czasem wywrzeć silny wpływ na kliniczny obraz pacjenta. Bezpośrednio zaś chodzi o to, co zrobił pan w nocy. Na skutek rozmowy z panem pacjent najpierw dostał konwulsji, chociaż wcześniej nic nie wskazywało na jakiekolwiek osłabienie organizmu. Pomógł pan siostrze podać mu środek uspokajający i nie minęła chwila, a stanęły oba serca pacjenta. Potem zrobiło się jeszcze dziwniej. Wezwany zespół reanimacyjny nie posiadał się ze złości — dodał Ojczulek nieco ciszej. — W ciągu dwóch dni drugi raz trafili na ten sam oddział, i znowu na darmo. Gdy zaczęli badać pacjenta, okazało się, że alarm był fałszywy. Nawet Thornnastor nic z tego nie rozumie, a to bardzo rzadkie u Diagnostyka z patologii. Kazał przenieść Morredetha do laboratorium, aby lepiej go zbadać. Sam Kelgianin zaś, że dodam na koniec, nie posiada się ze szczęścia, bo jego futro odrosło w jedną noc i jest teraz jak nowe. — Przerwał na chwilę. — Owszem, nasz szpital słynie z cudów. Ale cudów medycznych. Co mamy zrobić, gdy nagle trafia nam się cud prawdziwy? To, co się stało z Morredethem, to wypisz, wymaluj cudowne uzdrowienie. Nie potrafię wyjaśnić tego w żaden inny sposób. A pan, pacjencie Hewlitt?

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

W ciągu następnego tygodnia Hewlitt, co rusz dostrzegał, jak zmieniło się nastawienie wszystkich do niego. Nie mógł jednak narzekać. Starszy lekarz Medalont odzywał się doń rzadko i w ogóle nie poruszał jego przypadku. Siostra oddziałowa Leethveeschi zrobiła się niemal uprzejma. Hudlarianska pielęgniarka pozostała przyjaźnie nastawiona, chociaż była jakby mniej rozmowna. Gdy chciał zagrać z Horrantorem i Bowabem w trzyosobowego scremmana, obaj zaczęli się nagle jąkać. Zdawało się, że wszyscy chodzą wokół niego na paluszkach, jak mawiała kiedyś babcia Hewlitta.

Jedynym, który rozmawiał z nim zawsze i chętnie, był Lioren. Jego wizyty przeradzały się w długie dyskusje, często o podtekście religijnym. Przejawiany przez Hewlitta brak wiary powodował, że ich temperatura rosła niekiedy niebezpiecznie. On sam wolał nazywać je dysputami filozoficznymi. Tak czy owak, pozwalały mu przepędzać dni, miał też, o czym myśleć przed zaśnięciem. I to go cieszyło, nawet, jeśli Ojczulek nie był najciekawszym kompanem. Zwłaszcza w takich chwilach jak ta, kiedy znowu próbował skierować rozmowę na temat cudownej regeneracji futra Kelgianina.

— Gdy rozmawiałem z nim dzisiaj, powiedział, że patologia nic u niego nie znalazła — rzekł Lioren. — Nowy włos jest dokładnie taki sam jak wszystkie inne. Thornnastorowi kończą się już pomysły, co jeszcze zbadać, i pewnie niebawem odeśle go do domu. Morredeth prosił, abym przekazał panu pozdrowienia, na wypadek gdybyście się już nie zobaczyli. I podziękował za uzdrowienie, jakkolwiek pan to zrobił…

— Ale ja nic nie zrobiłem — przerwał mu Hewlitt. — Tylko go przytrzymałem. Opowiadałem panu.

— Owszem. Ale i tak jest wdzięczny. Też ma problemy z wiarą w cuda.

— Nie ma cudów — powiedział Hewlitt, nie po raz pierwszy zresztą. — Istnieją tylko prawa przyrody, których jednak często nie rozumiemy albo jeszcze nie odkryliśmy. Mnóstwo rzeczy, które robimy w każdej chwili, uznawano by kiedyś albo gdzieś za cud. Nie jest tak? Na przykład to — dodał, włączając komunikator i wystukując kod biblioteki. Miał nadzieję, że Lioren zrozumie aluzję i pójdzie sobie wreszcie, chociaż już parę razy okazał się zbyt uparty.

— Kilka wieków temu przekaz obrazu uznano by za cud, to prawda — zgodził się Ojczulek. — Morredeth bardzo się cieszy i jest dumny z nowego futra. Nalegał, abym sam go dotknął i przekonał się, jakie jest miękkie, grube i elastyczne. Na Tarli robimy takie rzeczy jedynie w bardzo intymnych sytuacjach, ale wobec prośby pacjenta nie mogłem stchórzyć. Dziwne wrażenie, trudne do opisania. Całkiem, jakby…

— Dziwne? — spytał Hewlitt. — Też tak pomyślałem, gdy przyszło mi dotknąć Horrantora. Medalont poprosił mnie o to tytułem eksperymentu. Miałem położyć dłonie na leczonej nodze Tralthańczyka, która podobno nie reaguje wystarczająco szybko na terapię. Obok stali Medalont, Leethveeschi, dwie orligiańskie pielęgniarki i jeszcze zespół reanimacyjny wezwany z góry na wypadek, gdyby znowu coś się działo. Wszystkim chyba ulżyło, gdy nie stało się dokładnie nic. Nawet Horrantor jakby odetchnął. Tak, więc przepraszam, ale nie było drugiego cudu.